Выбрать главу

– Wojna już się skończyła. Wszyscy wracają.

Dała mu woreczek mąki. Poprosiła, żeby przyszedł następnego dnia, a następnego dnia poprosiła go, żeby przyszedł znowu.

Eli rąbał drzewo, czyścił piec, robił drobne naprawy. Rozmawiali rzadko i zawsze na błahe tematy. Genowefa przyglądała mu się ukradkiem, a im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej jej wzrok przywiązywał się do niego. Potem już nie mogła na niego nie patrzeć. Pożerała go wzrokiem. Pewnej nocy śniło jej się, że kocha się z jakimś mężczyzną, i nie był to ani Michał, ani Eli, tylko ktoś obcy. Budziła się z poczuciem, że jest brudna. Wstawała, nalewała do miski wody i myła całe cało. Chciała zapomnieć o śnie. Potem patrzyła przez

okno, jak robotnicy schodzą się do młyna. Widziała, że Eli ukradkiem patrzy w jej okna. Chowała się za firankę, zła na siebie, że serce wali jej jak po biegu. „Nie będę o nim myśleć, przysięgam" – postanawiała i brała się do pracy. Koło południa szła do Niedzieli, zawsze jakimś trafem spotykając Elego. Zdziwiona własnym głosem, prosiła go, żeby przyszedł.

– Upiekłam ci bułkę – powiedziała i pokazała na stół.

Usiadł nieśmiało i położył swoją czapkę przed sobą. Ona usiadła naprzeciwko patrząc, jak je. Jadł ostrożnie i powoli. Białe okruszki zostawały mu na wargach.

– Eli?

– Tak? – podniósł na nią wzrok.

– Czy ci smakowało?

– Tak.

Wyciągnął przez stół dłoń ku jej twarzy. Cofnęła się gwałtownie.

– Nie dotykaj mnie – powiedziała.

Chłopiec spuścił głowę. Jego dłoń wróciła do czapki. Milczał. Genowefa usiadła.

– Powiedz, gdzie chciałeś mnie dotknąć? – zapytała cicho.

Podniósł głowę i spojrzał na nią. Wydało jej się, że widzi w jego oczach czerwone błyski.

– Dotknąłbym cię tu – wskazał miejsce na swojej szyi.

Genowefa przeciągnęła dłonią po szyi, pod palcami poczuła ciepłą skórę i pulsowanie krwi. Zamknęła oczy.

– A potem?

– Potem dotknąłbym twoich piersi… Odetchnęła głęboko i odrzuciła do tyłu głowę.

– Powiedz, gdzie dokładnie.

– Tam gdzie są najdelikatniejsze i najbardziej gorące… Proszę cię… pozwól…

– Nie – powiedziała.

Eli poderwał się i stanął przed nią. Czuła jego oddech pachnący słodką bułką i mlekiem, jak oddech dziecka.

– Nie wolno ci mnie dotknąć. Przysięgnij na swojego Boga, że mnie nie dotkniesz.

– Dziwka – wychrypiał i rzucił na ziemię zmiętą czapkę. Trzasnęły za nim drzwi.

Eli wrócił w nocy. Zapukał delikatnie, a Genowefa wiedziała, że to on.

– Zapomniałem czapki – powiedział szeptem. – Kocham cię. Przysięgam, że cię nie dotknę, dopóki sama tego nie zechcesz.

Usiedli na podłodze w kuchni. Smugi czerwonego żaru oświetlały im twarze.

– Musi się wyjaśnić, czy Michał żyje. Wciąż jestem jego żoną.

– Będę czekał, ale powiedz, jak długo?

– Nie wiem. Możesz na mnie patrzeć.

– Pokaż mi piersi.

Genowefa zsunęła z ramion nocną koszulę. Czerwono błysnęły nagie piersi i brzuch. Słyszała, że Eli wstrzymał oddech.

– Pokaż mi, jak mnie pragniesz – szepnęła. Odpiął spodnie i Genowefa zobaczyła nabrzmiały

członek. Poczuła tę rozkosz ze snu, która była ukoronowaniem wszystkich zabiegów, spojrzeń i przyśpieszonych oddechów. Ta rozkosz była poza wszelką kontrolą, nie można jej było zatrzymać. To, co się teraz pojawiło, było przerażające, ponieważ już więcej nic być nie mogło. Oto spełniało się, przelewało, kończyło i zaczynało, i odtąd wszystko, co się stanie, będzie nijakie i obmierzłe, a głód, który się obudzi, będzie jeszcze potężniejszy niż kiedykolwiek przedtem.

Czas dziedzica Popielskiego

Dziedzic Popielski tracił wiarę. Nie przestawał wierzyć w Boga, ale Bóg i cała ta reszta stawały się jakieś bez wyrazu, płaskie, jak ryciny w jego Biblii.

Wszystko wydawało się Dziedzicowi w porządku, kiedy z Kotuszowa przyjeżdżali Pelscy, kiedy grał wieczorami w wista, kiedy rozmawiał o sztuce, kiedy odwiedzał swoje piwnice i przycinał róże. Wszystko było w porządku, gdy z szaf pachniało lawendą, gdy siedział przy swoim dębowym biurku z piórem ze złotą obsadką w ręce, a wieczorem dłonie żony rozmasowywały mu zmęczone plecy. Ale kiedy tylko wychodził, wyjeżdżał gdzieś poza dom, choćby do Jeszkotli na brudny rynek czy do okolicznych wsi, traci! wręcz fizyczną odporność na świat.