Выбрать главу

Kłoska westchnęła ciężko i popatrzyła w twarz księżycowi.

Jeden z psów nagle zawył.

– Miałam sen – odezwała się Kłoska. – Do moich okien zapukał księżyc i powiedział: „Nie masz matki, Kłosko, a twoja córka nie ma babki, czy tak?" „Tak" -odpowiedziałam. A on na to: Jest we wsi dobra samotna kobieta, którą kiedyś skrzywdziłem, już nawet nie wiem dlaczego. Ona nie ma dzieci ani wnuków. Idź do niej i powiedz jej, żeby mi wybaczyła. Jestem już stary i mam słaby umysł." Tak powiedział. I dodał jeszcze: „Znajdziesz ją na Górce. Tam mnie przeklina, gdy co miesiąc ukazuję się światu w całej mojej postaci." Zapytałam go wtedy: „Dlaczego chcesz, żeby ci przebaczyła? Po co ci przebaczenie jakiegoś człowieka?" A on odrzekł na to: „Bo ludzkie cierpienia żłobią ciemne zmarszczki na mojej twarzy. Kiedyś zgasnę od ludzkiego bólu." Tak mi powiedział, więc tu przyszłam.

Florentynka przenikliwie spojrzała w oczy Kioski.

– Czy to prawda?

– Prawda. Szczera prawda.

– Chciał, żebym mu przebaczyła? -Tak.

– I żebyś ty stała się moją córką, a ona wnuczką?

– Tak mi powiedział.

Florentynka podniosła twarz ku niebu i w jej bladych oczach coś błysnęło,

– Babuniu, jak ten duży pies się nazywa? -zapytała mała Ruta.

Florentynka zamrugała.

– Kozioł.

– Kozioł?

– Tak. Pogłaszcz go.

Ruta ostrożnie wyciągnęła rękę i położyła ją na głowie psa.

– To mój kuzyn. Jest bardzo mądry – powiedziała Florentynka i Kłoska zobaczyła, że po jej pomarszczonych policzkach płyną łzy.

– Księżyc to tylko maska słońca. Wkłada ją, kiedy wychodzi nocą pilnować świata. Księżyc ma krótką pamięć, nie pamięta, co było miesiąc temu. Wszystko mu się plącze. Przebacz mu, Florentynko.

Florentynka westchnęła głęboko.

– Przebaczam mu. I on, i ja jesteśmy starzy, po co mamy się kłócić – powiedziała cicho. – Przebaczam ci, ty stary durniu! – krzyknęła w niebo.

Kłoska zaśmiała się i śmiała się coraz głośniej, aż zbudzeni ze snu psowie zerwali się na nogi. Zaśmiała się i Florentynka. Wstała i podniosła rozłożone ręce do nieba.

– Przebaczam ci, księżycu. Przebaczam ci całe zło, jakie mi wyrządziłeś! – zawołała mocnym, przenikliwym głosem.

Nagle, ni stąd, ni zowąd, znad Czarnej zerwał się wietrzyk i rozwiał siwe kosmyki staruszki. W jednym z domów zapaliło się światło i jakiś męski głos zawołał:

– Cicho, kobieto! Chcemy spać.

– A śpijcie sobie, śpijcie do śmierci! – odkrzyknęła mu Kłoska przez ramię. – Po co się było rodzić, żeby teraz spać?

Czas Ruty

– Nie chodź do wsi, bo narobisz sobie kłopotu – mówiła Kłoska do córki. – Czasem myślę, że oni tam wszyscy są pijani – tacy ociężali i powolni. Ożywiają się tylko wtedy, gdy dzieje się coś złego.

Ale Rutę ciągnęło do Prawieku. Był tam młyn i młynarz z młynarzową, byli biedni parobcy, był Cherubin, który rwał obcęgami zęby. Biegały dzieci takie same jak ona. Przynajmniej tak wyglądały. I były domy z zielonymi okiennicami, i suszyła się na płotach biała bielizna, która była najbielszą rzeczą w świecie Ruty.

Kiedy szły z matką przez wieś, Ruta czuła, że wszyscy im się przyglądają. Kobiety przysłaniały od słońca oczy, a mężczyźni ukradkiem spluwali. Matka nie zwracała na to uwagi, ale Ruta bała się tych spojrzeń. Starała się iść jak najbliżej matki i ściskała mocno jej dużą dłoń.

Wieczorami, latem, kiedy źli ludzie siedzieli już w domach i zajmowali się swoimi sprawami, Ruta lubiła podejść pod wieś i patrzeć na szare bryły chałup i jasny dym z kominów. Potem, gdy trochę podrosła, ośmieliła się na tyle, że podchodziła cicho pod same okna i zaglądała do wnętrza. U Serafinów zawsze były małe dzieci, które raczkowały po deskach podłogi. Ruta mogła oglądać je godzinami, patrzeć, jak zatrzymują się nad kawałkiem drewna, smakują je językiem i obracają w pulchnych łapkach. Jak wkładają do buzi różne przedmioty i ssą je, jakby to był cukier, albo włażą pod stół i w zadziwieniu długo oglądają drewniane stołowe niebo.

W końcu ludzie kładli swoje dzieci spać i wtedy Ruta przyglądała się rzeczom, które gromadzili: naczyniom, garnkom, sztućcom, firankom, świętym obrazom, zegarom, makatkom, kwiatom w doniczkach, ramkom ze zdjęciami, wzorzystym ceratom na stołach, kapom na łóżkach, koszykom, tym wszystkim drobnym przedmiotom, które sprawiają, że ludzkie domy stają się niepowtarzalne. Znała wszystkie przedmioty we wsi i wiedziała, do kogo należą. Siateczkowe, białe firanki miała tylko Florentynka. U Malaków był komplet niklowych sztućców. Młoda Cherubinowa robiła piękne poduszki szydełkiem. U Serafinów wisiał ogromny obraz Jezusa nauczającego z łodzi. Zielone kapy w róże mieli tylko Boscy, a potem, kiedy ich dom pod samym lasem był prawie gotowy, zaczęli zwozić do niego prawdziwe skarby.