Выбрать главу

– A jeśli to nie przypadek?! – rzucił Kamil ostro.

– Coo? – Steve wytrzeszczył oczy, sens tych słów przeraził go. Teraz dopiero pojął, do czego zmierza Kamil. – Sądzisz, że… ktoś celowo… Nie, to niemożliwe! Ale jeśli tak sądzisz, to widocznie masz podstawy. Więc dobrze, chodźmy. Wyjdziemy na kadłub i sprawdzimy! Chodź, sprawdzimy naocznie!

Pociągnął Kamila w stronę drzwi. Kamil zawahał się nieznacznie, przystanął.

– Nie, nie trzeba. Sprawdzimy inaczej. Jest sposób.

– Jak to sobie wyobrażasz?

– Rotacja. Dokonamy obrotu statku wokół osi podłużnej. Jeśli osie czterech kamer są dokładnie równoległe z osią rakiety, obrazy docelowej gwiazdy na ekranach nie powinny zmienić położenia. Jeśli nie są równoległe – to obraz gwiazdy zatoczy okrąg. Tym większy, im większe jest odchylenie kursu od właściwego kierunku.

– Kamil! – w głosie Steve'a zabrzmiało szczere uznanie. – Brawo! Zawsze uważałem cię za…

– Za ignoranta w naukach technicznych, pozbawionego w dodatku wyobraźni przestrzennej – dokończył Kamil.

– Nie, nie! – Steve zaprzeczył gorąco. – Po prostu miałem cię za kompletnego humanistę! Chodźmy do sterowni! Musimy przeprowadzić tę próbę.

Wszystkie cztery układy teleskopowe są rozregulowane w identyczny sposób. Odchylenie kątowe wynosi ponad ćwierć radiana. Aż wierzyć się nie chce, że dopiero teraz, po trzech tygodniach od startu z orbity Kappy, nawigatorzy zauważyli ten błąd. Inna sprawa, że nikt nie dopuszczał myśli o świadomym sabotażu. W pierwszej fazie wyjścia z granic układu nawigacja opierała się na innych przyrządach i pomiarach, kamery teleskopów gwiazdowych były wyłączone, by nie oślepły od refleksów światła Tamiry. Dopiero gdy statek wymanewrował poza zasięg pól grawitacyjnych, włączono je i według nich zorientowano statek w przestrzeni. Teraz z kolei grawimetry i radary przestały odgrywać rolę, i gdyby nie „nadgorliwość" Erwina, długo jeszcze moglibyśmy lecieć fałszywym kursem. Ten, komu zależało na zmianie kursu lotu, doskonale znał całą procedurę wyjścia na gwiezdny szlak. Jego szaleństwo jest zbyt metodyczne, by mogło być naprawdę szaleństwem!

Cóż więc pozostaje? Kim jest ów nieuch wytny spra w-ca tylu wydarzeń? Czy jest nim jakaś niewidzialna istota, która wtargnęła do wnętrza astrolotu, gdy opuszczaliśmy Kappę? Czy to ktoś z nas? Czy Idą ma z tym coś wspólnego? Trzymam ją w zamknięciu i wciąż nie wiem, co robić dalej.

Na szczęście bezwzględne odchylenie od kursu nie jest jeszcze zbyt duże. Korygujemy tę omyłkę, wracając na właściwy tor. Kazałem sprawdzić, dokąd zawiódłby nas ten fałszywy kurs. Okazuje się, że donikąd. W odległości do dwustu lat świetlnych nie leży na tym kierunku żadna gwiazda. Może nie był to ostateczny kierunek, w jakim chciał się udać sprawca.

Kim on jest? Odrzucam te bzdury o niewidzialnym intruzie z Kosmosu. A zatem – to ktoś z nas. Ale – dlaczego człowiek miałby powziąć zamiar porwania statku kosmicznego i uprowadzenia winnym, niż planowany, kierunku?

Czyżby ktoś z nas n i e był człowiekiem? Chyba to bzdura, ale przy braku pewności muszę i taki wariant brać pod uwagę…

Kamil rozsunął ciężkie, podwójne drzwi i zagłębił się w mrok panujący w wąskim przejściu, prowadzącym do sekcji głównego napędu. Idąc wzdłuż wielobarwnych pęków rur i kabli, dotarł do maleńkiej niszy, gdzie mieściło się stanowisko kontroli gammatronów. Fotel przed tablicą kontrolną był pusty. Kamil spojrzał w dół, w głąb słabo oświetlonego zejścia, prowadzącego na niższe poziomy, do hali silników fotonowych. Przez ażurowe podłogi poszczególnych poziomów widać było kilka niższych kondygnacji. Na samym dnie rozpościerała się matowa, szara płyta – ostatnia warstwa osłon fotoreaktora.

