Выбрать главу

Od Świętego Jana Ksiądz codziennie przychodził patrzeć, jak rzeczna czarna woda zalewa kwiatki świętej Małgorzatki, dzwoneczki świętego Rocha, ziele świętej Klary. Czasem wydawało mu się, że niewinne niebieskie i białe główki kwiatów, zalanych po samą szyję, wołają go o pomoc. Słyszał ich cieniutkie głosiki podobne do dźwięku dzwoneczków w czasie Podniesienia. Nic nie mógł dla nich uczynić. Twarz mu czerwieniała, a dłonie zaciskały się bezsilnie.

Modlił się. Zaczynał od świętego Jana, uświęcającego wszelkie wody. Lecz księdzu proboszczowi wydawało się często w tej modlitwie, że święty Jan go nie słucha, że zajęty jest bardziej równaniem dnia z nocą i ogniskami rozpalanymi przez młodych, wódką, prowadzeniem wianków rzucanych na wodę, nocnymi szelestami w krzakach. Miał nawet żal do świętego Jana, który co roku, regularnie, dopuszczał, żeby Czarka zalała łąki. Z tego powodu był nawet nieco obrażony na świętego Jana. Zaczął więc modlić się do samego Boga.

Następnego roku po największej powodzi Bóg rzekł księdzu proboszczowi: „Odgrodź rzekę od łąk. Nawieź ziemi i zbuduj wał ochronny, który utrzyma rzekę w jej korycie." Ksiądz podziękował Panu i zaczął organizować sypanie wałów. Grzmiał przez dwie niedziele z ambony, że rzeka niszczy dary boże, i nawoływał do solidarnego przeciwstawienia się żywiołowi w następującym porządku: z każdej zagrody jeden mężczyzna dwa dni w tygodniu będzie nosić ziemię i usypywać wał. Na Prawiek padł czwartek i piątek, na Jesz-kotle – poniedziałek i wtorek, na Kotuszów – środa i sobota.

W pierwszy dzień wyznaczony na Prawiek stawiło się do pracy tylko dwóch chłopów – Malak i Cherubin. Rozgniewany ksiądz proboszcz wsiadł do swojej bryczki na resorach i objechał wszystkie chałupy w Prawieku. Okazało się, że Serafin ma złamany palec, młodego Floriana biorą do wojska, u Chlipałów urodziło się dziecko, Światoszowi wyszła przepuklina.

Ksiądz więc nie załatwił nic. Zniechęcony wrócił na plebanię.

Wieczorem przy modlitwie znowu radził się Boga. I Bóg odpowiedział: „Zapłać im." Ksiądz proboszcz zmieszał się nieco na tę odpowiedź. Ponieważ jednak Bóg księdza proboszcza bywał czasem do niego bardzo podobny, zaraz dodał: „Daj najwyżej dziesięć groszy za dniówkę, bo inaczej nie opłaci ci się skórka za wyprawkę. Całe siano nie jest warte więcej niż piętnaście złotych."

Dlatego ksiądz proboszcz znowu pojechał bryczką do Prawieku i zaangażował kilku rosłych chłopów do sypania wału. Do pracy wziął Józka Chlipałę, któremu urodził się syn, Serafina ze złamanym palcem i jeszcze dwóch parobków.

Mieli tylko jedną furmankę, więc praca szła powoli. Ksiądz martwił się, że wiosenna pogoda pokrzyżuje plany. Popędzał chłopów, jak mógł. Sam też podwijał sutannę – ale uważał na porządne skórzane buty – i biegał między chłopami, potrącał worki, okładał batem konia.

Następnego dnia do pracy przyszedł tylko Serafin ze złamanym palcem. Zagniewany ksiądz proboszcz znowu objechał bryczką całą wieś, lecz okazało się, że robotników albo nie ma w domu, albo leżą zmożeni chorobą.

To był dzień, kiedy ksiądz proboszcz znienawidził wszystkich chłopów z Prawieku – leniwych, gnuśnych i żądnych pieniędzy. Żarliwie tłumaczył się przed Panem z tego uczucia niegodnego sługi bożego. Poprosił znowu Boga o radę. „Podnieś im stawkę – rzekł do niego Bóg. – Daj im piętnaście groszy za dniówkę i choć przez to nie będziesz miał żadnych zysków z tegorocznego siana, wynagrodzisz sobie stratę w przyszłym roku." To była mądra rada. Praca ruszyła.

Najpierw furmankami wożono piasek zza Górki, potem ten piasek ładowano w jutowe worki i okładano nimi rzekę, jakby była ranna. Dopiero wtedy zasypywano wszystko ziemią i siano na niej trawę.

Ksiądz proboszcz z radością przyglądał się własnemu dziełu. Rzeka była teraz całkiem oddzielona od łąki. Rzeka nie widziała łąki. Łąka nie widziała rzeki.

Rzeka nie próbowała już wyrywać się z wyznaczonego jej miejsca. Płynęła sobie spokojna i zamyślona, nieprzejrzysta dla wzroku ludzi. Wzdłuż obu jej brzegów łąki zazieleniły się, a potem zakwitły mniszkami.

Na księżowskich łąkach kwiaty modlą się nieustannie. Modlą się te wszystkie kwiatki świętej Małgorzatki i dzwoneczki świętego Rocha oraz zwyczajne, żółte mniszki. Od ciągłych modlitw ciała mniszków stają się coraz mniej materialne, coraz mniej żółte, coraz mniej konkretne, aż w czerwcu zamieniają się w subtelne dmuchawce. Wtedy Bóg, wzruszony ich pobożnością, wysyła ciepłe wiatry, które zabierają dmuchawcowe dusze mniszków do nieba.