– Zobacz – powiedziała do niego. – One krwawią.
Pochylił się i rzeczywiście zobaczył na ściętych źdźbłach wzbierające krople krwi. Wydało mu się to nienaturalne i straszne. Zaczął się bać. Chciał stamtąd odejść, a kiedy się odwrócił, ujrzał w trawie Misie. Miała na sobie swój szkolny mundurek, leżała z zamkniętymi oczami. Wiedział, że umarła na tyfus.
– Ona żyje – powiedziała Kłoska. – Ale to zawsze tak jest, że się najpierw umiera.
Nachyliła się nad Misia i powiedziała jej coś do ucha. Misia obudziła się.
– Chodź, pójdziemy do domu. – Michał wziął córkę za rękę i próbował pociągnąć za sobą.
Ale Misia była inna, jakby jeszcze nie oprzytomniała. Nie patrzyła na niego.
– Nie, tato, mam tyle spraw do załatwienia. Nie pójdę.
Wtedy Kłoska pokazała palcem jej usta.
– Zobacz, ona nie rusza ustami, gdy mówi. Michał zrozumiał w tym śnie, że Misie dotknął
jakiś rodzaj śmierci, śmierci niecałkowitej, ale równie przerażającej jak prawdziwa.
Czas Izydora
Listopad dwudziestego ósmego roku był deszczowy i wietrzny. Tak też było tego dnia, kiedy Genowefa zaczęła rodzić swoje drugie dziecko.
Michał odprowadził Misie do Serafinów, gdy tylko przybiegła położna Kucmerka. Serafin postawił na stole butelkę wódki i za chwilę przyszli inni sąsiedzi. Wszyscy chcieli się napić za potomka Michała Niebieskiego.
W tym samym czasie Kucmerka grzała wodę i szykowała prześcieradła. Genowefa, pojękując monotonnie, wzdłuż odmierzała krokami kuchnię.
W tym samym czasie na jesiennym firmamencie Saturn rozłożył się w Strzelcu jak wielka lodowa góra. Potężny Pluton, planeta, która pomaga przekraczać wszelkie granice, tkwił w Raku. Tej nocy przygarnął do siebie Marsa i delikatny Księżyc. Wrażliwe uszy aniołów wychwytywały w harmonii ośmiu nieb brzękliwy dźwięk podobny do dźwięku filiżanki, która spada i rozbija się w drobny mak.
W tym samym czasie Kłoska właśnie zamiotła izbę i przykucnęła w kącie nad wiązką zeszłorocznego siana. Zaczęła rodzić. Trwało to kilka minut. Urodziła duże, piękne niemowlę. W izbie zapachniało arcydzięglem.
W tym samym czasie u Niebieskich, kiedy ukazała się główka, z Genowefą zaczęły się kłopoty. Zemdlała. Przestraszona Kucmerka otworzyła okno i krzyknęła w ciemność:
– Michał! Michał! Ludzie!
Ale wichura zagłuszyła jej głos i Kucmerka zrozumiała, że musi sobie radzić sama.
– Chuchro, nie baba! – krzyknęła do zemdlonej, żeby dodać sobie otuchy. – Do tańców, nie do rodzenia. Udusi dziecko, udusi… – Uderzyła Genowefę w twarz.
– Jezu, przyj! Przyj!
– Córka? Syn? – dopytywała się nieprzytomnie Genowefa i otrzeźwiona bólem zaczęła przeć.
– Syn, córka, co to za różnica? No jeszcze, jeszcze…
Dziecko chlupnęło na ręce Kucmerki i Genowefa znowu zemdlała. Kucmerka zajęła się dzieckiem. Zakwiliło cichutko.
– Córka? – ocknęła się Genowefa.
– Córka? Córka? – przedrzeźniała ją położna. -Sierota, nie baba. – Do domu weszły zdyszane kobiety.
– Idźcie, powiedzcie Michałowi, że ma syna -zarządziła Kucmerka.
Dziecku dali na imię Izydor. Z Genowefą było krucho. Miała gorączkę, nie mogła karmić małego. Krzyczała coś w malignie, że zamieniają jej dziecko. Kiedy przyszła do siebie, powiedziała od razu:
– Dajcie mi moją córkę.
– Mamy syna – odpowiedział jej Michał.
Genowefa długo oglądała niemowlę. To był chłopak, duży i blady. Miał cienkie powieki, przez które prześwitywały niebieskie żyłki. Jego głowa wydawała się za duża, za masywna. Był bardzo niespokojny, płakał, podrygiwał przy najmniejszym dźwięku i zanosił się takim krzykiem, że za nic nie można go było uspokoić. Budziło go skrzypnięcie podłogi, tykanie zegara.
– To od krowiego mleka – mówiła Kucmerka. -Musisz zacząć go karmić.
– Nie mam mleka, nie mam mleka – jęczała zrozpaczona Genowefa. – Trzeba szybko znaleźć mamkę.
– Kłoska urodziła.
– Nie chcę Kłoski – powiedziała Genowefa.
Mamkę znaleziono w Jeszkotlach. Była to Żydówka, której zmarło jedno z bliźniąt. Michał musiał ją dwa razy dziennie wozić końmi do młyna.