Выбрать главу

Otworzyła oczy i przerażona poczuła, że czas zatrzymał się. Że nie ma żadnego dziecka.

Znowu przyszedł ból i Kłoska zaczęła krzyczeć. Krzyczała tak głośno, że zatrzęsły się ściany zwalonego domu i spłoszyły się ptaki, a ludzie grabiący siano na łąkach podnieśli głowy i przeżegnali się. Kłoska z a krztusiła się i połknęła ten krzyk. Teraz krzyczała do środka, w siebie. Jej krzyk był tak potężny, że brzuch się poruszył. Kłoska poczuła między nogami coś nowego i obcego. Uniosła się na rękach i spojrzała w twarz swojemu dziecku. Oczy dziecka były boleśnie zaciśnięte. Kłoska zaparła się jeszcze raz i dziecko się urodziło. Drżąc z wysiłku, próbowała wziąć je na ręce, ale jej dłonie nie potrafiły trafić w obraz, który widziały oczy. Mimo to odetchnęła z ulgą i pozwoliła sobie ześliznąć się gdzieś w ciemność.

Kiedy się obudziła, zobaczyła obok siebie dziecko: skurczone i martwe. Próbowała przystawić je sobie do piersi. Jej pierś była większa niż ono, boleśnie żywa. Krążyły nad nią muchy.

Przez całe popołudnie Kłoska usiłowała zachęcić martwe dziecko do ssania. Pod wieczór ból powrócił i Kłoska urodziła łożysko. Potem znowu usnęła. We śnie karmiła dziecko nie mlekiem, ale wodą z Czarnej.

Dziecko było zmorą, która siada na piersi i wysysa z człowieka życie. Chciało krwi. Sen Kioski stawał się coraz bardziej niespokojny i ciężki, ale nie mogła się z niego obudzić. Pojawiła się w nim kobieta wielka jak drzewo. Kłoska widziała ją dokładnie, każdy szczegół jej twarzy, fryzury, ubrania. To była bardzo potężna kobieta. Miała kręcone czarne włosy, jak Żydówka, i cudownie wyrazistą twarz. Kłosce wydała się piękna. Pożądała jej całym swoim obolałym ciałem, ale nie było to pożądanie, które znała, z dołu brzucha, spomiędzy nóg; płynęło gdzieś ze środka ciała, z miejsca nad brzuchem, bliskiego sercu. Potężna kobieta pochyliła się nad Kłoska i pogłaskała jej policzek. Kłoska z bliska spojrzała w jej oczy i zobaczyła w nich coś, czego do tej pory nie znała ani nawet nie myślała, że istnieje..Jesteś moja” – powiedziała ogromna kobieta i gładziła Kłoskę po szyi i nabrzmiałych piersiach. Tam gdzie palce dotykały Woski, jej ciało stawało się błogie i nieśmiertelne. Kłoska cała oddawała się temu dotykowi, miejsce po miejscu. Potem wielka kobieta wzięła Kłoskę na ręce i przytuliła do piersi. Kłoska spękanymi wargami znalazła sutek. Pachniał zwierzęcą sierścią, rumiankiem i rutą. Kłoska piła i piła.

W jej sen uderzył grom i raptem zobaczyła, że nadal leży w zwalonej chacie na liściach łopianu. Wokół było szaro. Nie wiedziała, czy to świt, czy zmierzch. Po raz drugi gdzieś bardzo blisko uderzył piorun i w ciągu sekundy z nieba runęła ulewa, która zagłuszyła następne grzmoty. Woda lała się przez nieszczelne deski dachu i zmywała z Kioski krew i pot, chłodziła rozpalone ciało, poiła i karmiła. Kłoska piła wodę wprost z nieba.

Kiedy wyszło słońce, wyczołgała się przed chałupę i zaczęła kopać dół, a potem wyciągała z niej splątane korzenie. Ziemia była miękka i podatna, jaki chciała jej pomóc w pogrzebie. Do nierównego do; włożyła ciało noworodka.

Długo wygładzała ziemię na tym grobie, a kiedy, podniosła wzrok i popatrzyła wokół, wszystko było inne. To nie był już świat, składający się z przedmiotów, z rzeczy, ze zjawisk, które istnieją obok siebie. Teraz to, co widziała Kloska, stało się jedną bryłą, jednym wielkim zwierzęciem albo jednym wielkim człowiekiem, który przybrał wiele postaci, aby pączkować, umierać i odradzać się. Wszystko wokół Kioski było jednym ciałem i jej ciało było częścią tego wielkiego ciała – ogromne, wszechmocne, niewyobrażalnie potężne. W każdym ruchu, w każdym dźwięku przejawiała się jego potęga, która samą wolą stwarza coś z niczego i przemienia coś w nicość.

Kłosce zakręciło się w głowie i oparła się plecami o zwalony murek. Samo patrzenie upijało ją niczym wódka, mąciło w głowie i budziło gdzieś w brzuchu śmiech. Niby wszystko było takie jak zawsze: za niedużą zieloną łączką, przez którą biegła piaszczysta droga, rósł sosnowy las, porośnięty po brzegach leszczyną. Lekki wietrzyk poruszał trawą i liśćmi, grał gdzieś konik polny i bzyczały muchy. Nic więcej. A jednak Kłoska widziała teraz, w jaki sposób konik polny łączy się z niebem i co trzyma leszczyny przy leśnej drodze. Widziała też więcej. Widziała siłę, która przenika wszystko, rozumiała jej działanie. Widziała zarysy innych światów i innych czasów, rozpostarte nad i pod naszymi. Widziała też rzeczy, których nie można nazwać stówami.