Выбрать главу

Kolegami jego w czasie studiów i przygotowań byli wyłącznie mężczyźni. Wymagał tego szczególny charakter funkcji szefa zabezpieczenia załogi w astrolocie, a tym bardziej charakter owej drugiej specjalności, o której nie mówiło się głośno: specjalisty do spraw Kontaktu.

Gdy Kamil poznał Idę, tuż przed startem wyprawy w kierunku Hares, był od niej młodszy o dwa lata. Wydała mu się od razu wyjątkową dziewczyną, lecz w euforii pierwszych dni podróży nie miał nawet czasu poznać jej bliżej. Później widywali się w czasie trzymiesięcznych okresów pełnienia przez nią służby, poprzedzielanych całymi latami anabiozy. W chwili startu z układu Tamiry Kamil był już o kilka lat starszy od Idy, lecz mimo to wciąż widok dziewczyny onieśmielał go nieco. Teraz, po uwolnieniu jej z kilkudniowego „aresztu domowego" i oczyszczeniu z podejrzeń, Kamil starał się, jak mógł, zatuszować ewentualne złe wrażenie. Każdą wolną chwilę spędzał, o ile to było możliwe, w pobliżu jej stanowiska, szukając niekiedy pretekstu do dłuższych rozmów.

– Wydaje mi się – powiedział Kamil wchodząc do Sekcji Komputerów – że nareszcie wszystko wróciło do normy. Chciałbym teraz zająć się sprawą uśpionych kolegów. Może wreszcie uda się nam znaleźć sposób na przywrócenie im świadomości. Będę musiał zwitalizować kilku naukowców, może zdołają coś zdziałać. Czasu mamy sporo.

– Jesteś optymistą, Kamilu! – Idą powiedziała to z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Siedziała przed pulpitem komputera, długie włosy spływały po błękitnej tkaninie kombinezonu. Wyglądała wyjątkowo ładnie i Kamil od razu stracił wątek, zapominając, z czym przyszedł.

– Optymistą? A pewnie że tak! – powiedział, nie odrywając od niej oczu. – Pesymiści nie powinni wyruszać w dalekie podróże. Ja osobiście wierzę, że uda się nam ta wyprawa. Czy bez takiego przekonania mógłbym w niej uczestniczyć?

– Kosmos zupełnie nie zwraca uwagi na to, w co wierzymy lub nie wierzymy – powiedziała Idą cicho. -Wszystko, co nas w nim czeka, to nie są żadne niespodzianki i pułapki, zastawiane na nas. Po prostu Kosmos

jest taki, jaki jest, pełno w nim rzeczy i zjawisk, których istnienia człowiek nie potrafi wykryć, dopóki nie spotka ich na swej drodze.

– Na to nie ma rady. Tylko literacka fantazja może pozwolić sobie na przewidywanie tego, co odległe o dziesiątki lat świetlnych.

– Jeśli chcesz, opowiem ci, jak wygląda Zimna Gwiazda – powiedziała Idą nagle.

Kamil spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.

– Ach, prawda – uśmiechnął się. – Mówiłaś mi, że lubisz bajki. Na temat Zimnej Gwiazdy powstało wiele opowiadań fantastycznonaukowych albo wprost fantastycznobajkowych.

– Tego na pewno nie znasz.

– Opowiedz. Może nie znam – powiedział, siadając obok niej. Było mu obojętne, o czym opowie Idą – byle mógł słyszeć jej głos i patrzeć na nią z bliska.

– Wydarzyło się to w siedemnastym okresie dziewiątego cyklu, w cztery rotacje po powrocie Wielkiej Wyprawy…

– A cóż to za dziwne miary czasu? – roześmiał się Kamil. – Kiedy to właściwie było?

– Od razu widać, że nie interesowała cię zbytnio fantastyka naukowa. – Idą pokiwała głową z politowaniem. – Tak się właśnie pisze, żeby nie było wiadomo, kiedy. Słuchaj dalej.

„Potężny grawistat ostro hamował, zataczając szeroką pętlę wokół zimnej gwiazdy klasy „Ro-a", którą ze względu na niewielkie wymiary i niską temperaturę powierzchni należałoby raczej zaliczyć do planet, gdyby nie „drobny" szczegół: obiekt ten był samotnym ciałem, nie krążącym wokół żadnej „prawdziwej" gwiazdy.

Był jednak gwiazdą, mimo że w skali temperatur zajmował skrajną pozycję w klasie,,Ro-a". Na jego powierzchni istniała nawet woda w stanie ciekłym i lotnym. Ta właśnie woda, tworząc mglisty, gęsty woal wokół gwiazdy, nie pozwalała dojrzeć jej powierzchni.

