Выбрать главу

„Drugi Świat stworzył młody Bóg. Nie miał jeszcze doświadczenia i dlatego w tym świecie wszystko jest wyblakłe i niewyraźne, a rzeczy szybciej rozpadają się w pył. Wojna trwa wiecznie. Ludzie rodzą się, rozpaczliwie kochają i szybko umierają nagłą śmiercią, która jest wszędzie. A im więcej życie przynosi im cierpienia, tym bardziej pragną żyć.

Prawiek nie istnieje. Nawet nie powstał, bo przez ziemię, gdzie mógłby go ktoś założyć, nieustannie ciągną ze wschodu na zachód hordy wygłodniałych wojsk. Nic nie ma nazwy. Ziemia jest dziurawa od bomb, obie rzeki, chore i poranione, toczą zmąconą wodę i trudno je odróżnić. Kamienie rozsypują się w palcach głodnych dzieci.

W tym świecie Kain spotkał Abla na polu i rzekł: «Nie ma prawa ani sędziego! Nie ma żadnych zaświatów, żadnej nagrody dla sprawiedliwych ani żadnej kary dla złoczyńców. Tego świata nie stworzono w łasce, nie rządzi nim współczucie. Bo niby dlaczego twoja ofiara została przyjęta, a moja odrzucona? Co Bogu po martwym baranku?» Abel odpowiedział: «Moja została przyjęta, bo kocham Boga, twoja odrzucona, bo go nienawidzisz. Tacy, jak ty, nie powinni w ogóle istnieć. I Abel zabił Kaina.”

Czas Kurta

Kurt zobaczył Prawiek z ciężarówki, którą przywieziono żołnierzy Wehrmachtu. Dla Kurta Prawiek nie różnił się niczym od innych obcych wsi mijanych w obcym, wrogim kraju. Wsie zaś niewiele różniły się od tych, które znał z wakacji. Miały może węższe uliczki, uboższe domy, śmieszne drewniane koślawe płoty i bielone ściany. Kurt nie znał się na wsiach. Pochodził z wielkiego miasta i tęsknił do miasta. W mieście zostawił żonę i córkę.

Nie próbowali urządzać kwater w chłopskich domach. Zarekwirowali sad Cherubina i zaczęli budować sobie drewniane baraki. W jednym z nich miała być kuchnia, którą zarządzał Kurt. Kapitan Gropius zabierał go terenowym samochodem do Jeszkotli i pałacu, do Kotuszowa i okolicznych wsi. Kupowali drzewo, krowy i jaja po cenach, które ustalali sami – bardzo niskich, albo nie płacili. Wtedy Kurt widział ten wrogi, podbity kraj z bliska, stawał z nim oko w oko. Widział kosze jaj wynoszone z komórek, ze śladami kurzych odchodów na kremowych skorupkach, i niechętne, złowrogie spojrzenia chłopek. Widział niezgrabne, chuderlawe krowy i podziwiał czułość, z jaką je pielęgnowano. Widział kury grzebiące w kupach gnoju, suszone na strychach jabłka, okrągłe chleby pieczone raz na miesiąc, bose, niebieskookie dzieci, których piskliwe glosy przypominały mu córkę. Lecz wszystko to było obce. Może przez prymitywny, ostry język, którym mówiono, może przez obcość rysów twarzy. Czasem, gdy kapitan Gropius wzdychał, że należy cały ten kraj zrównać z ziemią i na tym miejscu zbudować nowy ład, Kurtowi wydawało się, że kapitan ma rację. Byłoby tu czyściej i ładniej. Kiedy indziej do głowy przychodziła mu nieznośna myśl, że powinien wrócić do domu i dać spokój tym połaciom piaszczystej ziemi, tym ludziom, krowom i kobiałkom jajek. W nocy śniło mu się jasne, gładkie ciało żony i wszystko w tym śnie pachniało swojsko, bezpiecznie, zupełnie nie tak jak tutaj.

– Patrz, Kurt – mówił kapitan Gropius, kiedy jechali na kolejną wyprawę po zapasy. – Patrz, ile tu siły roboczej, ile przestrzeni, ile ziemi. Patrz, Kurt, na te ich tłuste rzeki. Można by postawić elektrownie wodne na miejscu tych prymitywnych młynów, pociągnąć linie elektryczne, zbudować fabryki, a ich zapędzić wreszcie do roboty. Popatrz na nich, Kurt, wcale nie są tacy źli. Ja nawet lubię Słowian. Wiesz o tym, że nazwa tej rasy pochodzi od łacińskiego słowa sclavus -służący? To naród, który ma służalczość we krwi…

Kurt nie słuchał go uważnie. Tęsknił do domu.

Zabierali wszystko, co im wpadło w ręce. Czasem, gdy wchodzili do izby, Kurt miał wrażenie, że dopiero co skończono chować po kątach żywność. Wtedy kapitan Gropius wyciągał pistolet i krzyczał ze złością:

– Konfiskata na potrzeby Wehrmachtu!

Kurt czuł się w takich chwilach jak złodziej.

Wieczorem modlił się: „Żebym nie musiał już iść dalej na wschód. Żebym mógł tu zostać, a potem tą samą drogą wrócić do domu. Żeby wojna się skończyła."

Kurt powoli przyzwyczajał się do tej obcej ziemi. Wiedział mniej więcej, gdzie mieszka jaki gospodarz i nawet rozsmakował się w ich cudacznych nazwiskach, jak w tutejszych karpiach. Ponieważ lubił zwierzęta, kazał zanosić wszystkie resztki z kuchni pod dom ich sąsiadki – starej, chudej kobiety, która miała kilkanaście wychudzonych psów. W końcu sprawił, że staruszka na powitanie uśmiechała się do niego bezzębnie i w milczeniu. Do Kurta przychodziły też dzieci z ostatniego nowego domu pod lasem. Chłopiec był trochę starszy niż dziewczynka. Oboje mieli włosy jaśniutkie, prawie białe, jak jego córka. Dziewczynka podnosiła pulchną rączkę i niewyraźnie mówiła: