Выбрать главу

Nie miał już siły zajmować się tabelami. Zwlekał się jeszcze z łóżka i wędrował po budynku, żeby ujrzeć swoje cztery strony świata, i to zajmowało mu cały dzień. Dom starców nie był zbudowany po bożemu i nie miał okien od północy, jakby jego budowniczowie próbowali zaprzeć się tej czwartej, najciemniejszej części świata, żeby nie psuć nastroju staruszkom. Izydor musiał więc wychodzić na taras i wychylać się przez barierkę. Widział wtedy zza rogu budynku nie kończące się ciemne lasy i wstążkę szosy. Zima zupełnie pozbawiła go widoku północy – tarasy były pozamykane. Siedział więc w fotelu w tak zwanej świetlicy, gdzie bez ustanku szemrał telewizor. Izydor starał się zapomnieć północ.

Uczył się zapominać i zapominanie przynosiło mu ulgę, a było prostsze, niż się tego kiedykolwiek spodziewał. Wystarczyło nie myśleć jeden dzień o lasach, o rzece, nie myśleć o mamie i Misi czeszącej swoje kasztanowe włosy, wystarczyło nie myśleć o domu i strychu z czterema oknami, a na drugi dzień te obrazy były coraz bledsze, coraz bardziej wyblakłe.

W końcu Izydor nie mógł już chodzić. Jego kości i stawy, pomimo wszystkich antybiotyków i naświetlań, zesztywniały i odmówiły wszelkiego ruchu. Położono go do łóżka w izolatce i tam powoli umierał.

Umieranie było procesem systematycznego rozpadu tego, czym był Izydor. Był to proces lawinowy i nieodwracalny, samodoskonalący się i cudownie efektywny. Jak kasowanie niepotrzebnych informacji w komputerze, na którym w domu starców prowadzono rachunki.

Najpierw zaczęły znikać idee, myśli i abstrakcyjne pojęcia, które Izydor z trudem przyswajał sobie za życia. Z trzaskiem znikały rzeczy poczwórne:

I w końcu:

Potem zbladły kochane miejsca, potem twarze ukochanych osób, ich imiona, i wreszcie cali ludzie ulegli zapomnieniu. Przepadły uczucia Izydora -jakieś dawne wzruszenia (kiedy Misia urodziła pierwsze dziecko), jakieś rozpacze (gdy odeszła Ruta), radości (gdy przyszedł od niej list), pewność (gdy tropił poczwórność), strach (kiedy strzelano do niego i Iwana Mukty), duma (gdy dostawał pieniądze z poczty) i wiele, wiele innych. I wreszcie, na samym końcu, gdy siostra Aniela powiedziała: „On umarł", zaczęty zwijać się te przestrzenie, które miał w sobie Izydor, przestrzenie ani ziemskie, ani niebieskie – rozpadały się na małe kawałeczki, zapadały w siebie i znikały na zawsze. Był to obraz zniszczenia straszniejszy niż wszystko inne, niż wojna, pożary, niż wybuchy gwiazd i implozje czarnych dziur.

Wtedy w domu starców zjawiła się Kłoska.

– Spóźniłaś się. On umarł – powiedziała do niej siostra Aniela.

Kłoska nie odpowiedziała. Usiadła przy łóżku Izydora. Dotknęła jego szyi. Ciało Izydora już nie oddychało, nie biło w nim serce, ale wciąż było ciepłe. Kłoska nachyliła się nad Izydorem i powiedziała mu do ucha:

– Idź i nie zatrzymuj się w żadnym ze światów. I nie daj się skusić na powrót.

Siedziała przy ciele Izydora, aż je zabrali. Potem pozostała przy jego łóżku całą noc, cały dzień i bezustannie mamrotała. Poszła sobie dopiero wtedy, gdy upewniła się, że Izydor odszedł na zawsze.

Czas Gry

„Bóg się zestarzał. W Ósmym Świecie Bóg jest już stary. Jego myśl jest coraz słabsza i pełno w niej dziur. Słowo stało się bełkotliwe. Tak samo świat, który powstał z Myśli i Słowa. Niebo pęka jak wyschnięte drzewo, ziemia miejscami zetlała i rozpada się teraz pod nogami zwierząt i ludzi. Krawędzie świata strzępią się i zamieniają w kurz.

Bóg chciał być doskonały i zatrzymał się. To, co się nie porusza, stoi w miejscu. To, co stoi w miejscu, rozpada się.

«Nic nie wynika ze stwarzania światów – myśli Bóg. – Stwarzanie światów do niczego nie prowadzi, nic nie rozwija, nie poszerza, nie zmienia. Jest daremne.»

Dla Boga śmierć nie istnieje, choć czasem Bóg chciałby umrzeć, jak umierają ludzie, których uwięził w światach i wplątał w czas. Czasem dusze ludzi wymykają się mu i znikają z jego wszystkowidzących oczu. To wtedy Bóg tęskni najbardziej. Wie bowiem, że poza nim istnieje niezmienny porządek, łączący to, co zmienne, w jeden wzór. A w tym porządku, w którym zawiera się nawet sam Bóg, wszystko, co wydaje się przemijające i rozproszone w czasie, zaczyna istnieć jednocześnie i wiecznie poza czasem."