– Gdzież więc, u licha, ta rozbieżność, o której mówisz?
– Nie zgadza się z obliczeniami pozycja Tamiry. Wystartowaliśmy z jej układu stycznie do orbity Kappy, mając Tamirę, że tak powiem, za burtą, czyli z boku. W miarę oddalania powinna przesuwać się do tyłu i po pewnym czasie znaleźć się prawie dokładnie za rufą. Tymczasem grawimetry wykazują, że kąt, jaki tworzy oś rakiety z kierunkiem na Tamirę, maleje zbyt wolno.
– Błąd w obliczeniu prędkości statku?
– Wykluczone. Sprawdziłem wszystkie zapisy prędkości i przyspieszeń.
Kamil przymknął oczy. Próbował wyobrazić sobie w przestrzeni astrolot i otaczające go ciała niebieskie.
– Więc mówisz… że kierunek lotu zgadza się z namiarem optycznym… – powiedział.
– Trudno nie wierzyć nawet własnym oczom!
– Oczom… Hm. Kiedy patrzymy na ekran, widzimy na nim gwiazdy za pośrednictwem kilku urządzeń, które mogą zniekształcać właściwy obraz. Światło gwiazdy, do której zmierzamy, dociera do paraboloidalnego zwierciadła teleskopu, umieszczonego na kadłubie statku. Oś optyczna teleskopu powinna być równoległa do osi astrolotu.
– To jest warunek dokładności naprowadzenia statku na kurs. Dlatego teleskop stanowi konstrukcję sztywno spojoną z kadłubem.
– Przypuśćmy, że tak jest.
– Oczywiście, że tak jest! – Steve niecierpliwie wzruszył ramionami. – Do czego zmierzasz?
– Promień światła gwiazdy, odbity od zwierciadła teleskopu, trafia w obiektyw kamery wizyjnej – ciągnął Kamil. – Czy kamera jest sztywno umocowana w osi optycznej teleskopu?
– Ustawia się ją bardzo dokładnie.
– …i blokuje w określonym położeniu? Ale mogłaby odblokować się i odchylić nieco od właściwego kierunku?
– Powiedzmy, że tak, mogłaby. Na przykład wskutek uderzenia meteorytu w podstawę. Ale to zupełnie nieprawdopodobne. Poza tym, optyczny układ namiarowy składa się z czterech teleskopów i dopiero identyczność obrazu na czterech ekranach jest warunkiem uznania namiaru za prawidłowy. Trudno przypuścić, że wszystkie kamery równocześnie odchyliły się od właściwego kierunku, i to w identyczny sposób!
– A jeśli tak jest rzeczywiście? – Kamil bacznie obserwował twarz Steve'a.
– Bzdura! Taki przypadek jest zupełnie nieprawdopodobny! Czy nie możesz tego zrozumieć? Nieprawdopodobny!
– A jeśli to nie przypadek?! – rzucił Kamil ostro.
– Coo? – Steve wytrzeszczył oczy, sens tych słów przeraził go. Teraz dopiero pojął, do czego zmierza Kamil. – Sądzisz, że… ktoś celowo… Nie, to niemożliwe! Ale jeśli tak sądzisz, to widocznie masz podstawy. Więc dobrze, chodźmy. Wyjdziemy na kadłub i sprawdzimy! Chodź, sprawdzimy naocznie!
Pociągnął Kamila w stronę drzwi. Kamil zawahał się nieznacznie, przystanął.
– Nie, nie trzeba. Sprawdzimy inaczej. Jest sposób.
– Jak to sobie wyobrażasz?
– Rotacja. Dokonamy obrotu statku wokół osi podłużnej. Jeśli osie czterech kamer są dokładnie równoległe z osią rakiety, obrazy docelowej gwiazdy na ekranach nie powinny zmienić położenia. Jeśli nie są równoległe – to obraz gwiazdy zatoczy okrąg. Tym większy, im większe jest odchylenie kursu od właściwego kierunku.
– Kamil! – w głosie Steve'a zabrzmiało szczere uznanie. – Brawo! Zawsze uważałem cię za…
– Za ignoranta w naukach technicznych, pozbawionego w dodatku wyobraźni przestrzennej – dokończył Kamil.
– Nie, nie! – Steve zaprzeczył gorąco. – Po prostu miałem cię za kompletnego humanistę! Chodźmy do sterowni! Musimy przeprowadzić tę próbę.
