Выбрать главу

Aldez zarechotał, wyraźnie ubawiony propozycją zamiany.

– A to dopiero! – śmiał się głośno i szczerze, siadając na skraju tapczana. – Wypuścić Binxa! Albo są tak naiwni i myślą, że ja nie wiem, kogo u siebie mam, albo… może sami nie wiedzą?… No, niech cię licho! To ci kawał! Oddać im Binxa!

Spoważniał nagle, zastanawiając się nad czymś i mierząc Jana spojrzeniem.

– Powinienem odesłać cię stąd do stu diabłów – powiedział. – Ale nie zrobię tego. Przyda mi się drugi zakładnik. A Binxa nie oddam, tak jak się nie oddaje wygranego losu loteryjnego. Chodźmy!

Lufa ubodła Jana pod lewą łopatką. Zrozumiał, że żarty

skończyły się zdecydowanie i trzeba potulnie dać się zamknąć. Aldez poprowadził Jana krętymi schodkami w dół, do pomieszczeń magazynowych. Odryglował jedne z ciężkich, stalowych drzwi i popchnął więźnia do wnętrza małego, ciemnego pomieszczenia.

Gdy zapalił światło, Jan dostrzegł w kącie, na kilku warstwach gąbczastego plastyku, skuloną pod kocem postać śpiącego człowieka. Obok, na podłodze, stało kilka puszek konserw, naczynie z wodą i elektryczny czajnik.

– Zostaniesz tutaj, Link, dopóki nie przygotujemy ci stosowniejszego apartamentu. Porozmawiaj sobie z tym staruszkiem. Może ty go potrafisz przekonać, że powinien być rozsądniejszy… Wytłumacz mu, że stąd nie można uciec.

Aldez wychylił głowę na korytarz.

– Heron, jesteś tam? – zawołał.

Zatupotały czyjeś kroki, a Jan pomyślał od razu, że ten ktoś musi mieć iście słoniowy chód, jeśli tak tupie nawet na Księżycu.

– Jestem, Pedro! – powiedział niski, chrapliwy bas. – Właśnie kazałem tym dwóm robotom, żeby poszły do magazynu głównego i wyłączyły się. Nie lubię, jak mi się automaty kręcą po stacji.

– Dobrze zrobiłeś. Tylko po diabła nosisz ten ołów? Zrzuć to wreszcie, bo patrzeć nie mogę, jak się męczysz. Przygotuj pokój dla nowego gościa. Może być szóstka, tylko nie zapomnij dobrze zaryglować tamtych drugich drzwi od strony magazynu.

Aldez odwrócił twarz w kierunku Jana, który niezdecydowanie stał na środku pomieszczenia.

– Biedny Heron! – powiedział Aldez drwiąco. – Przyzwyczaił się nosić na Ziemi swoje sto pięćdziesiąt kilogramów i teraz wciąż mu czegoś brakuje, więc zrobił sobie ołowiane podeszwy, pas i coś tam jeszcze. Biedak, pierwszy raz na Księżycu, wciąż ma kłopoty ze zmniejszonym ciężarem.

Zatrzasnął drzwi, zaryglował je od zewnątrz i pokrzykując coś jeszcze za Heronem, oddalił się.

„Wygląda na to, że wykonałem zadanie" – pomyślał Jan, sadowiąc się na skraju barłogu, obok leżącego Binxa. Ten, obudzony już widocznie wcześniej, odchylił teraz skraj koca i spojrzał na Jana.

Był człowiekiem starym, nawet bardzo starym. Miał twarz kościstą, o ciemnej cerze, zmęczone, podpuchnięte oczy i dość jeszcze gęste, zupełnie białe włosy. Przez chwilę mierzył Jana wzrokiem.

– Kto ty jesteś? – powiedział nagle napastliwie. – Czego chcesz? Niczego ci nie powiem, rozumiesz? Niczego!

– Dzień dobry, panie Binx – powiedział Jan łagodnie, a nie doczekawszy się odpowiedzi na powitanie, ciągnął dalej: – Przybyłem tu, by pomóc panu. Wysłał mnie Kosmopol…

– Stary chwyt! – przerwał mu Binx niecierpliwie.

– Niech pan posłucha, Binx – powiedział Jan ostrzej. -Nie wiem, co pan ma do ukrywania, ja w każdym razie niczego nie chcę z pana wydobyć. Wiem, że Aldez potrzebuje pana nie tylko w charakterze zakładnika. Wiem także, że nie jest pan naprawdę tym, za kogo się pan podaje. Proszę mi powiedzieć, kim pan jest naprawdę?

