Выбрать главу

W ramach swych obowiązków Kamil wielokrotnie łagodził tego rodzaju konflikty i dzięki temu, a właściwie – przez to, doszedł do wniosku, że nie może pozwolić sobie na zbyt częste korzystanie z przetrwalnika. Wprawdzie, w razie potrzeby mógłby zostać zwitalizowany w każdej chwili, ale obawiał się, że właśnie wtedy, gdy będzie tego najbardziej potrzeba, nikt o nim nie pomyśli. Jednym słowem, przejął się rolą, jaką mu wyznaczono, i chciał wywiązać się należycie ze swych obowiązków – między innymi – psychologa i socjologa w społeczności astrolotu.

Załogi podróżne wymieniały się co trzy miesiące i w czasie pierwszych dwóch lat podróży Kamil mógł bliżej poznać prawie wszystkich pracowników obsługi. Byli to ludzie na ogół starannie dobrani, przepuszczeni przez sita przeróżnych kontroli i testów, najlepsi fachowcy w swych specjalnościach, ludzie zdrowi fizycznie i sprawni umysłowo. Tym niemniej, zmienione warunki, a bardziej jeszcze świadomość niezwykłości sytuacji, w której się znaleźli, mogłaby w krótkim czasie zmienić ich nie do poznania.

Kamil doskonale to odczuwał na przykładzie własnych doznań i ilekroć zdał sobie sprawę z konsekwencji tej podróży, zaczynał popadać w depresję. Bo pomyśleć tylko: gdy wróci na Ziemię, nie zastanie praktycznie żadnej znajomej osoby! Okres prawie stu lat to – mimo znacznego przedłużenia średniego okresu życia człowieka na Ziemi – jednak kawał czasu. Nie to jednak było najbardziej przygnębiające. Tak się złożyło, że w chwili odlotu nie miał żadnej bliskiej rodziny, a z dalszą nie utrzymywał kontaktów od kilku lat, zajęty intensywnymi studiami i pracą w ośrodku przygotowawczym.

Nawet myśl, że powróci z tej podróży jako człowiek w podeszłym wieku, nie budziła jego niepokojów i sprzeciwów wewnętrznych. Przecież – tłumaczył sobie – czasu nie da się zatrzymać. N a Ziemi człowiek starzeje się tak samo jak w Kosmosie, ma do przeżycia tę samą przeciętnie liczbę lat. A w przypadku podróży do gwiazd można przynajmniej część swego życia przesunąć w przyszłość. A któż z nas nie jest ciekawy tej przyszłości, której w normalnych warunkach nie ma szans doczekać? A bogactwo doświadczeń, jakie niesie ze sobą taka podróż? A współudział w zdobywaniu nowych faktów dla skarbca ludzkiej wiedzy? Czyż może te korzyści zrównoważyć normalna, zwykła praca na Ziemi czy innych planetach Układu Słonecznego?

Mając lat dwadzieścia parę – lat bogatych w wydarzenia, w coraz to nowe doznania i doświadczenia – nie myśli się o skończoności życia, a kilkadziesiąt lat dalszego czynnego życia wydaje się być wiecznością. Nie przerażała także Kamila perspektywa powrotu do świata zmienionego w ciągu całego wieku w sposób nie dający się przewidzieć. Będzie znowu znakomity teren dla poznawania, obserwacji, uczenia się czegoś nowego! Zresztą, i on, i jego towarzysze podróży wniosą do tego nowego świata elementy nie znane nawet ludziom przyszłego wieku: cały dorobek tej wyprawy.

Jedyną rzeczą, która mu dokuczała od początku podróży, była świadomość, że nie będzie miał komu zdać sprawy z wykonania swych zadań – tych poufnych zadań, jakie mu zlecono. Nie wiedział, przed kim właściwie jest odpowiedzialny za wypełnienie swej misji, wymagającej tak wiele wysiłku i czujności, solidności i poczucia obowiązku. Przecież tych, którzy go wysłali, powierzając mu trudne obowiązki, nie zastanie już po powrocie, a ci, którzy ich zastąpią – jeszcze się nie narodzili! Odpowiedzialność,,przed całą ludzkością" była dla Kamila pojęciem zbyt mglistym i abstrakcyjnym. Jego ścisły umysł wolał jasne sytuacje.

„Więc jak to jest z tą odpowiedzialnością?" – zadawał sobie pytanie i dochodził do wniosku, że musi coś przebudować w swojej świadomości.

„Nie nazywajmy tego odpowiedzialnością. Niech to nazywa się po prostu działaniem dla dobra całej wyprawy, nie obwarowanym żadną abstrakcyjną odpowiedzialnością, albo może – odpowiedzialnością przed sobą samym. Tak będzie lepiej".

