Выбрать главу

Młynek powstał w jakiejś manufakturze, a potem trafił do czyjegoś domu, gdzie codziennie przed południem mełł kawę. Trzymały go ręce, ciepłe i żywe. Przyciskały go do jakichś piersi, gdzie pod perkalem czy flanelą biło ludzkie serce. Potem wojna przeniosła go swoim impetem z bezpiecznej półki w kuchni w pudło z innymi przedmiotami, w sakwojaże i worki, w wagony pociągów, którymi ludzie w panicznej ucieczce przed gwałtowną śmiercią parli przed siebie. Młynek, jak każda rzecz, wchłaniał w siebie cały zamęt świata: obrazy ostrzeliwanych pociągów, leniwe strumyczki krwi, porzucone domy, których oknami bawił się co roku inny wiatr. Wchłaniał w siebie ciepło stygnących ludzkich ciał i rozpacz porzucania tego, co znane. Dotykały go ręce, i wszystkie one muskały go niezliczoną ilością emocji i myśli. Młynek je przyjmował, taką ma bowiem zdolność wszelka materia – zatrzymywać to, co ulotne i przemijalne.

Daleko na wschodzie znalazł go Michał i jako łup wojenny schował do wojskowego plecaka. Wieczorem na postoju wąchał jego szufladkę – pachniała bezpieczeństwem, kawą, domem.

Misia wychodziła z młynkiem na ławkę przed dom i obracała rączką. Wtedy młynek chodził lekko, jakby się z nią bawił. Misia przyglądała się z ławki światu, a młynek kręcił się i mełł pustą przestrzeń. Ale kiedyś Genowefa wsypała do niego garść czarnych ziarenek i kazała je zemleć. Wtedy rączka nie obracała się już tak gładko. Młynek zachłysnął się i powoli, systematycznie zaczął pracować i skrzypieć. Skończyła się zabawa. Było w pracy młynka tyle powagi, że nikt nie śmiałby go teraz zatrzymać. Cały stawał się mieleniem. A potem dołączył się do młynka, Misi i całego świata zapach świeżo zmielonej kawy.

Jeżeli przyjrzeć się przedmiotom uważnie, z zamkniętymi oczami, aby nie dać się zwieść pozorom, jakie rzeczy roztaczają wokół siebie, jeżeli pozwolić sobie na nieufność, można przynajmniej na chwilę zobaczyć ich prawdziwe oblicze.

Rzeczy to byty zanurzone w innej rzeczywistości, gdzie nie ma czasu ani ruchu. Widzi się tylko ich powierzchnię. Reszta, zanurzona gdzie indziej, określa znaczenie i sens każdego materialnego przedmiotu. Na przykład młynka do kawy.

Młynek jest takim kawałkiem materii, w którą tchnięto ideę mielenia.

Młynki mielą i dlatego istnieją. Ale nikt nie wie, co młynek znaczy w ogóle. Nikt nie wie, co wszystko znaczy w ogóle. Może młynek jest odpryskiem jakiegoś totalnego, fundamentalnego prawa przemiany, prawa, bez którego ten świat nie mógłby się obejść albo byłby zupełnie inny. Może młynki do kawy są osią rzeczywistości, wokół której to wszystko kręci się i rozwija, może są dla świata ważniejsze niż ludzie. A nawet może ten jedyny młynek Misi jest filarem tego, co nazywa się Prawiekiem.

Czas księdza proboszcza

Późna wiosna była dla księdza proboszcza najbardziej znienawidzoną porą roku. Około Świętego Jana Czarna bezczelnie zalewała jego łąki.

Ksiądz był z natury porywczy i drażliwy na punkcie swojej godności, gdy więc widział, jak coś tak mało konkretnego i rozlazłego, tak nijakiego i bezmyślnego, tak nieuchwytnego i tchórzliwego zabiera jego łąki, ogarniał go gniew.

Razem z wodą pojawiały się natychmiast bezwstydne żaby, nagie i obmierzłe, które nieustannie na siebie właziły i tępo kopulowały. Wydawały przy tym ohydne dźwięki. Taki głos musiał mieć diabeł: skrzekliwy, mokry, zachrypnięty z lubieżności, drżący od nie dającego się zaspokoić pożądania. Oprócz żab na łąkach księdza pojawiały się węże wodne, które sunęły tak wstrętnym i wijącym ruchem, że księdzu proboszczowi robiło się od razu niedobrze. Na samą myśl, że takie wydłużone, oślizłe ciało mogłoby dotknąć jego buta, wstrząsał nim dreszcz obrzydzenia, a żołądek zaciskał się spazmatycznie. Obraz węża na długo zapadał mu potem w pamięć i pustoszył sny. W rozlewiskach pojawiały się też ryby i do nich ksiądz proboszcz miał już lepszy stosunek. Ryby można było zjeść. Były więc dobre, boże.

Rzeka rozlewała się po łąkach w ciągu najwyżej trzech krótkich nocy. Po inwazji odpoczywała i odbijała w sobie niebo. Wylegiwała się tak miesiąc. Pod wodą przez miesiąc gniła dorodna trawa, a jeśli lato było upalne, unosił się nad łąkami zapach rozkładu i gnicia.