Staruszek spojrzał na niego bystro.

– Jak to? Jeśli pan jest z tej szajki, to nie powinien pan o to pytać!

Jan zauważył, że Binx przeszedł w rozmowie z „ty" na,,pan", i pomyślał, że staruszek zaczyna się zastanawiać nad prawdziwością jego oświadczenia.

– Czyżby zatem Kosmopol tak bardzo interesował się moim losem, nie wiedząc, kim jestem?

– Kosmopol wie, ale mnie nie poinformowano. Może to miało jakieś znaczenie, zanim się tu dostałem. Teraz jednak sądzę, że powinienem się o wszystkim dowiedzieć. Od pana właśnie…

Binx zastanawiał się jeszcze, lecz wreszcie doszedł do wniosku, że nie ryzykuje właściwie niczym, ujawniając w tej sytuacji swą tożsamość.

– Mówisz, że wiedzą… – powiedział w zadumie. – Wobec tego dziwi mnie, że dotychczas nie zbombardowali tej stacji i kilku sąsiednich, dla pewności. Czekałem na to jak na zbawienie. Oni jeszcze nie próbowali mnie torturować… nie widział pan pewnie tego olbrzyma, Herona… Na sam widok można się załamać. Ale ja i tak niczego nie powiem. Może pan to powtórzyć swoim szefom w Kosmopolu albo, jeśli pan jest człowiekiem Aldeza, to jemu… Mnie na życiu nie zależy, zresztą… to i tak na jedno by wyszło, życia nie ocalę. Ale nie powiem niczego. Nie pomogą im ani stare mapy Księżyca, ani nikt z żyjących… Kerman dawno nie żyje, a wiem, że pary z ust nie puścił przez całe życie. To był twardy człowiek! I uczciwy. A Dali zginął na Marsie dwadzieścia dwa lata temu. Więc i stary Molton też zabierze, jako ostatni, do grobu tę tajemnicę. Robota była wykonana jak należy. Dobra, czysta robota!

– Molton – to pan?

– Starszy sierżant Molton, młody człowieku… Drzwi otworzyły się. Ukazała się w nich postać prawie w całości wypełniająca wejście.

– No, chodź, bracie – powiedział ochrypły bas. – Mamy dla ciebie lepszy pokój. Jesteś, bądź co bądź, kolegą naszego szefa!

3

Jan przewracał się po raz setny,,na drugi bok", jednak sen nie nadchodził. Myśli krążyły wciąż wokół przedziwnej sytuacji, w jakiej znalazł się mimo chęci. Usiłował sobie perswadować – że przecież major, wysyłając go tutaj, musiał mieć jakiś plan uwolnienia ich obydwu, Jana i Binxa alias Moltona. Może Aldez nie był tak niebezpieczny, jak można by przypuszczać? A może… ryzyko wysłania Jana było niczym w porównaniu z konsekwencjami, jakie wyniknęłyby, gdyby go tu nie wysłano?

Kerman, Molton i Dali… Te trzy nazwiska, tak właśnie uszeregowane, nie dawały Janowi spokoju. Stapiały się w nierozłączną trójcę, jak nazwiska pierwszych zdobywców Księżyca, jak… Stare mapy… Starszy sierżant Molton… Sierżant? Zaraz, zaraz… Nagłe olśnienie zwaliło się na Jana, jakby strop spadł mu na głowę. Dreszcz panicznego strachu przeszył go od pięt po czubek głowy. W jednej chwili zupełnie oprzytomniał, resztki snu umknęły gdzieś, usiadł zupełnie przytomny na posłaniu.

Jan nie był nigdy entuzjastą historii nowożytnej, ale tych nazwisk nie powinno się zapominać! Przed pół wiekiem były symbolem czegoś wielkiego w historii ludzkości. Tak jak pierwsi zdobywcy Księżyca, choć nie sami byli autorami sukcesu – stali się symbolem zwycięstwa…

Ułożył się na wznak i zaczął w myślach porządkować swe skromne wiadomości historyczne.

Gdyby nie skojarzenia, wywołane zestawieniem trzech nazwisk, nigdy by nie powiązał swej sytuacji i sprawy, w którą był wmieszany, z tą mroczną tajemnicą sprzed pół wieku. Nie śmiałby po prostu przypuścić, że jemu przypaść może rola w rozgrywce tak dramatycznej i toczącej się o tak ostateczną stawkę… Dopiero teraz zrozumiał intencje majora, który chciał jak najdłużej oszczędzić mu ciężaru odpowiedzialności, jaki teraz oto spadł na barki Jana.