Выбрать главу

Stasia tęskniła do syna, który od razu po szkole został na Śląsku. Przyjeżdżał rzadko i po swoim ojcu miał to, że kazał Stasi na siebie czekać i czekać. Wczesnym latem szykowała dla niego pokój, ale on nie chciał zostać dłużej, tak jak dzieci Pawła, na całe wakacje. Wyjeżdżał po kilku dniach i zapominał zabrać soki, które robiła dla niego cały rok. Brał jednak pieniądze, które matka zarabiała na wódce.

Odprowadzała go na przystanek przy szosie kieleckiej. Na skrzyżowaniu leżał kamień. Stasia podnosiła kamień i prosiła:

– Połóż tu rękę. Będę miała po tobie pamiątkę.

Janek rozglądał się wokół niespokojnie, a potem pozwalał, żeby pod kamieniem przy rozstajach na rok został kształt jego dłoni. Potem, na Boże Narodzenie i Wielkanoc, przychodziły od niego listy, które zaczynały się zawsze w ten sam sposób: „W pierwszych słowach mego listu zawiadamiam, że jestem zdrowy, czego i mamie życzę."

Jego życzenia nie miały mocy. Pisząc myślał pewnie o czym innym. Którejś zimy Stasia nagle zachorowała, i zanim karetce pogotowia udało się przedrzeć przez zaspy śniegu, umarła.

Janek przyjechał spóźniony, akurat gdy zasypywano grób, a wszyscy już się rozeszli. Poszedł do domu matki i długo przyglądał się rzeczom. Te wszystkie słoje z sokami, perkalowe zasłonki, szydełkowe narzuty i pudełeczka zrobione z pocztówek, które wysyłał matce na święta i imieniny, chyba nie miały dla niego wartości. Meble po dziadku Boskim byty toporne, zupełnie nie pasowałyby do segmentów na wysoki połysk. Filiżanki miały wyszczerbione brzegi i poobtłukiwane uszka. Śnieg parł do wewnątrz przybudówki przez szpary w drzwiach. Janek zamknął dom na klucz i poszedł go oddać wujowi.

– Nie chcę tego domu ani niczego, co pochodzi z Prawieku – powiedział do Pawła.

Gdy wracał Gościńcem na przystanek, zatrzymał się nad kamieniem i po chwili wahania zrobił to samo, co każdego roku. Tym razem wcisnął dłoń głęboko w zimną, na wpół zamarzniętą ziemię i trzymał ją tam tak długo, aż z chłodu zdrętwiały mu palce.

Czas rzeczy poczwórnych

Izydor z roku na rok coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nigdy nie wyjedzie z Prawieku. Przypomniał sobie granicę w lesie, ów niewidzialny mur. Ta granica była dla niego. Może Ruta umiała ją przejść, on nie miał ani siły, ani chęci.

Dom opustoszał. Tylko latem ożywiał się za sprawą letników, a wtedy Izydor w ogóle nie opuszczał stryszku. Bał się obcych ludzi. Ostatniej zimy często przyjeżdżał do Boskich Ukleja. Zestarzał się i jeszcze utył. Twarz miał szarą, spuchniętą i przekrwione od wódki oczy. Siadał przy stole, wyglądał wtedy jak góra nadpsutego mięsa, i swoim chrapliwym głosem chwalił się bezustannie. Izydor nienawidził go.

Ukleja na pewno to czuł, a ponieważ był hojny jak sam diabeł, zrobił Izydorowi prezent – podarował mu zdjęcia Ruty. Był to prezent przemyślany. Ukleja wybrał tylko te fotografie, na których nagie ciało Ruty, pokawałkowane dziwacznym oświetleniem, pokrywały zwały jego cielska. Tylko na kilku z nich widać było kobiecą twarz – otwarte usta, przyklejone do policzków spocone włosy.

Izydor oglądał zdjęcia w milczeniu, a potem od-fożył je na stół i poszedł na górę.

– Po co mu pokazałeś te zdjęcia? – usłyszał jeszcze głos Pawła.

Ukleja wybuchnął śmiechem.

Od tego dnia Izydor przestał schodzić na dół. Misia zanosiła mu jedzenie na stryszek i siadała przy nim na łóżku. Milczeli chwilę oboje, po czym Misia wzdychała i wracała do kuchni.

Nie chciało mu się wstawać. Dobrze było leżeć i śnić. A śniło mu się wciąż to samo – ogromne przestrzenie wypełnione formami geometrycznymi. Matowe wielościany, przezroczyste ostrosłupy i opalizujące walce. Płynęły nad rozległą płaszczyzną, którą można by nazwać ziemią, gdyby nie to, że nie było nad nią nieba. Zamiast niego ziała wielka czarna dziura. Przyglądanie się jej sprowadzało do snu lęk.