– Rozumiem. Co się stało?
– Nic się nie stało! – burknął Kamil z irytacją. -A moje polecenie traktuj jako rozkaz dowódcy.
– Tak jest! – Mufi uniósł się nieco z fotela, a twarz mu spoważniała.
Kamil poszedł w kierunku przetrwalni. Nie lubił tej części astrolotu. Pomijając już niemiły chłód, którym stamtąd wiało, rzędy przetrwalników przypominały mu o kilku rzeczach, o których pragnął nie pamiętać. Tu trwali – bo trudno powiedzieć „spali", „żyli" lub „mieszkali" – ci członkowie wyprawy, których czuwanie nie było w danej chwili konieczne. Stąd, jak z półek bibliotecznych, można było pobrać potrzebnego człowieka, ożywić go, zadać mu pytanie – i na powrót odstawić na półkę. Cały ogromny sektor astrolotu zabudowany był stelażami, pełnymi tych „ludzkich konserw". Na najwyższych kondygnacjach umieszczono tych, których nie potrzeba używać do końca pierwszego etapu wyprawy. Byli tam więc uczeni-badacze, specjaliści od słońc i planet, operatorzy sprzętu planetarnego, pomocniczy personel laboratoryjny. Niżej, na łatwo dostępnych poziomach, byli ci, którzy prowadzili astrolot do celu: nawigatorzy, piloci, dowódcy, cybernetycy, łącznościowcy.
W stanie anabiozy, nie zużywając praktycznie pożywienia, wody i tlenu, pod opieką kilkunastu aktualnie dyżurujących członków załogi, cały ten żywy ładunek wiedzy, umiejętności i doświadczenia wędrował poprzez przestrzeń i czas do celu odległego o dziesiątki lat świetlnych. Każdy z członków załogi spędzał tu znaczną większość czasu podróży, starzejąc się biologicznie w stopniu o wiele mniejszym, niż gdyby odbywał tę podróż w „normalnym" stanie. Jeśli więc na przykład „w zapasie" było dziesięciu pierwszych nawigatorów, to każdy z nich tylko dziesiątą część podróży odbywał w stanie czynnego życia.
Tylko Kamił pozbawiony był dobrodziejstwa konserwacji. To znaczy, teoretycznie, mógł z niej korzystać. Jednak w praktyce… Po prostu Kamil odpowiadał za wszystkich. Szef bezpieczeństwa załogi nie miał dublerów. Pełniąc z urzędu funkcję drugiego zastępcy dowódcy, reprezentował ciągłość w tej nieustannej zmienności: musiał poznać wszystkich po kolei podczas ich pracy w astrolocie. Dlatego musiał być człowiekiem młodym, przynajmniej w chwili startu wyprawy.
Przez dwadzieścia lat dotychczasowej podróży Kamil zdołał przebytować w przetrwalniku zaledwie kilka lat. Dodając do tego „oszczędność" spowodowaną relatywistyczną kontrakcją czasu podczas rozpędzania statku do prędkości podświetlnej, z owych dwudziestu lat – co najwyżej dziesięć udało mu się zaoszczędzić w stosunku do swych ziemskich rówieśników. Teoretycznie – czas jego pracy nie był w sposób ścisły unormowany. Mógł w każdej chwili poddać się anabiozie, przekazując obowiązki jednemu z zastępców dowódcy. Jednak Kamil nie wyobrażał sobie, aby mógł to zrobić – przynajmniej teraz, gdy był wciąż młody i pełen zapału, a przy tym czując ciężar spoczywającej na nim odpowiedzialności.
Na specjalnym studium, przygotowującym kandydatów na stanowisko szefa zabezpieczenia załogi, dawano wciąż do zrozumienia, że są dwa powody, dla których w astrolocie znajdować się musi bystry obserwator, astronauta i detektyw, socjolog i dyplomata w jednej osobie. Pierwszy powód – to możliwość wewnętrznych tarć i konfliktów między członkami załogi. Drugi – to możliwość spotkania. Spotkania, tego pisanego przez duże,,S", o którym w skrytości marzą najdostojniejsi weterani gwiezdnych lotów, choć na pewno nie przyznaliby się głośno do swych marzeń.,,A tu oto, zamiast spotkania Obcych Istot, kolega kolegę w głowę…" -pomyślał Kamil z goryczą. Pchnął drzwi pokoju zabiegowego. Adam, dyżurny lekarz, wstał zza biurka. Przywitał Kamila uniesieniem dłoni i przysunął mu krzesło.
– Co to było, dowódco? – spytał, bawiąc się jakimś narzędziem. – Mój kolega z tej zmiany zachorował?
