Выбрать главу

Kamil powtarzał w myślach odpowiednie fragmenty instrukcji postępowania nadzwyczajnego. Podczas szkolenia, na Ziemi, wszystko wydawało się jasne. Mówiło się o obciążeniach psychicznych, stresach, trudnych warunkach adaptacji. O przewidywanych załamaniach słabszych jednostek. O strachu, o tęsknocie do rodzinnej planety…

O biciu tępym narzędziem w tył głowy – nikt nie wspomniał. Kamil uporczywie szukał w mózgu jakichś praktycznych wskazówek, jakichś recept na sytuacje podobną do tej, która zarysowała się w astrolocie. Niestety. Ani wśród oceanu informacji, który hipnopedycznie przepompowano mu do głowy, gdy drzemał po zajęciach praktycznych, ani podczas tych zajęć – nie zajmowano się zagadnieniem fizycznej przemocy. Nikt widocznie nie wziął poważnie pod uwagę możliwości, by jeden astronauta walił w łeb drugiego. To nie mieściło się w granicach współczesnych pojęć o walorach moralnych tych wybrańców, tych wspaniałych półbogów epoki podróży międzygwiezdnych. Owszem, mówiono sporo – choć raczej teoretycznie – na temat możliwości spotkania żywych, a nawet rozumnych istot. Dopuszczano też sytuację zagrożenia z ich strony. Ale zawsze mówiło się o konkretnym przeciwniku. A tu – masz… Ktoś zwariował, lecz nie wiadomo, kto. Ktoś napada na dyżurnego nawigatora i pozbawia go przytomności tak skutecznie, że praktycznie wyłącza go z czynnego udziału w wyprawie. Do tego jeszcze nie wiadomo, jak to się dzieje. Najlepsi specjaliści nie potrafią niczego zrobić, aby obudzić trzech żywych wprawdzie, lecz zupełnie pozbawionych świadomości członków załogi.

Hipoteza „kosmicznej choroby", sformułowana po tajemniczym wydarzeniu na planecie Kappa, stanęła teraz pod znakiem zapytania, a właściwie – rozwiała się zupełnie. To nie była choroba. Kamil zestawił dwa fakty: wypadek na Kappie i dzisiejsze zdarzenie z Erwinem. I tam, i tu efekt końcowy był identyczny. Tylko sposób, jakim niewiadomy sprawca wprowadził swe ofiary w stan psychicznego letargu, pozostawał nie wyjaśniony. Czy istniał środek chemiczny, powodujący taki stan? Czy może polegało to na jakiejś metodzie hipnozy? Ludzie, którzy zapadli w tę „śpiączkę", nie nosili na sobie żadnych śladów, poza guzem Erwina, oczywiście. W ich organizmach nie wykryto żadnych obcych substancji chemicznych…

Kamilowi pozostały jedynie klasyczne, szkolne metody, jakich nauczono go na studium dla szefów bezpieczeństwa. Wydobył z szuflady kartotekę osobową załogi i sięgnął po notatnik.

Próbowałem przygotować dane dla komputera. Zacząłem od matematycznej formalizacji problemu. Zbiór K – to osoby, które uczestniczyły w wyprawie geologicznej na Kappę. Po wykluczeniu samych poszkodowanych zbiór liczy II osób.

Zbiór L – to osoby, które znajdowały się w astrolocie w stanie aktywnego życia w czasie wypadku z Erwinem. Oczywiście bez niego samego i beze mnie. Osób takich było piętnaście.

Szukany element należy do obu tych zbiorów, a więc należy do zbioru stanowiącego ich przecięcie. Przecięcie tych zbiorów obejmuje siedem osób. I tak dalej, i dalej.

Dałem temu spokój. Wszystko wygląda inaczej w teorii, a w życiu…

W życiu nie da się uniknąć samodzielnego wnioskowania, więc spróbuję.

Oto oni, wszyscy siedmioro.

Steve. Pilot astrolotu. Na Kappie – dowódca grupy geologicznej. Rakietę zwiadowczą opuścił dopiero po pierwszym wypadku, na sygnał Mufiego. Odwoził wirolotem nieprzytomnego Enrica, potem – Teda. Czy już wówczas byli oni w stanie śpiączki? Może po prostu stracili przytomność wskutek upadku? Teraz wydaje się nieprawdopodobne, by dwaj wytrawni geolodzy ulegli wypadkom w tak łatwym terenie! Ale wtedy na Kappie wszyscy przyjęli to za fakt i nikt nie wyrażał zdziwienia… Jeśli stan obu geologów w chwili znalezienia ich nie był jeszcze śpiączką – Steve'a nie można wykluczyć z grona podejrzanych.

