Выбрать главу

Szukał w niej czegoś przez chwilę, wreszcie wydobył małą paczuszkę owiniętą aluminiową folią. Rozwinął ją i wysypał na dłoń kilka miniaturowych elementów. Wybrał dwa z nich i ukrył w kieszeni kombinezonu, pozostałe opakował i schował do szafy.

Usiadł na podłodze i rozpiął klamry prawego buta, potem zdjął go, zsunął skarpetkę i obejrzał dokładnie stopę, poruszając nią w różne strony.

W górze, stłumiony stalowym stropem, rozległ się dźwięk sygnalizatora, Roastron wspiął się po drabinie i uniósł klapę. Kusztykając w jednym bucie, przebiegł kilkanaście kroków wśród labiryntu aparatury i zajął miejsce w swoim fotelu. Wcisnął przycisk gotowości. Po chwili głośnik zapowiedział potrójne przeciążenie. Dla Roastrona IV przyspieszenie takie nie miało żadnego znaczenia, wstał więc i poszedł w kierunku swego ukrycia. Prawa noga, szczególnie teraz, przy większym przeciążeniu, funkcjonowała niezbyt sprawnie. Roastron IV założył but i pomyślał, że trzeba będzie zmierzyć sobie ciśnienie obwodowe.

Ostatnio nie był zadowolony ze swego stanu, warunki tutejsze najwyraźniej nie służyły mu, ale nie mógł pokazać tego po sobie. Miał wyraźny rozkaz: nikt nie może odróżnić go od reszty załogi. Wychodząc z kryjówki poczuł, że przyspieszenie wróciło do normy. Zatelefonował do nawigatora i dowiedział się, że przyczyną manewru było wykrycie jakiegoś obiektu ścigającego astrolot. Nastawił się na sprzężenie z komputerem i po chwili znał już wszystkie dane.

„Należy zniszczyć" – pomyślał i po chwili stwierdził, że komputer zdecydował tak samo.

Zmiana przyspieszenia zachwiała Roastronem IV, musiał przytrzymać się oparcia fotela, by nie upaść. Uszkodzona noga ugięła się pod nim.

„Słabnę" – pomyślał i podszedł do tablicy rozdzielczej.

Silniki wciąż jeszcze były wyłączone. Steve siedział przed pulpitem i słuchał muzyki z maleńkiego kieszonkowego krystalofonu. Gdy Kamil wszedł do sterowni, pilot ściszył muzykę i odwrócił się wraz z fotelem.

– Jeszcze szukają uszkodzenia – powiedział wskazując na wygaszony pulpit kontrolny. – Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego!

– Co takiego? – Kamil usadowił się obok pilota.

– Tak precyzyjny przypadek.

Kamil spojrzał na Steve'a. Ich oczy spotkały się.

– Tak… – powiedział Kamil, rozglądając się po sterowni – mnie także nie podoba się ten przypadek. Podobnie jak szereg innych przypadków, które zdarzyły się w tym astrolocie od chwili startu z Kappy.

Zamilkł na dłuższą chwilę, ważąc w myślach decyzję.

– Muszę z tobą pomówić. Trudno, muszę. Dłużej nie można tolerować takiej sytuacji – powiedział wreszcie. – Zakładam, że jesteś normalnym, przyzwoitym astronautą, Steve. Muszę zrobić takie założenie, bo to jedyny sposób, abym mógł z tobą rozmawiać szczerze.

– Zdaje mi się, że to nie ja poprzestawiałem kamery – uśmiechnął się Steve. – Chociaż głowy bym za to nie dał.

– Nie potrafisz również wprowadzać ludzi w stan śpiączki?

– Wiesz, nie próbowałem…

– No, dobrze już, wszystko jedno. Widzisz chyba tak jak ja, że dzieje się coś niedobrego. Jakaś obca siła miesza się w nasze sprawy.

– Obca albo i nieobca… – Steve zmarszczył wysokie, łysiejące czoło.

Był człowiekiem doświadczonym, uczestniczył w kilku lotach do bliskich gwiazd. Dlatego Kamil postanowił zaryzykować i zasięgnąć jego opinii.

– Nie muszę ci chyba mówić, że naszą rozmowę należy traktować jako poufną.

– Rozumiem to. Czy masz jakieś specjalne zadania, instrukcje, na wypadek podobnych sytuacji?

– Zawsze uważałem, że jesteś bardzo bystry… -powiedział Kamil wymijająco.

– Słyszałem, że wysyłają czasem takich… specjalistów. Człowiek lata tyle lat, to i słyszy różne rzeczy -mruknął Steve wstając z fotela i zamykając dokładnie drzwi sterowni. – Czy masz jakieś konkretne poszlaki?