– Nie. Czy można tu mówić bez obawy, że ktoś nas usłyszy? – Kamil rozejrzał się po kabinie, sprawdził wyłącznik telefonu.
– Myślę, że można. Oni raczej nie słyszą. – Adam wskazał ręką przetrwalniki i przysunął się z krzesłem do Kamila.
– Co sądzisz o tym… „kosmicznym letargu"? Nim Adam zdążył odpowiedzieć, zadźwięczał sygnał telefonu.
Dzwonił Steve, dyżurny pilot.
– Adam? Przyjdź natychmiast do sekcji komputerów – powiedział – nawigator zasłabł.
Przed pulpitem programowym leżał Muf i. Zanim lekarz skończył oględziny, Kamil już wiedział. To była kolejna ofiara szaleńca.,,Czy rzeczywiście szaleńca?" -myślał przeglądając papiery i taśmy na pulpicie. Steve zbliżył się do Kamila i pociągnął go nieznacznie za łokieć. Odeszli razem w przeciwległy koniec kabiny.
– Przed kilkoma minutami Muf i zadzwonił do mnie, do sterowni. Powiedział, że przeliczył współrzędne trajektorii statku. Miał wątpliwości co do wyników. Wydawało mu się, że odkrył rozbieżności w namiarach między systemem lokacji optycznej i grawimetrami. Mówił jeszcze coś, a właściwie zaczął mówić – i urwał w pół słowa. Myślałem, że zepsuł się telefon, ale na rezerwowym kablu też nie było połączenia. Przyszedłem tutaj sprawdzić, co się stało. Znalazłem go leżącego.
– Czy był z nim ktoś podczas jego obliczeń?
– Wydaje mi się, że wspomniał o Idzie. Pomagała mu przy programowaniu.
– Gdzie jest Idą?
– Kiedy wszedłem, nie było tu nikogo oprócz Mufiego.
Kamil popatrzył za Adamem, który wywoził pacjenta w kierunku ambulatorium.
– Idź z nim – powiedział do Steve'a – ożywcie jednego z nawigatorów, bo nie damy sobie rady.
Idę zastał w jej kabinie. Uśmiechnęła się, gdy wszedł. Była ładną, szczupłą szatynką o długich włosach. Kamil lubił patrzeć na nią, kiedy schylona nad klawiaturą
wprawnie wystukiwała swoje testowe programy. Cała automatyka statku, wszystkie komputery, ten ogromny gąszcz układów cyfrowych – nie miały dla niej tajemnic.
– Usiądź – powiedziała, dotykając jego dłoni. -Zrobię ci kawę.
Podziękował i usiadł na wprost Idy. Wstała, obeszła jego fotel i stojąc tuż za nim szykowała filiżanki. Pasmo długich włosów znalazło się przy twarzy Kamila. Pociągnął lekko. Roześmiała się, zgarnęła włosy i zawiązała w węzeł. Po chwili postawiła przed nim filiżankę kawy.
– Jestem zmęczony, Ido. Poza tym mam kłopoty.
– Co się stało? – spytała, patrząc mu w oczy.
– W ciągu dzisiejszego.dnia wydarzyło się zbyt wiele. Kiedy widziałaś ostatni raz Mufiego?
– Czy… coś z nim?… – zaniepokoiła się. -Widziałam go może z godzinę temu. Przyszedł do sekcji komputerów, gdy wymieniałam bęben w szóstej sekcji pamięci. Zaczął coś liczyć, zdaje się, że poprawki kursu. Bardzo się z tym męczył, więc chciałam mu pomóc, ale podziękował. Ponieważ maszyny były sprawne, nie miałam tam już nic do roboty i przyszłam posiedzieć w domu.
– W domu… Ładnie to powiedziałaś – uśmiechnął się Kamil. – Czyżbyś rzeczywiście czuła się tu jak w domu?
– Kobieta wszędzie potrafi stworzyć dom. Pij kawę, bo wystygnie.
– Dziękuję – Kamil ujął w palce ucho filiżanki, ale przypomniał sobie o czymś jeszcze. – Aha, powiedz mi, czy jesteś pewna, że komputer jest całkowicie sprawny?
– Według mnie, tak. Testy dają prawidłowe wyniki. Ale za elektronikę ręczyć może tylko Krystyna. Ja nie mam dostępu do hardwaru.
– Wierzę twoim testom – powiedział Kamil, patrząc wciąż na Idę z trudno ukrywanym zachwytem – ty genialny cybernetyku!
– Czy wiesz – roześmiała się – że do czternastego roku życia byłam wyjątkowo tępa w naukach ścisłych?
– Wiem. Ja wiem wszystko – powiedział Kamil. – Wszystko, z wyjątkiem tego, czego chciałbym się dowiedzieć.