Выбрать главу

Wyruszając z układu Tamiry, astrolot wkraczał w zupełnie dziewiczy obszar Kosmosu: wiedza o przestrzeni rozciągającej się dalej, w kierunku celu podróży, była znikoma i pochodziła głównie z obserwacji radioastro-nomicznych. Poza Tamirę nie dotarły praktycznie żadne próbniki z Ziemi. Te dwa, które wysłano przed startem wyprawy do Hares, nie przekazały informacji i nie powróciły do Układu Słonecznego.

Dlatego właśnie, ze względu na brak danych o właściwościach próżni rozciągającej się przed astrolotem, Kamil polecił tak starannie i dokładnie przygotować statek do dalszej drogi. Wypadki geologów uświadomiły mu po raz pierwszy bezsilność człowieka wobec nieznanych niebezpieczeństw, choć dotychczas zapatrywał się dość sceptycznie na możliwość niezwykłych wydarzeń na martwych planetach, a tym bardziej w próżni.

Zamknął dziennik pokładowy, w którym lakonicznie odnotował przebieg ostatnich wydarzeń na Kappie, i wydobył z kieszeni bluzy swój prywatny notatnik. Posługiwał się nim dla notowania spostrzeżeń i własnych przemyśleń, dotyczących codziennych, drobnych zdarzeń, tego wszystkiego, co nie musiało znaleźć się w oficjalnych dokumentach wyprawy, a mogło przydać się osobiście Kamilowi w związku z funkcjami, jakie pełnił w astrolocie.

Były więc tam próby oceny poszczególnych członków załogi, ich cechy charakteru, szkice powiązań osobistych, upodobania i antypatie wzajemne. Były też zupełnie prywatne sądy i spostrzeżenia Kamila, nie zawsze trafne. Uważał on jednak, że z ołówkiem w ręce lepiej mu się wnioskuje, i zawsze wolał notować swoje myśli niż nagrywać w formie dźwięku.

Teraz właśnie, otworzywszy notatnik na nowej stronie, usiłował uporządkować i zarejestrować wszystko, co wiadomo było w sprawie okoliczności towarzyszących przypadkom tajemniczej „śpiączki". Wobec załogi Kamil starał się – o ile to było możliwe w takiej sytuacji – nieco bagatelizować tę sprawę. Postępował zresztą zgodnie z zasadami, jakie wpojono mu w czasie szkolenia. Wiedział, jak łatwo o zbiorową psychozę lęku przed nieznanym niebezpieczeństwem, prowadzącą nieuchronnie do rozprzężenia tak koniecznej dyscypliny i obniżenia skuteczności działania załogi. Sam jednakże bynajmniej nie lekceważył problemu. Od chwili wypadku z geologami poświęcił tej sprawie mnóstwo czasu. Zasięgał opinii specjalistów i wertował zasobniki informacji komputera, sprawdzał każdy szczegół. Kazał dokładnie zbadać nawet znalezione przy poszkodowanych próbki skał, by wykluczyć możliwość szkodliwego ich działania na organizm ludzki.

Badając indywidualne dawkomierze, rejestrujące dawki promieniowania jonizującego używane przez uczestników wyprawy geologicznej, odkrył niewielkie napromienienie neutronami dawkomierza należącego do Enrica. Znacznie mniejsze śladowe napromienienie tego samego rodzaju wykazał dawkomierz Mufiego. U innych Kamil nie stwierdził niczego podobnego, a zatem dla badanej sprawy nie miało to znaczenia, jednak fakt wystąpienia takiego promieniowania na planecie Kappa był sam w sobie interesującym fenomenem i dlatego Kamil odnotował to również.

5

Sygnał telefonu przerwał Kamilowi medytacje nad otwartym notesem. Dzwonił Erwin, Drugi Nawigator astrolotu.

– Chciałbym ci coś pokazać. Sam jesteś?

– Sam. Skąd dzwonisz?

– Jestem przy pulpicie programowym. Ale nie przychodź tutaj. Czekaj na mnie w swojej kabinie, już wychodzę.

– Stało się coś? – Kamil zamknął notes i schował do wewnętrznej kieszeni bluzy.

– Chcę pokazać ci… coś dziwnego. Zresztą będę za kilka minut.

Kamil odłożył słuchawkę. Przysunął do stołu drugi fotel i włączył automat do parzenia kawy. Naszykował dwie filiżanki i cukier. Spojrzał na zegar. Erwin powinien już tu być. Chyba że wstąpił gdzieś po drodze. Kamil napełnił filiżanki kawą, uchylił drzwi i wyjrzał. Korytarz pusty. Wrócił do kabiny i zatelefonował do sekcji komputerów, lecz nie było tam nikogo. W kabinie nawigacyjnej zgłosiła się Krystyna pełniąca dyżur radiowy. Powiedziała, że Erwin wyszedł stamtąd już dość dawno, ponad pół godziny temu.

