Выбрать главу

Któregoś dnia zjawił się u Stasi po wódkę młody gajowy. Był upał, więc poprosiła go, żeby usiadł i napił się wody z sokiem. Podziękował i duszkiem wychylił dwie szklanki.

– Co za pyszny sok. Sama go pani robiła?

Stasia przytaknęła i, nie wiadomo dlaczego, zabiło jej serce. Gajowy był przystojnym mężczyzną, choć jeszcze bardzo młodym. Za młodym. Nie był wysoki, lecz krzepki. Miał piękne czarne wąsy i żywe piwne oczy. Zawinęła mu starannie butelkę w gazetę. Potem gajowy przyszedł znowu i znowu dała mu soku. Pogawędzili chwilę. A jeszcze później, któregoś wieczoru, zapukał, gdy rozbierała się już do snu. Był podpity. Szybko włożyła sukienkę. Tym razem nie chciał butelki na wynos. Chciał się napić. Nalała mu wódki do kieliszka, a sama usiadła na brzegu kanapy i patrzyła, jak wypił wódkę jednym haustem. Zapalił papierosa i rozejrzał się po przybudówce. Chrząknął, jakby chciał coś powiedzieć. Stasia poczuła, że to niezwykła chwila. Wyjęła drugi kieliszek i nalała do obu po sam brzeg. Wzięli kieliszki i stuknęli się nimi. Gajowy wypił i ostatnie krople strząsnął na podłogę. Potem nagle położył dłoń na kolanie Stasi. Od samego jego dotyku ogarnęła ją taka słabość, że odchyliła się do tyłu i położyła na wznak na kanapce. Gajowy opadł na nią i zaczął ją całować po szyi. Stasia pomyślała wtedy, że ma na sobie stary, sztukowany i łatany stanik, i rozciągnięte majtki, więc gdy ją całował, sama zsunęła z siebie jedno i drugie. Gajowy wdarł się w nią gwałtownie i były to najpiękniejsze minuty, jakie Stasia przeżyła w życiu.

Gdy było po wszystkim, bała się pod nim poruszyć. Wstał nie patrząc na nią i zapiął spodnie. Bąknął coś i ruszył prosto do wyjścia. Patrzyła, jak niezgrabnie szarpie się z zamkiem. Wyszedł i nawet nie zamknął za sobą drzwi.

Czas Izydora

Od kiedy Izydor nauczył się czytać i pisać, fascynowały go listy. Zbierał je do pudełka po butach -wszystko, co przychodziło do Boskich. Najwięcej było pism urzędowych i poznawało się je po „Ob." lub „Koi." na kopercie. Wewnątrz zaś widniało pełno tajemniczych skrótów: „tj.", „etc", „itd". W pudełku leżało też wiele widokówek – biało-czarne panoramy Tatr, biało-czarne morze – z tymi samymi co roku tekstami: „Gorące pozdrowienia z Krynicy" albo „Pozdrawiamy serdecznie z Wysokich Tatr", albo „Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku". Izydor wyjmował co jakiś czas te powiększające się stale zbiory i oglądał, jak blakną atramenty, jak zabawnie odległe stają się daty. Co się stało z „Wielkanocą 1948"? Z „20 grudnia 1949"? Z „Krynicą, sierpień 51"? Co to znaczy, że przeminęły? Czy przeminęły tak samo jak widoki, które zostawia się za sobą idąc, ale które przecież wciąż gdzieś są i trwają dla innych oczu? Czy może czas woli zacierać za sobą ślady, rozsypuje w pył przeszłość i niszczy ją bezpowrotnie?

Dzięki tym kartkom Izydor odkrył znaczki. To, że były takie maleńkie, takie delikatne i podatne na zniszczenie, a przecież zawierały w sobie miniaturowe światy, nie mieściło mu się w głowie. „Zupełnie jak ludzie" – myślał i ostrożnie, nad parą z czajnika, od-klejał je z listów i pocztówek. Układał znaczki na gazecie i przyglądał się im godzinami. Były na nich zwierzęta i dalekie kraje, kamienie szlachetne i ryby z dalekich mórz, statki i samoloty, sławni ludzie i wydarzenia historyczne. Jedno tylko denerwowało Izydora – że ich delikatny rysunek psują ślady tuszu z pieczątek. Ojciec, zanim umarł, pokazał mu, że tusz ze znaczka można usunąć w dość prosty domowy sposób. Wystarczy kurze białko i trochę cierpliwości. Była to najważniejsza nauka, jaką otrzymał od ojca.

W ten sposób Izydor stał się właścicielem sporego zbioru zupełnie przyzwoitych znaczków. Teraz mógłby już sam pisać listy, gdyby miał do kogo. Myślał o Rucie i każda taka myśl sprawiała mu ból. Ruty nie było, nie mógł do niej napisać listu. Ruta, jak czas, minęła go i rozsypała się w pył.

Gdzieś koło sześćdziesiątego drugiego roku do domu Boskich trafiło za sprawą Uklei niemieckie bardzo kolorowe pismo z reklamami. Izydor oglądał je całymi dniami i nie mógł się nadziwić tym długim i nie do wymówienia słowom. W bibliotece gromadzkiej wyszperał przedwojenny słownik niemiecko-polski; było w nim o wiele więcej niemieckich słów niż to raus, schnell i Hande hoch, które poznali w czasie wojny wszyscy mieszkańcy Prawieku. Potem któryś z letników sprezentował Izydorowi na własność mały słowniczek i Izydor napisał swój pierwszy w życiu list. Po niemiecku: „Proszę o przysłanie mi prospektów samochodów i prospektów turystycznych. Nazywam się Izydor Niebieski. Oto mój adres." Przykleił na kopercie kilka najpiękniejszych swoich znaczków i powędrował do Jeszkotli na pocztę. Urzędniczka w czarnym błyszczącym fartuchu wzięła od niego list, obejrzała znaczki i włożyła go do jakiejś przegródki.