Potem interes z Abą upadł, ponieważ znacjonalizowano lasy. Aba wyjeżdżał. Przyszedł się pożegnać; objęli się jak bracia. Paweł Boski zdał sobie sprawę, że zaczyna się nowy etap w jego życiu, że odtąd musi radzić sobie sam, i to na dodatek w zupełnie nowych warunkach. Z robienia zastrzyków nie można utrzymać rodziny.
Zapakował więc do swojej skórzanej teczki wszystkie świadectwa z kursów i na motorze pojechał do Taszowa szukać pracy. Znalazł ją w Sanepidzie, powiatowym królestwie sterylizacji i próbek stolca. Odtąd, zwłaszcza po wstąpieniu do partii, powoli i nieodwracalnie zaczął awansować.
Praca ta polegała na przemierzaniu hałaśliwym motorem okolicznych wsi i badaniu czystości w sklepach, restauracjach i barach. Jego pojawienie się ze skórzaną teczką, wypełnioną dokumentami i probówkami na kał, traktowano tam jak przybycie jeźdźca Apokalipsy. Paweł, gdy chciał, mógł zarządzić zamknięcie każdego sklepu, każdej jadłodajni. Był ważny. Dawano mu prezenty, częstowano wódką i najświeższymi nóżkami w galarecie.
W ten sposób poznał Ukleję, który był właścicielem cukierni w Taszowie i kilku jeszcze innych, mniej już oficjalnych interesów. Ukleja natomiast wprowadził Pawła w świat sekretarzy i mecenasów, bibek i polowań, chętnych cycatych bufetowych i alkoholu, który dodawał odwagi do czerpania z życia pełnymi garściami.
Ukleja zajął w ten sposób miejsce opuszczone przez Abę Kozienickiego, miejsce przeznaczone w życiu każdego mężczyzny dla przewodnika i przyjaciela; bez niego byłoby się tylko samotnym, nie zrozumianym wojownikiem w świecie chaosu i mroku, który wypełza zewsząd, gdy tylko odwróci się wzrok.
Czas grzybni
Grzybnia rośnie pod całym lasem, a może nawet pod całym Prawiekiem. Tworzy w ziemi, pod miękkim poszyciem, pod trawą i kamieniami, plątaninę cienkich niteczek, sznurków i kłębków, którymi omotuje wszystko. Nici grzybni mają potężną siłę i wciskają się między każdą grudkę ziemi, oplatają korzenie drzew i przytrzymują wielkie głazy w ich nieskończenie powolnym ruchu naprzód. Grzybnia podobna jest pleśni – biała, delikatna, zimna – księżycowa podziemna koronka, wilgotne mereżki plechy, śliskie pępowiny świata. Przerasta łąki i wędruje pod drogami ludzi, wspina się na mury ich domów, a czasem w przypływach mocy niezauważenie atakuje ich ciała.
Grzybnia nie jest ani rośliną, ani zwierzęciem. Nie potrafi czerpać siły ze słońca, bo jej natura obca jest słońcu. Nie ciągnie jej do ciepłego i żywego, bo jej natura nie jest ani ciepła, ani żywa. Grzybnia żyje dzięki temu, że wysysa resztki soków z tego, co umiera, co się rozkłada i wsiąka w ziemię. Grzybnia jest życiem śmierci, życiem rozkładu, życiem tego, co umarło.
Cały rok grzybnia rodzi swoje zimne i wilgotne dzieci, lecz te, które przychodzą na świat latem i jesienią, są najpiękniejsze. Przy ludzkich drogach wyrastają twardzioszki na cienkich nóżkach, w trawach bielą się bliskie doskonałości purchawki i tęgoskóry, a maślaki i żagwie biorą w posiadanie ułomne drzewa. Las pełen jest żółtych kurek, oliwkowych gołąbków i zamszowych borowików.