Kamil zatrzymał się niezdecydowanie na środku swojego ciasnego pomieszczenia. Sięgnął po filiżankę i wypił kilka łyków kawy.

,, Coś dziwnego… – pomyślał. – Coś, czego Er win nie chciał nazwać przez telefon…"

Odstawił filiżankę i wyszedł z kabiny, nie zamykając

drzwi. Ruszył korytarzem w kierunku sekcji komputerów. Minął wejście do sterowni, gdzie przez szybę dojrzał dyżurującego Grega. Zajrzał do rozdzielni energetycznej i zapytał o Erwina, ale i tam go nie widziano.

W sekcji komputerów przy pulpicie programowania siedziała Idą, zajęta przeglądaniem zwoju zadrukowanej taśmy. Nie uniosła nawet głowy, tak była zajęta. Wpadła tu przed minutą, lecz Erwina nie widziała…

Kamil zawrócił w kierunku swojej kabiny. „Przecież to niemożliwe, by na odcinku kilkudziesięciu metrów korytarza przepadł nagle człowiek". Systematycznie zaglądał teraz do wszystkich pomieszczeń, przylegających do tego odcinka korytarza. Część załogowa astrolotu nie była zbyt rozległa i przeszukanie wszystkich pomieszczeń nie mogło zająć wiele czasu. Kamil wiedział, że można by po prostu zawołać Erwina przez centralną sieć głośników, ale nie zrobił tego. W tym momencie nie potrafiłby nawet wyjaśnić, dlaczego nie skorzystał z tej najprostszej możliwości. Czyżby przeczuwał, że nie odniesie to skutku? A może… podświadomie powziął jakieś podejrzenie? Trudno dociec, dlaczego postanowił właśnie sam, osobiście poszukać Erwina. Jako drugi zastępca dowódcy astrolotu mógł przecież kazać to zrobić komukolwiek z załogi.

Erwina znalazł w umywalni, leżącego na wznak na posadzce. Był nieprzytomny, ale oddychał normalnie, tętno było w normie. W tylnej części głowy Kamil wymacał spory guz. Podłoga była zalana wodą. Bez trudu mógł wyobrazić sobie, co się stało. Erwin wychodząc z umywalni pośliznął się i upadł do tyłu. Leżał nogami ku wyjściu. Próby cucenia nie dały rezultatu, więc Kamil wszedł do sąsiedniego pomieszczenia – była to kabina mieszkalna jednego z pilotów, w tej chwili pusta. Połączył się z dyżurnym lekarzem, a potem wrócił do leżącego nadal bez przytomności Erwina. Lekarz zjawił się po minucie, ciągnąc za sobą wózek do przewożenia chorych. Wspólnie ułożyli na nim nieprzytomnego nawigatora. Gdy wyciągnęli wózek na korytarz, Kamil zatrzymał się nagle.

,,On chciał mi coś pokazać!" – uprzytomnił to sobie dopiero teraz.

– Zaczekaj – powiedział do lekarza i przeszukał kieszenie Erwina. Potem wrócił do umywalni, rozejrzał się po podłodze.

– Zabierz go i spróbuj ocucić – powiedział do lekarza. – I na razie nic nikomu nie mów o tym wypadku! Gdy tylko odzyska przytomność, zawiadom mnie o tym.

Lekarz skinął głową i pociągnął wózek w kierunku ambulatorium, a Kamil pozostał w progu umywalni.

Myśl o tym, co Erwin miał do pokazania, nie dawała mu spokoju. Stanął na środku małego pomieszczenia z trzema umywalkami i kabiną kąpielową. Podeszwą buta pociągnął po mokrej posadzce.

„Nie! Na tym trudno aż tak się pośliznąć!" – pomyślał. Odpowiedzialność za wypadek Erwina obciążała po części Kamila, jako szefa bezpieczeństwa załogi.

– Nie! – powiedział do siebie. – To nie mogło być zwykłe pośliźnięcie się na mokrej podłodze.

Uklęknął i przyjrzał się gładkim płytkom posadzki. Od miejsca, gdzie przed chwilą spoczywały stopy Erwina, w kierunku wejścia ciągnęły się dwie słabo widoczne równoległe kreski…

Kamil nie miał już wątpliwości. To nie był wypadek! Erwin stracił przytomność na skutek uderzenia w tył głowy jeszcze tam, na korytarzu, lub może w kabinie sekcji komputerów… Nie, raczej tutaj, w pobliżu, bo trudno byłoby wlec go przez cały korytarz… Tak, wlec pod ramiona, bo wówczas obcasy butów rysują takie równoległe linie, jakie zauważył tutaj, na posadzce.