– Jeśli chcemy go dogonić, nie możemy inaczej… – mruknął Brian. – On też nieźle wystrzelił. Zobacz, jak daleko odskoczył w ciągu kilkunastu sekund.
– Ależ to szaleniec!
– Może tak, a może… O, spójrz! Teraz zmienia kierunek. Czego on szuka w tej pustce?
Teraz dopiero Kamil przypomniał sobie. Planetoida! Piotr był w sterowni, interesował się wykrytym przez pilotów ciałem, czyżby… chciał do niego dotrzeć? Po co?
Chwycił mikrofon radiostacji i uruchomił nadajnik.
– Piotrze, czy mnie słyszysz? – krzyknął wpatrując się w ekran, na którym pomarańczowa plama ognia zataczała szeroki łuk. Odpowiedzi nie było. Kamil zawołał jeszcze kilkakrotnie, a potem połączył się z astrolotem. W kilku słowach wyjaśnił sytuację Krystynie i przekazał polecenia dla pilotów.
– On chce zniszczyć tę planetoidę! – powiedział nagle. – On obsesyjnie boi się wszystkiego, co astrolot napotyka w próżni! Pamiętasz, jak zachowywał się podczas spotkania z antymaterialnym stworem?
Brian przytaknął ruchem głowy.
– To możliwe – powiedział. – Myślę, że to on spowodował manewr, który zniszczył obiekt z antymaterii.
– Ze strachu przed spotkaniem z nim…
– Tego nie twierdzę – mruknął Brian sceptycznie. -Może ma inne powody. Jak zauważyłeś, założył skafander kompensacyjny. To znaczy, że zamierza opuścić rakietę. Pewnie chce z bliska obejrzeć tę planetoide…
Kamil w milczeniu przyglądał się manewrom rakiety Piotra. Najwyraźniej zmierzała w stronę coraz bliżej domniemanej planetoidy.
– Ile wynosiła prędkość astrolotu w chwili, gdy wystartowaliśmy? – spytał łącząc się ze Stevem.
– Piętnaście setnych.
– Nieźle. Obliczcie opóźnienie, z jakim Piotr będzie musiał hamować, gdyby zechciał przycumować do planetoidy.
Steve przekazał dane do komputera i po chwili padł wynik obliczenia.
– To leży w granicach możliwości. Przeciążenie będzie spore, ale chyba do wytrzymania – powiedział Kamil do Briana. – Gorzej będzie z powrotem do astrolotu.
– Każ im zredukować przyspieszenie, bo my również możemy mieć trudności przy powrocie, jeżeli trzeba będzie hamować przy planetoidzie.
Kamil zgodził się z tym i przekazał odpowiednie polecenia. Spojrzał na wskaźnik odległości. Dystans dzielący ich od rakiety Piotra nie powiększał się.
Po kilkunastu minutach zauważył, że Piotr zaczyna hamować.
Iskierka światła, ku której zmierzał, świeciła na ekranie coraz jaśniej.
– Uważaj. Redukuję prędkość – powiedział Brian.
Kamil odczuł niemiłą zmianę kierunku siły bezwładności. Opóźnienie sięgało trzech jednostek.
Sięgnął do schowka pod fotelem, długo szukał po omacku, wreszcie odpiął pasy, wstał z fotela i z trudem utrzymując równowagę, zajrzał tam.
– Brian! Tu nie ma hełmu. – Otworzył schowek pod fotelem Briana. – U ciebie także nie ma!
– Widocznie przemyślał to wcześniej i wyrzucił hełmy z rakiet patrolowych – skonstatował Brian spokojnie, jakby dawno to przewidział. – Cała ta eskapada jest dokładnie zaplanowana. On doskonale wiedział, kiedy należy wystartować. Miał obliczone parametry lotu.
– Oznaczałoby to, że… spodziewał się spotkania z płanetoidą, zanim ją wykryli piioci.
– To jedyae wyjaśnienie – mruknął Brian, nie odrywając oczu od ekranu.
Kamil zastanowił się nad tym, co usłyszał. Zauważył już dawniej, że Brian jest zawsze chłodny i logiczny w swych wnioskach. Traktował fakty bez uprzedzeń: nie zastanawiał się, tak jak Kamil, nad tym, czy Piotr jest człowiekiem, czy kosmicznym potworem. Dla niego istniały po prostu fakty, prowadzące do logicznych wniosków.
– Nasz pościg nie ma właściwie sensu! – zauważył. -Jeśli jemu przyjdzie ochota wyjść z rakiety, nie będziemy mogli niczego zdziałać bez skafandrów próżniowych. Myślę, że on chce jednak zniszczyć tę planetoidę. Jego rakieta ma baterię miotaczy, ale nie sądzę, by zdołał nimi rozwalić tak duże ciało…
– Skąd wiesz, że duże?