Wszystkie cztery układy teleskopowe są rozregulowane w identyczny sposób. Odchylenie kątowe wynosi ponad ćwierć radiana. Aż wierzyć się nie chce, że dopiero teraz, po trzech tygodniach od startu z orbity Kappy, nawigatorzy zauważyli ten błąd. Inna sprawa, że nikt nie dopuszczał myśli o świadomym sabotażu. W pierwszej fazie wyjścia z granic układu nawigacja opierała się na innych przyrządach i pomiarach, kamery teleskopów gwiazdowych były wyłączone, by nie oślepły od refleksów światła Tamiry. Dopiero gdy statek wymanewrował poza zasięg pól grawitacyjnych, włączono je i według nich zorientowano statek w przestrzeni. Teraz z kolei grawimetry i radary przestały odgrywać rolę, i gdyby nie „nadgorliwość" Erwina, długo jeszcze moglibyśmy lecieć fałszywym kursem. Ten, komu zależało na zmianie kursu lotu, doskonale znał całą procedurę wyjścia na gwiezdny szlak. Jego szaleństwo jest zbyt metodyczne, by mogło być naprawdę szaleństwem!
Cóż więc pozostaje? Kim jest ów nieuch wytny spra w-ca tylu wydarzeń? Czy jest nim jakaś niewidzialna istota, która wtargnęła do wnętrza astrolotu, gdy opuszczaliśmy Kappę? Czy to ktoś z nas? Czy Idą ma z tym coś wspólnego? Trzymam ją w zamknięciu i wciąż nie wiem, co robić dalej.
Na szczęście bezwzględne odchylenie od kursu nie jest jeszcze zbyt duże. Korygujemy tę omyłkę, wracając na właściwy tor. Kazałem sprawdzić, dokąd zawiódłby nas ten fałszywy kurs. Okazuje się, że donikąd. W odległości do dwustu lat świetlnych nie leży na tym kierunku żadna gwiazda. Może nie był to ostateczny kierunek, w jakim chciał się udać sprawca.
Kim on jest? Odrzucam te bzdury o niewidzialnym intruzie z Kosmosu. A zatem – to ktoś z nas. Ale – dlaczego człowiek miałby powziąć zamiar porwania statku kosmicznego i uprowadzenia winnym, niż planowany, kierunku?
Czyżby ktoś z nas n i e był człowiekiem? Chyba to bzdura, ale przy braku pewności muszę i taki wariant brać pod uwagę…
Kamil rozsunął ciężkie, podwójne drzwi i zagłębił się w mrok panujący w wąskim przejściu, prowadzącym do sekcji głównego napędu. Idąc wzdłuż wielobarwnych pęków rur i kabli, dotarł do maleńkiej niszy, gdzie mieściło się stanowisko kontroli gammatronów. Fotel przed tablicą kontrolną był pusty. Kamil spojrzał w dół, w głąb słabo oświetlonego zejścia, prowadzącego na niższe poziomy, do hali silników fotonowych. Przez ażurowe podłogi poszczególnych poziomów widać było kilka niższych kondygnacji. Na samym dnie rozpościerała się matowa, szara płyta – ostatnia warstwa osłon fotoreaktora.
Nie widząc nikogo w pobliżu, Kamil zszedł na niższy poziom i rozejrzał się po zakamarkach pomiędzy stalowymi zbiornikami. Powietrze, chłodne i suche, drżało od niskiego poszumu kabli elektrycznych i pulsowało rytmem pomp tłoczących skroplony hel. W dole, za szarą płytą i kilkoma warstwami osłon, drzemała cała potęga astrolotu: ogromny zasób energii w małym, niepozornym pojemniku. W Kamilu, ilekroć znalazł się w pobliżu tego miejsca, zawsze budził się mimowolny lęk. Proces rozkładu materii kojarzył się w umysłach ludzi z nie tak dawną jeszcze przeszłością ludzkiej cywilizacji. Przeczuwana przez pesymistów, straszliwa w samych założeniach, broń,,D" nigdy na szczęście nie powstała. Stabilizowana reakcja przemiany materii w energię służyła już tylko jako najwydajniejsze źródło energii do napędu statków międzygwiezdnych.
Na samym dole, u stóp schodków łączących poszczególne kondygnacje maszynowni, zajaśniał żółty kombinezon. Kamil, przekrzykując szum, zawołał. Spod ochronnego kasku błysnęła jasna plama twarzy wzniesionej ku górze. Stojący na dole uniósł dłoń i ruszył schodkami w górę. Kamil poznał Piotra, który wspinał się powoli, przystając na każdym podeście i ogarniając wzrokiem poszczególne poziomy.
Kamil lubił Głównego Inżyniera Napędu. Lubił go za jego powściągliwość graniczącą z nieśmiałością i za pogodne usposobienie. Piotr miał bardzo dobry wpływ na swoje otoczenie. Sam nigdy nie bywał przyczyną konfliktów, nie sprawiał żadnych kłopotów dowództwu ani współpracownikom. Dla Kamila taki członek załogi był ideałem.