Выбрать главу

W atmosferze Kappy było dość tlenu, by ludzie mogli przebywać na niej bez ciężkich butli i ubiorów izolacyjnych. Wystarczał lekki skafander, wykonany z cienkiej i elastycznej, lecz niezwykle trwałej błony silikonowej, przepuszczającej tlen do wnętrza powłoki i dwutlenek węgla na zewnątrz. Atmosfera planety nie zawierała trujących gazów, a ciśnienie, nieco wyższe od ziemskiego, zapewniało swobodę oddychania.

Mufi Alnor, Trzeci Nawigator, wraz z geologiem, Enrico Pollinim, wyruszyli małym łazikiem terenowym w kierunku skalnego grzebienia, rysującego się na tle ciemnoniebieskiego nieba, mniej więcej pośrodku łańcucha gór. Inne łaziki rozpełzły się w różne strony i po chwili nie było ich już widać. Teren był pagórkowaty.

Powierzchnia gruntu, dość twarda, pozwalała swobodnie poruszać się kołowemu pojazdowi, prowadzonemu przez Mufiego.

Enrico rozglądał się uważnie, dając co pewien czas znak, by się zatrzymać. Wysiadał z pojazdu, oglądał grunt, zbierał drobne odłamki skał.

W miarę zbliżania się łazika do górskiego grzbietu teren stawał się coraz bardziej pochyły i trudny do poruszania, wreszcie drogę przegrodziła im stroma ściana skalna. Mufi skręcił w lewo. Jadąc wzdłuż skał, szukał jakiejś szczeliny czy żlebu, którym można by ruszyć w górę. Mijali wąskie, pionowe pęknięcia, zbyt jednak ciasne, by łazik mógł prześliznąć się przez nie w górę stoku. Po przejechaniu kilku kilometrów Enrico zrezygnował z dalszej jazdy. Pozostawili pojazd u wylotu wąziutkiego żlebu; ruszyli związani liną asekuracyjną po osypujących się kamieniach, między dwoma masywami skały. O sto metrów wyżej teren stawał się znów łatwiejszy do marszu. Stromizna była tu niewielka, zrezygnowali więc z łączącej ich liny. Enrico zbierał swoje próbki, nawiercał skałę w różnych miejscach, szkicował coś i notował pilnie, a Mufi z zainteresowaniem oglądał krajobrazy.

Doświadczony geolog, mały i ruchliwy Enrico, znikał raz po raz za załamaniami skał, pojawiając się po chwili znowu. Mufi – jego przeciwieństwo, duży, trochę niedźwiedzic waty młody człowiek, nie nadążając za nim, zrezygnował wreszcie z tej krzątaniny ślad w ślad za geologiem. Usiadłszy na kamieniu, przyglądał się rozpostartej w dole pagórkowatej okolicy. Z dala widać było strzelistą sylwetkę rakiety, a na horyzoncie, w rzadkiej mgiełce, majaczyła druga, której załoga miała za zadanie odnaleźć źródła nadającej się do użytku wody. Krajobraz, choć niezbyt urozmaicony i pozbawiony roślinności, na tyle jednak kojarzył się z ziemskim – być może dzięki podobnemu zabarwieniu nieba – że Mufi dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, gdzie się w rzeczywistości znajduje. Rozejrzał się dokoła, lecz nigdzie nie spostrzegł Enrica. Odczekał chwilę w nadziei, że wyłoni się zza któregoś głazu, ale geologa wciąż nie było widać.

Mufi sięgnął do wyłącznika radiotelefonu i wywołał Enrica. Nikt nie odpowiadał. Poprzez błonę skafandra pomacał mikrosłuchawkę umieszczoną w prawym uchu, potem poprawił położenie laryngofonu na grdyce i znów zawołał. Słuchawka milczała, więc Mufi w lekkim popłochu, potykając się o kamienie, popędził w górę, w kierunku miejsca, gdzie ostatnio widział buszującego geologa.

Po kwadransie zaprzestał bezowocnych poszukiwań. Wydobył z plecaka aparat lokacyjny i wziąwszy namiar na obie stojące na równinie rakiety, wyznaczył swoje położenie. Uruchomił radiotelefon i na kanale ogólnego wywołania nadał sygnał alarmu.

Enrico nie zwracał uwagi na swojego opiekuna. Pochłonięty całkowicie wyszukiwaniem interesujących go minerałów, kluczył pomiędzy blokami skał o różnych wielkościach, tworzącymi na pochyłości stoku labirynt szczelin i przesmyków. Obwieszony torebkami i przyrządami, przykucał co chwila lub wspinał się po ścianach skalnych odłamów, wprawiając w ruch mały świder ręczny i zbierając odłupane okruchy.

