Выбрать главу

– Tato, zrobiłeś marny dach – powiedział do mebli. – Twoje gonty przegniły. Mój dom stoi.

Wiosenne wiatry przewróciły dwie ściany. Pokój w domku Stasi zamienił się w kupę gruzów. Latem na Stasinych grzędach pojawiły się pokrzywy i mlecz. Między nimi rozpaczliwie zakwitły kolorowe anemony i piwonie. Zapachniały zdziczałe truskawki. Paweł nie mógł się nadziwić, jak szybko postępuje zniszczenie i rozpad. Jakby budowanie domów było przeciwko całej naturze nieba i ziemi, jakby wznoszenie ścian, układanie kamieni jedne na drugich szło pod prąd czasu. Przeraził się tej myśli. W telewizji hymn ucichł, a ekran zaśnieżył się. Paweł pozapalał wszystkie światła i otworzył szafy.

Zobaczył równiutko poskładane stosy pościeli, obrusy, serwety, ręczniki. Dotknął ich brzegów i nagle całym ciałem zatęsknił do Misi. Wyciągnął więc stos poszew i wtulił w nie twarz. Pachniały mydłem, czystością, porządkiem, jak Misia, jak świat, który był dawniej. Zaczął wyciągać z szaf wszystko, co w nich było: ubrania swoje i Misi, stosy bawełnianych podkoszulków i kalesonów, woreczki ze skarpetami, bieliznę Misi, jej halki, które tak dobrze znał, śliskie pończochy, pasy i staniki, jej bluzki i sweterki. Zdejmował z wieszaków garnitury (wiele z nich, tych z watowanymi ramionami, pamiętało jeszcze czasy wojny), spodnie z uwięzionymi w szlufkach paskami, koszule o sztywnych kołnierzykach, sukienki i spódnice. Długo przyglądał się szaremu kostiumowi z cienkiej wełenki i przypomniało mu się, że kupował ten materiał, a potem woził do krawca. Misia zażyczyła sobie szerokich klap i ciętych kieszeni. Z górnej półki ściągał kapelusze i apaszki. Z dołu wygarniał torebki. Zanurzał dłoń w ich chłodnych, śliskich wnętrzach, jakby patroszy! martwe zwierzęta. Na podłodze urósł stos rzeczy rzucanych bezładnie. Pomyślał, że powinien rozdać to dzieciom. Ale Adelka odeszła. Tak samo Witek. Nawet nie wiedział, gdzie są. Potem jednak przyszła mu do głowy myśl, że ubrania oddaje się tylko po tych, którzy umarli, a przecież on wciąż żył.

– Żyję i czuję się nieźle. Daję sobie radę -powiedział do siebie i zaraz wyciągnął z zegara nie używane od dawna skrzypce.

Wyszedł z nimi przed dom na schody i zaczął grać, najpierw Ostatnią niedzielę, potem Na sopkach Mandżurii. Ćmy zlatywały się do lampy i krążyły nad jego głową – ruchoma aureola pełna skrzydełek i czułków. Grał tak długo, aż zakurzone zesztywniałe struny popękały, jedna po drugiej.

Czas Izydora

Kiedy Paweł zaprowadził Izydora do domu starców, starał się dokładnie wyjaśnić całą sytuację zakonnicy, która go przyjmowała:

– Może nie jest taki stary, ale schorowany, a na dodatek upośledzony. Mimo że jestem inspektorem sanitarnym – słowo „inspektor" Paweł szczególnie podkreślił – i znam się na wielu rzeczach, nie mógłbym mu zapewnić właściwej opieki.

Izydor chętnie przystał na przeprowadzkę. Stąd miał bliżej na cmentarz, gdzie leżała mama, ojciec i teraz Misia. Cieszył się, że Pawłowi nie udało się skończyć grobowca i że Misie pochowano przy rodzicach. Codziennie po śniadaniu ubierał się i szedł posiedzieć przy nich.

Ale czas w domu starców płynie inaczej niż gdzie indziej, cieńszy jest jego strumyczek. Izydor z miesiąca na miesiąc tracił siły i w końcu zrezygnował z tych odwiedzin.

– Chyba jestem chory – powiedział do siostry Anieli, która zajmowała się nim. – Chyba będę umierał.

– Ależ Izydorze, jesteś jeszcze młody i pełen sił – próbowała dodać mu otuchy.

– Jestem stary – powtarzał uparcie.

Był rozczarowany. Myślał, że starość otwiera to trzecie oko, którym widzi się wszystko na wskroś, które pozwala rozumieć, jak działa świat. Ale nic się nie wyjaśniło. Bolały go tylko kości i nie mógł spać. Nikt go nie odwiedzał, ani zmarli, ani żywi. W nocy widywał swoje obrazy – Rutę, taką, jaką zapamiętał, i geometryczne wizje – puste przestrzenie, a w nich kanciaste i obłe figury. Coraz częściej te obrazy wydawały mu się spłowiałe i zamazane, a figury powykręcane i byle jakie. Jakby starzały się razem z nim.