Выбрать главу

Godzina 6,54. Wychodząc ze sterowni, spojrzał przez uchylone drzwi do schowka. Ambi stał za nimi, ubrany w skafander. Artur uśmiechnął się do siebie. Ruszył szybko korytarzem w kierunku niszy, gdzie spoczywał ładownik. Jego właz był odsunięty. Wcisnął się do ciasnego wnętrza, ulokował w fotelu i włączył kluczem rozrząd. Rozjarzyły się sygnały na desce rozdzielczej. Wystukał na klawiaturze czas startu i numer programu lotu. Przełącznik startu ustawił w pozycji samoczynnego odpalenia. Teraz wystarczyło czekać, aż zamknie się pokrywa włazu. Potem śluza wyrzutni otworzy się i pochłonie ładownik, by następnie wypluć go w próżnię.

Jest godzina 6,55. Za minutę Ambi usiądzie na miejscu Artura. Za minutę i kilka sekund (zawsze spóźnia się o kilka sekund, widocznie nie regulował dawno swego zegarka) Hubert wejdzie do sterowni i ostentacyjnie, milcząco zajmie swoje miejsce w drugim fotelu. Będą tak siedzieli w milczeniu przez następne dziesięć minut, Ambi i Hubert, tak jak zwykle siedzieli Artur i Hubert, nieporuszeni i bez słowa…

– Wyłaź! – W słuchawkach hełmu Artura zabrzmiało to jak wystrzał.

Poderwał się, zadzierając głowę ku włazowi, którym przed kilkunastoma sekundami opuścił się do kabiny ładownika.

Zdrętwiał na ugiętych nogach. W szczelinie włazu ujrzał dłoń z wymierzonym w siebie pistoletem.

– Wyłaź! – powtórzył głos w słuchawkach, tonem nie budzącym wątpliwości i nie dającym żadnej nadziei.

Artur wygramolił się z kabiny, stanął na wąskim pomoście nad włazem. Opuścił głowę, zrobił krok w kierunku wyciągniętej lufy.

– Przegrałem, stary! – powiedział cicho, a potem gwałtownym skokiem znalazł się tuż przed przeciwnikiem i wyszarpnął mu pistolet z ręki. Wymierzył w jego stronę. Co robić dalej! Dopiero gdy on zajął moje miejsce… zajął moje miejsce… – Artur przerwał, a potem roześmiał się. – Cholera! Przecież sam kazałem mu zająć moje miejsce o 6,56! A to kretyn!

– Kto? Ambi?

– Nie, ja oczywiście! A poza tym nie rozumiem, dlaczego nie zablokowałeś mi startu. Miałeś klucz, byłeś w sterowni…

– Zaraz byś to zauważył na desce rozdzielczej w ładowniku. Chciałem dograć to wszystko do końca…

Zamilkli. Rzeczywistość, wyparta na chwilę ze świadomości, wracała teraz gwałtownie, wypełniając ich myśli.

– Po co zostawiłeś sobie ten jeden nabój – spytał Artur po chwili – jeśli, jak mówisz, nie umiałbyś strzelić do mnie?

– Do osobistego użytku – burknął Hubert ze złością.

– Mamy jeszcze jedenaście. Pistolet leży przy niszy ładownika.

– Niech sobie leży.

Dwa osobne,,ja" stały się na powrót jednym,,my", spojonym, wspólnym, niepodzielnym przeznaczeniem.

– Pamiętam, że kiedyś, dawno, czytałem o tej sprawie – powiedział inżynier, gdy komisarz skończył opowieść. – Wydaje mi się jednak, że oni nosili inne imiona.

– Owszem – uśmiechnął się komisarz. – Celowo nazywam ich inaczej.

– Dlaczego? – spytałem.

– To proste. Nawet ja nie ustaliłem, który z nich -Nelson Grain czy Robert Kamin – był tym, co strzelił w plecy robota. Nie mogłem więc w opowiadaniu rzucić podejrzenia na żadnego z nich. Role Huberta i Artura można odwrócić, całą historie można przedstawić,,w lustrzanym odbiciu". Nie ma żadnych poszlak, wskazujących na któregokolwiek…

Zresztą – komisarz długą chwilę zapalał fajkę – cała ta historia jest, jak zaznaczyłem na początku, tylko jednym z możliwych wariantów tego, co rozegrało się na wraku „Atlanta". Prawdę znali tylko oni…

– …i robot! – dodałem.

