Выбрать главу

– Chyba wszyscy jesteśmy tu po raz pierwszy? – powiedział inżynier traktując to pytanie czysto retorycznie.

Przytaknąłem, lecz trzeci spośród nas pokręcił przecząco głową. Spojrzeliśmy na niego z zainteresowaniem.

– Ja już tu byłem. Dawno wprawdzie i nie na samej planecie, ale na dosyć niskiej orbicie. Na Hegarze nie było wówczas jeszcze nawet pierwszej stacji badawczej.

– Pan leci służbowo? – spytałem.

– Owszem, podobnie jak wtedy. Po pierwszej podróży uznany zostałem za specjalistę od spraw tej planety -uśmiechnął się. – Specjalistę w zakresie kompetencji Kosmopolu.

– A więc jest pan pracownikiem kosmicznej służby śledczej! – ucieszył się inżynier. – Myślę, że skróci nam pan resztę podróży ciekawymi wspomnieniami ze swej pracy!

– Teraz też na pewno nie bez powodu leci pan na Hegar! – dodałem.

Starszy pan uśmiechnął się dobrodusznie.

– Cel podróży jest dość prozaiczny. Mam zadanie zorganizowania tutaj placówki Kosmopolu.

Wyraziliśmy nasze zdziwienie, że już teraz, gdy na planecie zamieszkuje na stałe niewiele ponad tysiąc osób, powstaje potrzeba utworzenia stałej placówki służby śledczej.

– Sądzą panowie, że to zbyt mała społeczność, by mogły w niej wynikać sprawy będące przedmiotem naszego zainteresowania? – funkcjonariusz Kosmopolu popatrzył na nas z powagą. – Nie wzięli panowie pod uwagę dodatkowego obciążenia psychiki ludzkiej, specyfiki bytowania w tych warunkach, na planecie oddalonej od Ziemi o tyle lat światła. Kiedy byłem tu po raz pierwszy, jako oficer dochodzeniowy, sprawa dotyczyła tylko dwóch osób. Jedynych, jakie znajdowały się wówczas w układzie planetarnym.

Przez chwilę milczał, jakby odgrzebując w pamięci minione zdarzenia, a potem zapalił fajkę i mówił dalej:

– Panowie są zbyt młodzi, aby pamiętać owe czasy. Kiedyś mówiono o tym i pisano szeroko. Później umorzono śledztwo, komisja badająca sprawę uznała ją za zakończoną i wkrótce wszyscy o niej zapomnieli. – Posłuchamy bardzo chętnie… – prowokował inżynier.

– Oczywiście, oczywiście – powiedział funkcjonariusz Kosmopolu. – Skoro już zacząłem, opowiem do końca. Sprawa dotyczyła okoliczności tragicznej śmierci dwóch pilotów kosmicznych, stanowiących załogę towarowego fotonowca. Była to jedna z pierwszych wypraw do tego układu, a dokładnie druga wyprawa w rejon planety Hegar. Poprzednia, nie lądując, osadziła na powierzchni planety kilka zasobników ze sprzętem. Druga, o której zamierzam opowiedzieć, miała identyczne zadanie.

Załogę,,Atlanta", jak powiedziałem, stanowili dwaj ludzie, doświadczeni piloci i nawigatorzy. Trzecim „członkiem załogi" był Ambi, robot człekopodobny o dość wysokim jak na owe czasy współczynniku uniwersalności. Po tragicznym finale wyprawy on właśnie, robot Ambi, stał się postacią niezwykle popularną. Pisały o nim wszystkie gazety, jego imię pojawiało się w licznych komentarzach.

„Atlant" bez przeszkód dotarł w rejon Hegar. Ostatni odebrany przez Ziemię meldunek nie budził żadnych niepokojów. W końcowej jednak fazie lotu łączność urwała się i odtąd aż do chwili, gdy do Hegar dotarł następny statek, lecący w kilkumiesięcznej odległości za „Atlantem", nic nie było wiadomo o losach dwóch kosmonautów.

„Cyklop" dotarł do Hegar zgodnie z planem. Bez trudu odnaleziono „Atlanta" na niskiej stosunkowo orbicie stacjonarnej. Był to właściwie wrak statku. Znaczna jego część została poważnie uszkodzona, jak się później okazało, na skutek kolizji z dużym bolidem. Poza tym spustoszenie w części ładunkowej wywołał wybuch materiałów napędowych. Dziwnym zbiegiem okoliczności najmniej ucierpiała część załogowa: poza kilkoma pomieszczeniami, które utraciły szczelność i zostały samoczynnie odcięte od reszty ocalałych kabin, pozostały nienaruszone kabiny mieszkalna i nawigacyjna, podręczny magazyn gospodarczy oraz jedna z trzech wyrzutni do wystrzeliwania awaryjnego ładownika.