Załoga grawistatu, obserwując w podczerwieni zwały mgły, starała się sprowadzić swój pojazd na niską orbitę – nie na tyle niską jednakże, by zawadzała ona o rozrzedzone górne warstwy atmosfery.

Nie wystrzelono sond automatycznych. Można było z góry przewidzieć, że nie zdołają powrócić, podobnie jak kilkanaście poprzednich, wysłanych jeszcze w czasie lotu.

Strumień promieniowania cieplnego, bijący od gwiazdy, świadczył o tym, że w jej wnętrzu dopala się – a może rozpala dopiero – egzotermiczna reakcja, której natura nie była jeszcze znana uczonym przybyłym w komorach witalnych grawistatu.

Teraz, gdy pojazd krążył wokół zimnej gwiazdy, lokatory falowe obmacywały jej powierzchnię poprzez warstwę nieprzejrzystej atmosfery. Wyniki tych badań, analizowane przez komputery wespół z umysłami najtęższych specjalistów, były niezbyt jasne i niekompletne. Rodziły się z nich przeciwstawne teorie i poglądy.

Powierzchnia gwiazdy wydawała się być w stanie stałym, miała strukturę ziarnistą na podłożu litej skały. Jednakże na tej powierzchni nieustannie działo się coś bliżej nieokreślonego, co zmieniało z chwili na chwilę obrazy falogramów.

Widmo emisji światła zimnej gwiazdy kończyło się na podczerwieni. Na krótszych falach nie było już nic widać. Gwiazda stanowiła podczerwoną plamę na tle czerni otaczającej ją przestrzeni. Dla zbliżającego się do niej pojazdu była czarnym krążkiem, którym zalepiono fragment gwiaździstego nieba. Ożywała dopiero obserwowana w podczerwieni, odcinając się wyraźnie od tła. – Będziemy próbowali zejść małym ładownikiem poniżej chmur, a w razie, gdyby sięgały do samej powierzchni – wylądować – zadecydował dowódca grawistatu. – Dwóch z was musi przenieść się do komór ładownika. Akcja jest ryzykowna, choć ładownik zostanie dodatkowo opancerzony i wyposażony w reflektory oświetlające. Nie wyznaczam załogi, proszę o zgłoszenie się dwóch ochotników.

Chętnych było kilku. Dowódca wybrał O'erla i U-mii, którzy natychmiast przenieśli się do ładownika.

Grawistat zszedł po linii spiralnej tak nisko, że zewnętrzne detektory materii zawarczały ostrzegawczo, sygnalizując obecność rozrzedzonego gazu. Temperatura powłoki pojazdu wzrosła gwałtownie.

Ładownik oderwał się powoli od korpusu grawistatu i nabierając prędkości, ukośnym ślizgiem wniknął w gęsty obłok atmosfery. Grawistat powrócił na pierwotną orbitę, nakierowując anteny odbiorcze i lokalizatory w stronę, gdzie na powierzchni planety powinien osiąść ładownik. Łączność z jego załogą, w pierwszych chwilach zupełnie dobra, zaczęła słabnąć bardzo szybko, w miarę jak maleńka rakieta zagłębiała się w obłoki pary wodnej w strefie nasycenia.

– Tłumienie fal radiowych typowe – zameldował radiooperator. – Jeśli wszystko będzie przebiegało tak, jak w przypadku sond automatycznych, to łączność przerwie się, zanim osiągną powierzchnię.

– Nie ma na to rady – powiedział dowódca. – W razie niebezpieczeństwa pozostaje im tylko możliwość wystrzelenia boi z nadajnikiem alarmowym. Czy drugi ładownik jest gotowy?

– Leży w komorze startowej – zameldował pilot. – Jaki będzie skład drugiej załogi, gdyby trzeba było udzielić im pomocy?

– Ht-f i ja – powiedział dowódca.

Ładownik przebijał się przez gęste zwały pary skraplającej się na jego pancerzu. W miarę zbliżania się do powierzchni, chmury rzedły, zamieniając się w mglisty opar.

– Lądujemy – powiedział O'erl i włączył hamowanie.

Echosonda wykazywała, że w dole rozpościera się znaczny obszar gładkiej i dość twardej powierzchni. Rakieta osuwała się łagodnie, zawisła na chwilę tuż nad powierzchnią i powoli przysiadła na amortyzujących podporach.

– Oświetlenie zewnętrzne nie przyda się na nic -zauważył U-mii. – Kamery widzą tylko mgłę. Przechodzę na mikrofale.