Выбрать главу

Te same ciepłe wiatry przyniosły na Świętego Jana deszcze. Rzeka wzbierała centymetr po centymetrze. Ksiądz proboszcz nie spał i nie jadł. Biegł groblą i łąkami nad rzekę i patrzył. Mierzył kijem poziom wody i mruczał pod nosem przekleństwa i modlitwy. Rzeka nie zważała na niego. Płynęła szerokim korytem, kręciła się w wirach, podmywała niepewne brzegi. Dwudziestego siódmego czerwca księże łąki zaczęły nasiąkać wodą. Ksiądz proboszcz biegał z kijem po nowym wale i z rozpaczą patrzył, jak woda z łatwością dostaje się w szczeliny, podpływa jakimiś sobie tylko znanymi drogami, przenika pod wałem. Następnej nocy wody Czarnej zniszczyły piaskową zaporę i rozlały się, jak co roku, po łąkach.

W niedzielę ksiądz z ambony przyrównywał wyczyny rzeki do pracy szatana. Że szatan codziennie, godzina po godzinie, jak woda, nastaje na duszę człowieka. Że człowiek zmuszony jest w ten sposób do nieustannego wysiłku stawiania zapór. Że najmniejsze zaniedbanie codziennych obowiązków religijnych osłabia tę zaporę i że wytrwałość kusiciela porównywalna jest z wytrwałością wody. Że grzech sączy się, płynie i skapuje na skrzydła duszy, a ogrom zła zalewa człowieka, aż ten wpada w jego wiry i idzie na dno.

Po takim kazaniu ksiądz był jeszcze długo podniecony i nie mógł spać. Nie mógł spać z nienawiści do Czarnej. Mówił sam sobie, że nie można nienawidzić rzeki, strumienia mętnej wody, nawet nie rośliny, nie zwierzęcia, tylko fizycznego ukształtowania terenu. Jak to możliwe, żeby on, ksiądz, mógł czuć coś tak absurdalnego? Nienawidzić rzeki.

A jednak to była nienawiść. Księdzu proboszczowi nie chodziło nawet o podmyte siano, chodziło mu o bezmyślność i tępy upór Czarnej, jej niewyczuwalność, egoizm i bezgraniczną tępotę. Kiedy myślał tak o niej, gorąca krew pulsowała mu w skroniach i krążyła szybciej w ciele. Zaczynało go nosić. Wstawał i ubierał się, bez względu na porę nocy, a potem wychodził przed plebanię i szedł na łąki. Zimne powietrze trzeźwiło go. Uśmiechał się do siebie i mówił: Jak można złościć się na rzekę, zwykłe zagłębienie w gruncie? Rzeka jest tylko rzeką, niczym więcej." Ale kiedy stawał nad jej brzegiem, wszystko wracało. Ogarniał go wstręt, obrzydzenie i wściekłość. Najchętniej zasypałby ją ziemią, od źródeł aż do ujścia. I rozglądał się, czy nikt go nie widzi, a potem zrywał olchową gałąź i smagał obłe, bezwstydne cielsko rzeki.

Czas Elego

– Odejdź. Nie mogę potem spać, kiedy cię zobaczę – powiedziała do niego Genowefa.

– A ja nie mogę żyć, kiedy cię nie widzę. Spojrzała na niego jasnymi, szarymi oczami

i znowu poczuł, że dotknęła tym swoim wzrokiem samego środka jego duszy. Postawiła wiadra na ziemi i odgarnęła kosmyk z czoła.

– Weź wiadra i chodź ze mną nad rzekę.

– Co powie twój mąż?

– Jest w pałacu.

– Co powiedzą robotnicy?

– Pomagasz mi.

Eli chwycił wiadra i ruszył za nią kamienistą dróżką.

– Zmężniałeś – powiedziała Genowefa, nie odwracając się.

– Czy ty myślisz o mnie, kiedy się nie widzimy?

– Myślę wtedy, gdy ty o mnie myślisz. Codziennie. Śnisz mi się.

– Boże, dlaczego tego nie skończysz? – Eli postawił gwałtownie wiadra na ścieżce. – Jaki grzech popełniłem ja sam albo moi ojcowie? Dlaczego muszę się tak męczyć?

Genowefa zatrzymała się i patrzyła na swoje stopy

– Eli, nie bluźnij.

Chwilę milczeli. Eli podniósł wiadra i ruszyli dalej. Ścieżka rozszerzyła się, tak że mogli iść teraz obok siebie.

– Nie zobaczymy się już więcej, Eli. Jestem w ciąży. Urodzę dziecko jesienią.

– To powinno być moje dziecko.

– Wszystko się wyjaśniło i ułożyło samo…

– Ucieknijmy do miasta, do Kielc.

– …Wszystko nas dzieli. Ty jesteś młody, ja jestem stara. Ty jesteś Żyd, ja jestem Polka. Ty jesteś z Jeszkotli, ja z Prawieku. Ty jesteś wolny, ja zamężna. Ty jesteś ruch, ja jestem stanie w miejscu.