Gdy chował do torby kolejną próbkę, wzrok jego padł przypadkowo na wskaźnik radiometru. Zainteresował się wskazaniami. Moc dawki promieniowania jonizującego była wprawdzie niewielka i nie stanowiła niebezpieczeństwa, Enrica zaintrygował jednak pokaźny jego wzrost w porównaniu z wielkością zmierzoną poprzednio na równinie.

Niektóre rodzaje skał, zawierających naturalne domieszki promieniotwórcze, powodują dość często wyraźny wzrost naturalnego tła promieniowania. Na Ziemi, na przykład, właściwość tę przejawiają granity i monacyty. Geolog przyjrzał się dokładnie przyrządowi, sprawdził zakres pomiaru – jednak pomyłka była niemożliwa. Przyrząd działał prawidłowo. Skały, tworzące trzon pasma górskiego, gdzie się znajdowali, nie mogły być tego powodem. Czyżby gdzieś w głębszych warstwach zalegały złoża uranu lub toru? Jeśli tak, to musiałyby to być złoża o pokaźnej zawartości tych pierwiastków. Ale przypuszczenie takie nie znajdowało potwierdzenia ani w rodzaju skał, ani w budowie geologicznej terenu. Enrico medytował chwilę nad radiometrem, potem obejrzał przyrząd jeszcze raz i wtedy dopiero spostrzegł, że pokrętło rodzaju mierzonego promieniowania ustawione jest w pozycji,,n".

„Neutrony! – Enrico aż podskoczył. – Jeśli tu występuje promieniowanie neutronowe, to…"

Nawet w myślach nie śmiał sformułować sobie tego przypuszczenia. To byłoby odkrycie! Sensacja stulecia!

Enrico, zapominając o ostrzeżeniach i upomnieniach swego dowódcy wyprawy, z radiometrem w garści ruszył żlebem prowadzącym w górę stoku. Wzrost promieniowania był wyraźny, ale tylko na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Dalej słabło ono równie wyraźnie. Enrico zawrócił i odnalazłszy miejsce, gdzie wskazania przyrządu były największe, rozpoczął poszukiwania wokół tego punktu.

„Czynny, naturalny reaktor jądrowy!" – to było jedyne wytłumaczenie obecności promieniowania neutronowego na tej planecie. Jednak możliwość przypadkowego powstania takiego układu była niewielka; dotychczas nie znaleziono na Ziemi i znanych planetach takiego „reaktora" w stanie czynnym, a tylko w dwóch czy trzech miejscach odkryto ślady istnienia czegoś podobnego w dalekiej przeszłości. Tu jednakże-wszystko wskazywało na istnienie takiego fenomenu. Promieniowanie neutronowe powstawać może tylko w wyniku reakcji jądrowej, w szczególności -reakcji rozszczepienia jądra atomu.

Zjawisko musiało mieć charakter lokalny, bo zmiany natężenia promieniowania były znaczne na krótkich stosunkowo odcinkach przebywanych przez Enrica.

Pollini, geolog z powołania, przejęty bliskością tak znakomitego obiektu badań, zupełnie zapomniał o ocze-

kującym go towarzyszu. Kierując się wskazaniami radiometru, przebył w ciągu kilkunastu minut odległość prawie tysiąca metrów, zapominając choćby przez radiotelefon uprzedzić o tym Mufiego.

Posuwając się łukiem wokół zagradzającego mu drogę skalnego nawisu, dostrzegł w pewnej chwili dziwnie regularny, prawie prostokątny otwór w powierzchni gładkiej ściany. Podbiegł w tym kierunku i z ciekawością zajrzał w głąb.

Wydobył z plecaka latarkę i oświetlając drogę zagłębił się w skalnym korytarzu. Chodnik nieznacznie zakręcał w lewo. Enrico spostrzegł przed sobą odblask światła i pomyślał, że to drugi wylot groty. Przyspieszył kroku i po chwili znalazł się w obszernej niszy. W jasnym świetle, padającym z góry, dostrzegł, że ściany niszy są gładkie i połyskują metalicznie. Geolog zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia.

Pod przeciwległą jego ścianą zobaczył rząd sześciennych, połyskujących pudeł, za nimi widniały niewielkie drzwi do następnego, oświetlonego pomieszczenia. Enrico spojrzał w górę. Wysoko pod stropem sali świeciła mlecznobiała kula. W drzwiach drugiego pomieszczenia pojawiła się postać – jak wydawało się Enricowi, przypominająca człowieka – lecz natychmiast zniknęła. Po sekundzie zgasło światło. Ostatnim wrażeniem Enrica był czyjś silny chwyt za gardło.