Mufi. Trzeci Nawigator. Towarzysz Enrica w czasie górskiej wyprawy. Gdyby chodziło o samego tylko Enrica, Mufi byłby najbardziej obciążony podejrzeniem. Byli przecież sami. Ale czy mógł zrobić to samo z Tedem? Owszem, mógł! Gdy wszyscy rozeszli się po odlocie Steve'a z nieprzytomnym Enricem, Mufi został sam. Idąc w stronę swego pojazdu mógł spotkać Teda!

Piotr. Główny Inżynier Napędu. Na Kappie - towarzysz Teda. Działali w najbliższym sąsiedztwie Mufiego i Enrica. Nie można odrzucić myśli, że w swej pogoni za próbkami Enrico zapędził się na teren przez nich badany. Piotra nie można wykluczyć.

Anna. Pierwszy Mechanik astrolotu. To ona odnalazła Enrica, a potem – Teda. Zbieg okoliczności? Przypadek? Czy może spostrzegawczość i doświadczenie alpinistyczne? Anna jest znakomitą alpinistką. Sytuacja podobna jak u Steve'a: Anna miała kontakt z obiema ofiarami wypadków w nieobecności pozostałych osób!

Idą. Cybernetyk. Ona i towarzyszący jej geolog przebywali wprawdzie w pobliżu Mufiego i Enrica, ale po znalezieniu pierwszej ofiary wypadku oboje oddalili się w górę stoku, a więc w stronę przeciwną do tej, w której znaleziono następnie Teda. Mało prawdopodobne, by Idą mogła to zrobić.

Krystyna. Elektronik. Była bardzo daleko od miejsca obu wypadków, na prawym skrzydle grupy. Brak podstaw do podejrzeń i raczej brak możliwości jej udziału w wypadkach.

Brian. Automatyk. Towarzyszący mu geolog powiedział mi później, że Brian pozostawał często w tyle. Znikał kilkakrotnie swemu towarzyszowi, ale tylko na krótkie chwile. Trudno powiedzieć,,tak" albo,,nie".

Niewiele dał mi ten przegląd. Może ze dwie osoby dałoby się na jego podstawie uwolnić od podejrzeń. Dlaczego tak uczepiłem się tej metody i tej koncepcji? Czy naprawdę ktoś z nas oszalał?

Uczono mnie, że gdy dzieje się coś dziwnego na nie zamieszkanej planecie albo w astrolocie, w pierwszym rzędzie trzeba szukać sprawcy wśród załogi, a dopiero potem – wymyślać hipotezy o działaniu obcych czynników. Choćby nawet działy się rzeczy graniczące z nie-prawdopodobieństwem. Dlatego muszę, choć z ciężkim sercem, posądzać wszystkich bez wyjątku. Czy chciałbym, aby się okazało, że wszyscy są w porządku, że nikt z nas nie działa przeciw nam? Nie mogę powiedzieć, że chciałbym tego. Gdyby tak było, trzeba by założyć działanie obcej świadomej siły…

6

Kamil pomacał w kieszeni pistolet i ruszył w kierunku kabiny nawigacyjnej. Wszedł cicho i stanął za plecami Mufiego, który objął dyżur po wypadku Erwina.

– Wszystko w porządku? – spytał.

Mufi odwrócił powoli twarz znad pulpitu.

– Raczej tak – powiedział. – Tylko…

– Co „tylko"?

– Erwin powiedział mi wczoraj, że musi coś sprawdzić. Odkrył pewne rozbieżności namiarów, chyba jakieś przekłamanie komputera.

– Mówił ci o tym?

– Wspomniał tylko. Gdzie on właściwie jest? Zachorował podobno…

– Kto tak powiedział?

Mufi spojrzał na Kamila, mrużąc oczy i uśmiechając się jedną stroną twarzy.

– Tak, jakoś… wydawało mi się, że coś słyszałem od doktora Adama.

– Erwin został odłożony do przetrwalnika.

– Kogo ożywimy na jego miejsce?

– Nie wiem. Mamy jeszcze kilku nawigatorów… A co do tego kursu, to sprawdź wszystko sam. Mnie Erwin też wspomniał o jakiejś pomyłce. Zrób to zaraz, ale nie mów o tym nikomu. A gdy będziesz już miał wynik, zawiadom mnie.