– Tak. Ale pamięć robota nie przechowuje wspomnień, tylko informacje i rozkazy, których nie polecono skasować. Ostatni program, jaki odszukałem w pamięci Ambiego, wyglądał mniej więcej tak: „Weź pistolet w prawą dłoń. Podejdź do włazu ładownika. Wyceluj w głąb włazu. Powiedz głośno:»wyłaź«. Jeśli człowiek nie wyjdzie, powtórz. Jeśli nadal nie będzie wychodził, wydobądź go i obezwładnij. Jeśli sam wyjdzie z ładownika, nie dopuść, aby wszedł tam ponownie. Koniec programu. Wykonaj".

Do tego odnalezionego strzępka informacji dorobiłem całą hipotezę, lecz gdy przemyślałem ją dokładnie, doszedłem do wniosku, że jej ogłoszenie rzuciłoby cień na pamięć tego, który nie strzelał. Podejrzenie obciążyłoby obu w jednakowym stopniu – a przecież tylko jeden z nich usiłował zabić… Skasowałem więc ten zapis w pamięci robota, niszcząc dowód rzeczowy. Nikt oczywiście nie był w stanie udowodnić, że tak postąpiłem. Dlatego mogę mówić o tym otwarcie. Przekonany jestem, że postąpiłem słusznie.

– Skrzywdził pan… robota! – uśmiechnął się inżynier. – W rezultacie, to on został posądzony o tchórzostwo.

Biorąc z rąk kelnera-robota filiżankę kawy, powiedziałem:

– Nigdy chyba nie doczekamy się skonstruowania robotów tak doskonałych, by odczuwały strach!

Nagły wstrząs targnął statkiem. Filiżanka wypadła mi z ręki, inżynier zsunął się z fotela, naczynia posypały się na posadzkę. Kelner-robot wypuścił z rąk pełną naczyń tacę.

– Nic takiego – powiedział komisarz uspokajająco -jeśli jeszcze żyjemy, to na pewno nic groźnego. Tu zawsze pełno meteorów, ale nasz statek daje sobie z nimi radę. Ten musiał być wyjątkowo duży…

Mimo tych wyjaśnień serce łomotało mi gdzieś pod gardłem, a inżynier podniósłszy się z podłogi usiadł na swoim miejscu blady i szczękający zębami. Robot-kelner na czworakach zbierał spod naszego stolika resztki rozbitych filiżanek. Ze zdumieniem spostrzegłem, że jego ręce trzęsły się jak galareta.

10

– Gdyby w astrolocie były czynne roboty, zacząłbym je w tej chwili podejrzewać – powiedział Kamil, gdy Steve skończył opowieść. – Można by przypuszczać, że któryś z nich ma stracha i koniecznie chce zmusić nas do odwrotu. Od czasu pierwszych wypraw na Hegar ulepszono roboty jeszcze bardziej. Na szczęście mamy tutaj tylko wąsko specjalizowane automaty.

– Nie chciałem podsuwać ci takich podejrzeń – uśmiechnął się Steve. – Chodziło mi o coś innego.

– Rozumiem, o co ci chodziło. Znajdę jednak sposób na zdemaskowanie przeciwnika, kimkolwiek on jest.

– Nawet wówczas, gdy jest on Obcym Przybyszem?

– Nawet. Musi zdradzić się wreszcie czymkolwiek. Jeśli rozpoczął realizację swoich planów, będzie nadal działał. Udało nam się raz przekreślić jego plany, teraz będziemy czujniejsi. Gdyby posiadał jakieś nadludzkie możliwości, nie bylibyśmy w stanie przeciwstawiać się mu do tej pory.

– Uważaj, Kamilu. Na wszelki wypadek radzę ci przeprowadzić badania lekarskie i psychotechniczne całej załogi – powiedział Steve poważnie.

– Zrobię to, ale nie spodziewam się, że w ten sposób wykryję wśród załogi przybysza z Kosmosu.

– Może uda się wykryć szaleńca lub przynajmniej wykluczyć hipotezę o jego istnieniu.

Badania psychotechniczne nie były dla Roastrona IV żadnym problemem. Doskonale znał zasady wszelkich

testów psychologicznych. Mógłby w każdym z nich osiągnąć wyniki, które zadziwiłyby psychologa. Ale właśnie dlatego Roastron IV zawsze starał się uzyskać wyniki w granicach przeciętnych norm.

To samo dotyczyło badań lekarskich. Zajmując miejsce w automacie diagnostycznym, Roastron IV, dzięki znakomitym symulatorom tętna, bioprądów, temperatury ciała i innych podstawowych parametrów, dostarczał lekarzowi takich wyników, jakich należało się spodziewać po zdrowym, pełnym energii astronaucie. Nawet badania płynów ustrojowych nie przysparzały Roastronowi IV żadnych kłopotów. Miał w swoim wnętrzu ukryte odpowiednie zbiorniki i naczynia, z których można było pobrać wszystko, co jest potrzebne do lekarskich analiz.