Obu kosmonautów odnaleziono martwych w kabinie nawigacyjnej. Ubrani w skafandry planetarne, z pustymi zasobnikami powietrza, leżeli na fotelach pilotów. Śmierć nastąpiła na skutek braku tlenu. Zasobniki ciekłego powietrza przewidziane na drogę powrotną uległy zniszczeniu w czasie katastrofy. Podobnie zresztą, jak cały układ zasilania i regeneracji. Śmierć załogi była nieuniknioną konsekwencją sytuacji, czas ich życia po katastrofie można było wyliczyć z dużą dokładnością.

Sprawa byłaby prosta i jasna, gdyby nie kilka szczegółów sytuacji, jaką zastała na rozbitym statku załoga „Cyklopa".

Przede wszystkim na wyrzutni nie znaleziono jednoosobowego ładownika, jedynego z trzech, który niewątpliwie musiał ocaleć wraz z nienaruszonym urządzeniem startowym. Wyrzutnia nosiła ślady prawidłowego odpalenia ładownika.

Poza tym na statku nie znaleziono robota Ambiego. Początkowo sądzono, że został zniszczony w którymś z uszkodzonych pomieszczeń, ale gdy na powierzchni planety odnaleziono ładownik, okazało się, że Ambi najspokojniej w świecie siedzi sobie w jego wnętrzu. Miał wprawdzie wyczerpane akumulatory energii, ale po ich naładowaniu był zupełnie sprawny. Jakby nie dość zagadek, po bliższym zbadaniu robota okazało się, że ma w,,plecach" otwór od kuli z pistoletu, która utkwiła w grubym tetrapolioksynowym wsporniku jego konstrukcji nośnej, nie uszkadzając zresztą żadnego z ważniejszych podzespołów.

Najbardziej jednakże zagadkowy i wręcz absurdalny był fakt, że robot Ambi ubrany był… w „ludzki" skafander planetarny! Robotowi skafander taki nie jest oczywiście do niczego potrzebny, nawet w próżni.

Skąd więc robot w skafandrze, z dziurą w plecach, w ładowniku na powierzchni planety Hegar?

Tworzono fantastyczne hipotezy, z których najzabawniejsza tłumaczyła wszystko mniej więcej tak:

Robot, oceniwszy sytuację na statku po katastrofie, patrząc na to z punktu widzenia człowieka (na którego wszak podobieństwo był zbudowany) poczuł zwykły, ludzki strach i doszedł do wniosku, że jedynym dla niego ratunkiem przed całkowitym wyczerpaniem zasobu energii jest lądowanie na planecie, gdzie, jak wiadomo, poprzednia wyprawa umieściła zasobniki ze sprzętem. Wśród owego sprzętu rzeczywiście znajdowała się niewielka siłownia magnetohydrodynamiczna. To pozwoliłoby Ambiemu doczekać w stanie czynnym przybycia następnej wyprawy.

Twórcy tej hipotezy dowodzili, że roboty bardzo nie lubią pozostawać z rozładowanymi akumulatorami.

Takie tłumaczenie było, rzecz jasna, czystym nonsensem, tym niemniej przez długi czas popularna prasa mówiła o Ambim jako o robocie, który stchórzył w obliczu niebezpieczeństwa, podczas gdy ludzie zachowali godność i odwagę…

Mój ówczesny szef wyprawił mnie na Hegar najbliższym statkiem. Komisja która badała zebrane przeze mnie materiały, nie wzięła oczywiście pod uwagę możliwości autonomicznej i prawie ludzkiej świadomości robota. Szukano racjonalnego wyjaśnienia okoliczności wypadku oraz zdarzeń, które nastąpiły bezpośrednio po nim. Mimo jednak wielomiesięcznych dociekań, nie wypracowano żadnej uzgodnionej i dającej się przyjąć wersji wypadków, która wyjaśniałaby wszystkie jego szczegóły. Ostatecznie więc śledztwo umorzono uznając, że za śmierć kosmonautów nikt z żyjących nie ponosi odpowiedzialności – a to było z prawnego punktu widzenia najistotniejsze. Zmarłych uznano za bohaterów Kosmosu poległych na posterunku. W ostatecznym orzeczeniu komisja sugerowała, że zrezygnowali oni dobrowolnie z szansy ratowania się jednego z nich i dla definitywnego zażegnania problemu jednoosobowego ładownika wyprawili w nim robota.

O skafandrze i postrzale nie było w raporcie ani słowa. Podobnie zresztą jak o tym, że ładownik można było z powodzeniem wyprawić bez pasażera…