– Wnioskuję z natężenia odbitego światła. Chociaż… Zaraz, sprawdzimy to. Steve – zwrócił się do mikrofonu. – Sprawdźcie rozmiary tej planetoidy.
Prędkość obu rakiet zmalała znacznie, teraz już nie było wątpliwości, że Piotr zamierza podejść do planetoidy.
– Sprawdziliśmy – w głośniku rozległ się głos Steve'a
– to jest maleńkie, kilkaset kilogramów! Przy tym daje pełnometaliczne odbicie! To nie może być zwykła planetoida…- Głos Steve'a wyrażał wahanie. Kamil zrozumiał.
– Obiekt sztuczny?
– Możliwe… Nawet bardzo prawdopodobne. Albo żelazny asteroid.
Kamil nastawił kamerę na maksymalne powiększenie. Na ekranie widać było jednak tylko ogromną plamę ognia z dysz rakiety Piotra, która zasłaniała obraz celu jego niewytłumaczonej wycieczki. Kamil jeszcze dwukrotnie próbował bezskutecznie nawiązać łączność z Piotrem. Astrolot, mimo wyłączonych silników, doganiał już prawie obie hamujące rakiety, ponieważ jednak szedł nadal tym samym kursem, wyprzedzał je teraz w odległości kilku tysięcy kilometrów.
– Jeśli nie włączymy silników za cztery minuty, nie starczy nam później paliwa na dojście do astrolotu -stwierdził Brian, spoglądając na wskaźniki. -Musieliby całkowicie wyhamować i zawrócić…
– Piotr też o tym wie – powiedział Kamil. Rakieta Piotra zbliżała się do cygarowato wydłużonej, lśniącej bryły. Kamil obserwował to na ekranie.
– Nie wygląda na żadną z zaginionych sond ziemskich – powiedział cicho.
– Bo też nie jest to ziemska sonda. Spójrz na anteny. Nie widziałem nigdy takiej konstrukcji. Wygląda na przekaźnik łączności, ale mogę się mylić.
Rakieta Piotra łagodnie przywarła do powierzchni błyszczącego cygara. Była znacznie od niego większa.
– Popatrz! On wychodzi! – Kamil wpatrywał się w rosnące na ekranie kształty rakiety i nieznanego obiektu. – Dlaczego, u diabła, nie zabraliśmy skafandrów!
– Nie mieliśmy raczej czasu – zauważył Brian.
Przycumowali do rakiety Piotra. On sam, wlokąc za sobą linę asekuracyjną, stąpał ostrożnie po powierzchni cygara. W pewnej chwili – widzieli to wyraźnie na ekranie – pochylił się i nagle zniknął, jakby zapadł się do wnętrza. W miejscu tym widniał teraz niewielki, kolisty otwór.
– A więc jednak Piotr – powiedział Kamil do siebie. Czuł, że drżą mu dłonie, a serce wali niezwykle mocno.
Brian siedział przed ekranem, nieporuszony i spokojny, jakby spotkanie z obiektem pochodzenia nieziemskiego nie wywarło na nim żadnego wrażenia.
– Co robić? – zastanawiał się głośno Kamil.
– Można tylko czekać – Brian spojrzał na zegar. -Mamy jeszcze półtorej minuty.
Piotr wynurzył się po minucie. Nie zwracając zupełnie uwagi na rakietę Kamila i Briana zniknął we wnętrzu swojej.
– Wracam – usłyszeli w głośniku tylko to jedno słowo.
– My także – mruknął Brian i uruchomił silniki. -Myślę, że w tej sytuacji warto zatrzymać astrolot i wrócić tu ze skafandrami.
– Zgoda – powiedział Kamil i połączył się ze Steve'em.
Astrolot był już dość daleko. Widzieli na ekranie, jak obraca się wylotami dysz w przeciwnym kierunku, by rozpocząć hamowanie.
Rakieta Piotra wystartowała w kilkanaście sekund po nich. Nie patrzyli na nią, zajęci naprowadzaniem swojej na kierunek astrolotu.
– Patrz! – Brian wskazał na ekran sprzężony z wsteczną kamerą.
Z miotaczy rakiety Piotra tryskał ciągły strumień płomieni. Cygarowata bryła rozjarzyła się żółtym ogniem i po chwili była tylko kulą płynnego metalu.
– Zniszczył…- powiedział Kamil. – Nie mogliśmy temu zapobiec.
Odwołał manewr hamowania astrolotu. Obie rakiety szły teraz zgodnym kursem ku macierzystemu statkowi.