– Wspaniałe… – powiedział O'erl, obserwując bacznie końcową fazę zmagań dwóch gigantycznych roślin. – Wspaniałe i koszmarne zarazem. Co za siła! Rozumiem teraz, dlaczego nie wracały stąd nasze automatyczne sondy.
– Jeśli my chcemy wrócić, musimy zrobić to natychmiast. Zarejestrowałem cały przebieg walki. To chyba wystarczający materiał jak na pierwszy raz.
Było już za późno. Potężny, wspaniały Grrrh, panujący niepodzielnie nad całym obszarem w zasięgu swej najdłuższej gałęzi, nie zapomniał o tym, co było przyczyną zwady ze znienawidzonym sąsiadem Mrrrf, który ośmielił się sięgnąć po zdobycz, należną Grrrh na mocy ustanowionych przez niego praw. Swoją drogą, dobrze się stało, że pozbył się bezczelnego sąsiada, zanim dorósł on do tego, by stawić skutecznie czoła Grrrh. Teraz leży u jego stóp i wkrótce użyźni jałowy piasek i umożliwi Grrrh dalszy wzrost i opanowanie coraz większych terenów, z których zbierać można wszystko, co spada z nieba na tę ubogą w składniki mineralne planetę.
Grrrh równoczesnym błyskawicznym wyrzutem czterech macek chwycił w ostatniej chwili podłużną, metalową bryłę, gdy miała właśnie oderwać się od powierzchni gruntu i ulecieć w przestrzeń, skąd przybyła.
„Dziwne – pomyślał Grrrh. – Ostatnio pojawiają się takie coraz częściej. Dawniej tego nie było. Co spadło, to leżało".
Bez trudu przywlókł rakietę w pobliże pnia i próbował rozgnieść ją na kawałki, podobnie jak robił to wielokrotnie z różnymi meteorytami. Nie szło mu jednak. Pomyślał, że to skutek zmęczenia walką, więc, wygrzebawszy sporą jamę w piasku, ukrył w niej zdobycz, przysypał i przyklepał mocno, by nie zdołała mu uciec.
O'erl w ostatniej chwili zdążył uruchomić wyrzutnię boi awaryjnej. Maleńka rakieta z nadajnikiem wystrzeliła pionowo w górę i przenikając atmosferę wyszła na stabilną orbitę. Radiooperator na grawistacie natychmiast odebrał jej sygnały. Po chwili drugi ładownik szybował już w tumanie mgieł otaczających zimną gwiazdę.
Ht"-f przeliczył parametry lotu boi awaryjnej i skierował ładownik dokładnie w miejsce, skąd została wystrzelona.
– To tutaj, dowódco.
Ładownik wisiał nad polem walki. Radiolokator ukazywał je, widziane z góry. Zwycięski Grrrh zajęty był właśnie łamaniem na kawałki konarów pokonanego przeciwnika, gdy usłyszał głośny łoskot nad sobą. Natężył receptory infradźwięków i znieruchomiał.
„Mam świetną passę!" – pomyślał Grrrh z ukontentowaniem i sprężył gałęzie. Jego zachłanność była nienasycona •
– Świetne opowiadanie. Rzeczywiście, nie znałem go – powiedział Kamil ze śmiechem. – Co za oryginalny pomysł: walczące rośliny! Myślę jednak, że na Hares nie czekają nas wielkie atrakcje. Rzeczywistość jest mniej fantastyczna!
– Rzeczywistość Kosmosu lubi płatać figle zbyt pewnym siebie odkrywcom… – Idą powiedziała to bardzo cicho.
Kamilowi znów wydało się, że spojrzenie dziewczyny przenika na wskroś jego i ściany statku.
9
Brzęczyk telefonu wyrwał Kamila z nie zamierzonej drzemki. Zanim oprzytomniał i sięgnął po słuchawkę, już ktoś kołatał do drzwi kabiny.
Wstał, zapalił światło i otworzył.
– Dowódco, proszę przyjść zaraz do sterowni. Nie zidentyfikowany obiekt na zbieżnym kursie – zameldował dyżurny nawigator.
– Zaraz tam będę – powiedział Kamil sennie, dopinając kombinezon.
Dopiero po chwili treść meldunku dotarła do jego świadomości. Nie zidentyfikowany obiekt? Na kursie zbieżnym, a więc ruchomy… Asteroid? Z powodu byle asteroidu nie robi się takiego hałasu. To musi być coś niezwykłego, nietypowego.
Szybko zaciągnął zamki kombinezonu, założył buty i w pełnym służbowym rynsztunku poszedł do sterowni. Stanąwszy w drzwiach zobaczył za fotelem pierwszego pilota plecy kilku osób patrzących w główny ekran kierunkowy.
– Co to ma znaczyć? – huknął na zebranych. – Na stanowiska, proszę! W ten sposób daleko nie zalecimy! Kto pilnuje nawigacji? Idą, dlaczego nie śpisz? Twoja służba zaczyna się za cztery godziny. Chcę mieć wypoczętą załogę!
Rozstąpili się, chyłkiem odchodząc na swoje miejsca. Steve wstał, ustępując fotel Kamilowi. Kamil zasiadł przed ekranem.
Na tle czarnej pustki podziurkowanej punkcikami gwiazd widniała wyraźnie jakaś słabo świecąca plamka, która na pewno nie była punktem.
– Widać tylko w podczerwieni – wyjaśnił Steve.
– Radar? – spytał Kamil.
– Wykazuje, że odległość zmniejsza się.
– Co to może być? Ciepły asteroid?
– Nie słyszałem o takich – Steve pokręcił głową.
– Czy sprawdziliście kształt toru?
– Trudno go na razie określić. Obiekt porusza się w naszym kierunku, prawie prostopadle do toru astrolo-tu. Musimy zaczekać i namierzyć go jeszcze kilkakrotnie w pewnych odstępach czasu. Dane z radaru przekazywane są bezpośrednio do komputera. Za kilkanaście minut będziemy mieli odpowiedź.
Kamil siedział przed ekranem i wpatrywał się w blado świecącą plamkę. Widać było, jak zmienia ona powoli swe położenie na tle gwiazd.
– Jest wynik obliczeń – ogłosiła Idą przez telefon. – Przekazuję obraz na wasz monitor.
Na małym ekranie, połączonym z komputerem, pojawił się rysunek: tor astrolotu, zaznaczony prostą linią, z kropką oznaczającą obecne jego położenie, oraz krzywa z zaznaczonym położeniem ruchomego obiektu.
– Do diabła! – zaklął Steve. – To jest przecież krzywa pościgowa!
Kamil popatrzył na niego pytająco.
– Spójrz! Obie krzywe leżą w jednej płaszczyźnie. Tor tego obiektu zmienia się w sposób, który świadczy o tym, że w każdej chwili nakierowuje się na nas!
– Więc to obiekt sterowany i napędzany! – szepnął Kamil i poczuł ciarki na plecach.
– Na to wygląda. Ale sprawa jest o tyle dziwna, że to tak zwana głupia krzywa pościgowa. W ten sposób głupi pies goni zająca: zawsze z nosem zwróconym w kierunku uciekiniera.
– A jak wygląda „mądra" krzywa?
– Jest prosta. Genialny pies, który zna elementy matematyki, potrafi – znając prędkości i przyspieszenia zająca oraz własne – wyznaczyć taki tor prostoliniowy, który przetnie tor uciekiniera dokładnie w chwili, gdy ten znajdzie się w punkcie przecięcia.