– Właśnie, z tym cała bieda. Podejrzewam za każdym razem kogoś innego.

– Mnie także?

– Chwilami myślałem i o tobie, ale… no, przecież wreszcie muszę komuś zaufać.

– Dobrze – Steve usiadł na powrót w fotelu. – Powiem ci, co ja o tym myślę. Zaczynamy od tego manewru, zakończonego zniszczeniem ścigającego nas obiektu. Taki manewr silnikami musiał być wyliczony przez komputer i zrealizowany przez kogoś, kto doskonale zna automatykę statku. Pojęcia nie mam, jakie motywy kierowały tą osobą. Mógł to być po prostu strach. Nieznane ciało kosmiczne, poruszające się w sposób najwyraźniej celowy, może napędzić strachu nawet doświadczonemu pilotowi. Ale przecież, aby zniszczyć taki obiekt, można po prostu użyć antyprotonów. Żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że to może być twór z antymaterii! A zatem ten, kto skierował fotonowe dysze astrolotu na ścigający nas obiekt, musiał wiedzieć, że jest to jedyny sposób zniszczenia go! Strumień fotonów w jednakowy sposób działa na oba rodzaje materii.

– Zniszczenie tego obiektu uratowało astrolot.

– Oczywiście. A wraz z astrolotem uratowało tego, kto tak trafnie zadziałał – powiedział Steve.

– A więc zgadzasz się ze mną, że musi być wśród nas ktoś działający pod wpływem obcej siły?

– Biorę to w rachubę. Ale chcę ci zwrócić uwagę na fakt, że wszystko można wyjaśnić znacznie prościej.

– W jaki sposób?

– Po prostu. Ktoś boi się tej podróży oraz wszystkiego, co może się w niej przytrafić. Chce za wszelką cenę spowodować powrót wyprawy do Układu Słonecznego.

– Dlaczego? Przecież nikogo nie zmuszano do udziału w tej ekspedycji!

– Mogło się komuś odechcieć. Kwestia wyobraźni. Wystarczy wyobrazić sobie, jak daleko jesteśmy od najbliższej gwiazdy, by poczuć się nieswojo.

– Czy i ty odczuwasz to czasem? – Kamil bacznie spojrzał na Steve'a.

– Staram się nie myśleć o tym – Steve zamilkł na dłuższą chwilę. – Ale za każdym razem, gdy opuszczam Ziemię, nie potrafię oprzeć się myśli, że, być może, opuszczam ją na zawsze.

– Zgoda – powiedział Kamil po dłuższym milczeniu. – Czym jednak wyjaśnisz przypadki śpiączki?

– Może to zupełnie odrębna sprawa.

– Nie. Wiem na pewno, że w jednym z przypadków użyto siły wobec osoby, która następnie zapadła na śpiączkę.

Steve zmrużył oczy, zastanawiając się w skupieniu.

– Nie wiedziałem o tym. To zmienia postać rzeczy. Ale to potwierdza przypuszczenie, że ktoś chce zawładnąć astrolotem. Celu tych działań nie odgadniemy tak łatwo. Trzeba skoncentrować się na poszukiwaniu sprawcy.

– Robię to od dawna. – Kamil uśmiechnął się smętnie. – Powinienem właściwie od razu unieszkodliwić wszystkich podejrzanych i byłby spokój.

– Tak nie można – powiedział Steve, kręcąc głową. -Sprawa jest zbyt poważna, by rzucać podejrzenia na oślep. W podobnych przypadkach zawsze przypomina mi się pewna historia, którą opowiadał mi przypadkowy towarzysz dalekiej podróży. To bardzo interesująca historia, i do tego prawdziwa…

– Mamy dużo czasu. Chętnie posłucham.

– Dobrze. Ale to nie będzie zabawna historia.

– Nasza sytuacja też do zabawnych nie należy. Nastrój mamy odpowiedni – westchnął Kamil.

– To, co chcę opowiedzieć, zdarzyło się dość dawno… – rozpoczął Steve.

• Lot dobiegał końca. Na ekranach widniała w całej okazałości jasna tarcza gwiazdy. Hegar, druga planeta układu, była celem naszej podróży.

Zbudzeni niedawno z anabiozy, trochę jeszcze nieporadni, siedzieliśmy właśnie w jadalni: inżynier, którego poznałem jeszcze przed odlotem, starszy mężczyzna o nie znanym mi nazwisku i ja. Rozmawialiśmy oczywiście o planecie Hegar.