Выбрать главу

Odchodził od niej o świcie i na odchodnym zawsze zwędził jej trochę jedzenia. Wiele razy Kłoska próbowała iść za nim przez las i wypatrzyć jego kryjówkę. Gdyby ją znała, miałaby nad nim większą władzę, w miejscu ukrycia bowiem zwierzę czy człowiek ukazują słabe strony swej natury.

Nigdy nie udawało się jej tropić Złego Człowieka dłużej niż do wielkiej lipy. Gdy tylko na chwilę odwróciła wzrok od zgarbionych, migających między drzewami pleców, Zły Człowiek znikał, jakby się zapadł pod ziemię.

W końcu Kłoska zrozumiała, że zdradza ją jej ludzki, kobiecy zapach, i dlatego Zły Człowiek wie, że jest śledzony. Narwała więc grzybów, kory z drzew, wzięła igliwia i liści, i wszystko to włożyła do kamiennego gara. Zalała deszczówką i poczekała kilka dni. A kiedy przyszedł do niej Zły Człowiek i potem nad ranem odchodził w las z kawałem słoniny w zębach, szybko się rozebrała, nasmarowała swoją miksturą i ruszyła za nim.

Widziała, jak na skraju łąki usiadł na trawie i zjadł słoninę. Potem wytarł ręce o ziemię i wszedł w wysokie trawy. Na otwartej przestrzeni rozglądał się lękliwie i węszył. Raz nawet przypadł do ziemi i dopiero po chwili Kłoska usłyszała stukot furmanki na

wolskiej drodze.

Zły Człowiek wszedł na Papiernię. Kłoska rzuciła się teraz w trawę i przygięta do ziemi biegła jego śladem. Kiedy znalazła się już na skraju lasu, nigdzie nie mogła go dojrzeć. Próbowała węszyć, tak jak on, ale nic nie czuła. Kręciła się bezradnie pod wielkim dębem, gdy nagle koło niej upadła gałązka, potem druga i trzecia. Kłoska zrozumiała swój błąd. Podniosła głowę. Zły Człowiek siedział na gałęzi dębu i szczerzył zęby. Przestraszyła się swego nocnego kochanka. Nie wyglądał jak człowiek. Warknął na nią ostrzegawczo, a Kłoska zrozumiała, że musi odejść.

Poszła wprost do rzeki, gdzie zmyła z siebie zapachy ziemi i lasu.

Czas Ruty

Warszawa Uklei dojechała tak daleko, jak tylko się dało. Potem Ukleja musiał wysiąść i ostatnie metry szedł na piechotę. Potykał się na koleinach leśnej drogi i klął. W końcu stanął przed na wpół rozwaloną chałupą Kioski i splunął ze złością.

– Dobra kobieto, pozwólcie tutaj, mam do was interes! – zawołał.

Kłoska wyszła przed dom i spojrzała prosto w zaczerwienione oczy Uklei.

– Nie dam ci jej.

Na chwilę stracił pewność siebie, ale zaraz wziął się w garść.

– Ona już jest moja – powiedział spokojnie. -Tylko uparła się, że musisz ją pobłogosławić. Mam cię poprosić o jej rękę.

– Nie dam ci jej.

Ukleja odwrócił się w stronę samochodu i krzyknął:

– Ruta!

Po chwili drzwi się otwarły i z samochodu wysiadła Ruta. Jej włosy były teraz krótkie i w lokach wymykały się spod maleńkiego kapelusza. W wąskiej spódnicy i na obcasach wydawała się bardzo szczupła i bardzo wysoka. Z trudem szła w tych swoich pantoflach po piaszczystej drodze. Kłoska patrzyła na nią zachłannie.

Ruta zatrzymała się przy Uklei i niepewnie wsunęła rękę pod jego ramię. Ten gest do końca ośmielił Ukleję.

– Pobłogosław córkę, kobieto, bo nie mamy za dużo czasu. – Popchnął lekko dziewczynę do przodu.

– Chodź do domu, Ruta – powiedziała Kłoska.

– Nie, mamo, chcę wyjść za niego za mąż.

– On ci zrobi krzywdę. Stracę cię przez niego. To wilkołak.

Ukleja zaśmiał się.

– Ruta, wracajmy… to nie ma sensu. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do niego

i rzuciła mu pod nogi torebkę.

– Nie pójdę, dopóki mi nie pozwoli! – krzyknęła ze złością.

Podeszła do matki. Kłoska przytuliła ją i stały tak, aż Ukleja zaczął się niecierpliwić.

– Wracamy, Ruta. Nie musisz jej przekonywać. Nie to nie. Wielka mi pani na włościach…

Wtedy Kłoska odezwała się do niego ponad głową córki.

– Możesz ją wziąć, ale postawię ci jeden warunek.

– No? – zaciekawił się Ukleja. Lubił się targować.

– Od października do końca kwietnia jest twoja. Od maja do września – moja.

Zaskoczony Ukleja popatrzył na nią, jakby nie rozumiał. Potem zaczął na palcach przeliczać miesiące i wyszło mu, że ten podział nie jest równy i że on na nim zyskuje. Miał więcej miesięcy niż Kłoska. Uśmiechnął się przebiegle.