Nie widząc nikogo w pobliżu, Kamil zszedł na niższy poziom i rozejrzał się po zakamarkach pomiędzy stalowymi zbiornikami. Powietrze, chłodne i suche, drżało od niskiego poszumu kabli elektrycznych i pulsowało rytmem pomp tłoczących skroplony hel. W dole, za szarą płytą i kilkoma warstwami osłon, drzemała cała potęga astrolotu: ogromny zasób energii w małym, niepozornym pojemniku. W Kamilu, ilekroć znalazł się w pobliżu tego miejsca, zawsze budził się mimowolny lęk. Proces rozkładu materii kojarzył się w umysłach ludzi z nie tak dawną jeszcze przeszłością ludzkiej cywilizacji. Przeczuwana przez pesymistów, straszliwa w samych założeniach, broń,,D" nigdy na szczęście nie powstała. Stabilizowana reakcja przemiany materii w energię służyła już tylko jako najwydajniejsze źródło energii do napędu statków międzygwiezdnych.

Na samym dole, u stóp schodków łączących poszczególne kondygnacje maszynowni, zajaśniał żółty kombinezon. Kamil, przekrzykując szum, zawołał. Spod ochronnego kasku błysnęła jasna plama twarzy wzniesionej ku górze. Stojący na dole uniósł dłoń i ruszył schodkami w górę. Kamil poznał Piotra, który wspinał się powoli, przystając na każdym podeście i ogarniając wzrokiem poszczególne poziomy.

Kamil lubił Głównego Inżyniera Napędu. Lubił go za jego powściągliwość graniczącą z nieśmiałością i za pogodne usposobienie. Piotr miał bardzo dobry wpływ na swoje otoczenie. Sam nigdy nie bywał przyczyną konfliktów, nie sprawiał żadnych kłopotów dowództwu ani współpracownikom. Dla Kamila taki członek załogi był ideałem.

– Czy to inspekcja stanu bezpieczeństwa pracy? – zażartował Piotr, lekko zdyszany po wspinaczce. -Melduję, że wszystko „gra": kask na głowie, maska tlenowa u boku.

Poklepał się po kasku i po pokrowcu maski, zawieszonym u pasa.

– Trochę tu gorąco – powiedział Kamil, ocierając czoło.

– Stoisz przy kolektorze ciepłej wody. Chodźmy do dyżurki, tam jest lepsza klimatyzacja.

Piotr zdjął hełm i przygładził długie, ciemne włosy. Spojrzał na Kamila dużymi, czarnymi oczami, zawsze lekko zdziwionymi, i uśmiechnął się.

– Nie mogę obiecać na pewno, ale postaram się, żeby nie było więcej kłopotów z moją sekcją – powiedział, biorąc Kamila pod łokieć i prowadząc na górę, do dyżurki.

– Nie o to chodzi, Piotrze. Przychodzę w innej sprawie.

Usiedli przy pulpicie kontrolnym, Piotr włączył wentylator i podał Kamilowi szklankę chłodnego napoju. Milczał i czekał na wyjaśnienie celu wizyty.

– Mamy pewne kłopoty – zaczął Kamil.

– Słyszałem. Nowe przypadki śpiączki?

– Właśnie. Ale to nie wszystko. Ktoś rozstroił układ namiarowy…

– Więc jednak „ktoś"… Myślałem, że to było przypadkowe uszkodzenie.

– Wykluczone. To celowa robota, bardzo dokładnie wykonana.

– Wierzyć się nie chce. – Piotr pokręcił głową, jakby nie mógł pogodzić się ze stwierdzeniem Kamila. – Czy potrafisz to jakoś wyjaśnić? Kto mógł to zrobić?

Kamil rozłożył ręce.

– Nie mam pojęcia. Mógł to zrobić każdy z nas. Wyjście na zewnątrz, na korpus astrolotu, nie jest sprawą trudną. Poza tym potrzebny był tylko klucz do nakrętek i duży śrubokręt.

– Narzędzia mechaniczne są u mnie w magazynie, ale w praktyce każdy może skorzystać z nich w dowolnej chwili – powiedział Piotr.

– Postaraj się, żeby nikt nie używał ich bez twojego zezwolenia.

Kamil wstał. Piotr spojrzał na zegar.

– Koniec mojego dyżuru – powiedział. – Bądź łaskaw po drodze obudzić Luisa, pewnie jeszcze śpi. Powinien już tu być.

Kamil kiwnął głową i powoli ruszył ku wyjściu.

– Aha, miałem cię jeszcze spytać… – powiedział Piotr z ociąganiem – miałem spytać o Idę. Dlaczego ją uwięziłeś?

– Zarządziłem areszt domowy. Drobne wykroczenie dyscyplinarne. Zresztą nie ma już o czym mówić. To sprawa tylko między mną a Idą.

– Myślałem, że to ma jakiś związek ze sprawą fałszywych namiarów.

– Nie. Przyślę ci tu zaraz Luisa.