3

Pojęcia ranka i wieczora, dnia i nocy, „wczoraj" i „jutro" – mają w astrolocie znaczenie nie tylko symboliczne. Dobowy rytm snu i czuwania, pory spożywania posiłków, czas pracy i odpoczynku muszą być w czasie podróży ściśle przestrzegane. Wymaga tego wzgląd na dobre samopoczucie każdego z członków załogi. Kamil starał się zawsze narzucić sobie i innym ścisłe stosowanie się do rozkładu dziennych zajęć, szczególnie wówczas, gdy przypadała na niego służba dowodzenia.

Kończył właśnie śniadanie, które przygotował mu automatyczny bufet, gdy nad drzwiami jadalni zamigotała żółta lampa, sygnalizująca awarię techniczną. Odkładając nie dojedzoną kanapkę, wyszedł szybkim krokiem na korytarz. Z innych pomieszczeń wychyliły się głowy dyżurujących operatorów i pilotów.

– Co się dzieje?-spytał Kamil, wchodząc do dyżurki dyspozytora.

Przy głównym pulpicie kontroli siedział Brian. Nie odrywając oczu od świetlnego schematu astrolotu, wzruszył ramionami.

– Nie wiem jeszcze. Zdaje się, że przeciek instalacji w układzie chłodzenia silnika. W każdym razie gwałtownie wzrosła temperatura lustra fotonowego.

– Wyłączyłeś szósty silnik? – Kamil zwrócił się do pilota, który właśnie wetknął głowę do dyżurki.

– Na razie nie… Nie trzeba się spieszyć, temperatura nie przekroczyła jeszcze dopuszczalnego maksimum. Gdy wyłączę silnik, chłodziwo skrzepnie i nie zlokalizujemy przecieku. Dyżurny sekcji napędu poszedł sprawdzić, gdzie powstało uszkodzenie. Powinien za chwilę zatelefonować.

– Kto ma służbę w napędzie?

– Piotr. Przed chwilą zameldował, że słyszał huk gdzieś na dolnych poziomach. Poleciłem mu zbadać, co tam się dzieje – poinformował dyspozytor.

Kamil wcisnął na pulpicie przycisk telefonu.

– Piotr! Zgłoś się!

Czekali przez chwilę, lecz nikt nie odpowiedział.

– Chodźmy! – Kamil ruszył ku drzwiom. – Brian i Mufi – ze mną. Piloci – na stanowiska.

Pobiegli w stronę przejścia w końcu korytarza, ku wąskim schodkom wiodącym na niższy poziom. Znaleźli się przed stalowymi drzwiami, prowadzącymi do ' sekcji napędu. Kamil odsunął drzwi. Otoczyła ich żółtawa mgła, dusząca, gryząca oczy.

– Skafandry! – krzyknął Kamil, zasuwając na powrót drzwi.

Rzucili się do schowków z odzieżą ochronną. W ciągu pół minuty Kamil był gotów. Rozejrzał się za towarzyszami. Mufi stał obok, również ubrany. Briana nie było. Czyżby zdążył już pobiec? Spojrzał na schowek. Brakowało tylko dwóch kompletów odzieży.

– Gdzie Brian? – krzyknął, uchylając maski.

Mufi wzruszył ramionami i zrobił gest rękami, z którego wynikało, że nie wie. Kamil pociągnął go za ramię. Pobiegł przodem.

Drzwi do sekcji napędu były uchylone. Żółty dym wysnuwał się na zewnątrz leniwymi kłębami. Kamil dał nura w gęsty tuman i po omacku, trzymając się poręczy schodków, zbiegł na trzeci dolny poziom, gdzie mieściła się instalacja chłodzenia. Włączył wewnętrzny mikrofon hełmu.

– Mufi! Słyszysz?

– Tak. Słyszę.

– Gdzie oni mogą być?

– Przy wymiennikach szóstej sekcji. Ten żółty dym to pary frigenitu z wtórnego obiegu.

Na oślep popędzili wzdłuż szeregu wymienników, w stronę, z której waliły gęste kłęby żółtej mgły.

– Frigenit nie jest trujący – powiedział Mufi. – Ale udusić się można bardzo szybko, szczególnie przy takim stężeniu.

– Są! Tam! – Kamil zobaczył jakąś ciemną sylwetkę, krzątającą się w tumanie pary. Podbiegł. Był to Brian, bez skafandra, nawet bez maski tlenowej. Kamil chwycił go za ramię, ale tamten uwolnił je szarpnięciem. Zobaczył jego twarz: szeroko otwarte oczy nie łzawiły nawet, twarz nie zdradzała żadnego napięcia. Wprawnymi ruchami dokręcał główny zawór wymiennika.