Выбрать главу

Gdy spojrzał znów na Piotra, siedzącego wciąż przed

kabinach zapłonęło światło i rozległ się sygnał alarmu manewrowego. Po kilkunastu sekundach cała załoga kolejno zasygnalizowała gotowość. Ci, którzy spali, obudzeni sygnałem, przypięli się do swych tapczanów. Pozostali zapięli pasy przy fotelach na swych stanowiskach. Steve ogarnął spojrzeniem rząd lampek, oznaczających gotowość poszczególnych osób.

– Siadaj! – powiedział wskazując Kamilowi wolny fotel drugiego pilota.

Usiedli obaj i przypięli się do foteli. Steve przestawił na pulpicie kilka przełączników. Na ekranie widać było, jak nieznany obiekt rośnie, przestając być tylko plamką i nabierając określonego kształtu. Kamilowi wydało się, że przypomina nieco parasolowaty kształt meduzy widzianej,,z profilu".

– Potrójne przeciążenie w czasie sześciu minut -ogłosił Steve przez głośniki i pociągnął rączkę przyspiesznika.

– Włącz namiernik! – przypomniał Kamil, z trudem wydobywając głos z krtani.

Steve przytaknął lekkim ruchem głowy. Przyspieszenie rosło przez kilkanaście sekund, a potem utrzymywało się na stałym poziomie, dopóki strzałka chronometru nie osiągnęła zaprogramowanego położenia.

Przyspieszenie wróciło do normy. Kamil odetchnął głęboko kilka razy i odpiął pasy.

– Podaję wyniki – powiedziała Idą. Na ekranie pojawił się szkic torów.

– Poprawił kurs! Wyraźnie zareagował na nasz manewr. Nawet zwiększył szybkość! – ocenił Steve, pokazując na ekranie lekkie załamanie toru nieznanego obiektu. – Ściga nas, nie ma wątpliwości!

Plama na ekranie rosła wyraźnie. Kamil z niepokojem śledził jej kształty. Były dość regularne…

– Odległość? – zapytał patrząc na Steve'a.

– Sto trzydzieści tysięcy osiemset.

– Kiedy nas doścignie?

– Za kilkadziesiąt minut. Chyba że włączymy pełny ciąg.

– A jeśli… – zaczął Kamil z wahaniem.

– A jeśli nie? – przerwał mu Steve. Kamil zastanawiał się jeszcze, gdy Steve programował urządzenie celownicze miotacza antyprotonów.

– Pięć jednostek… – powiedział wreszcie.

– Mało. Na drugi strzał może nie starczyć czasu – zaoponował Steve.

– Daj im szansę.

– Komu?

Kamil nie odpowiedział. Patrzył w ekran na zbliżający się obiekt, który za chwilę miał zostać przeszyty strumieniem antycząstek. Czekał w napięciu.

– Już – powiedział Steve.

– Nie trafiłeś! – Kamil patrzył na monitor promieniowania. – Nie było anihilacji.

– Nie ja celowałem. To automat przeciwmeteorytowy. On nigdy nie pudłuje.

– A jednak nie trafiliśmy!

– Zwiększam dziesięciokrotnie ładunek.

– Czy nie fest zbyt blisko?

– Jeszcze nie. Strzelam.

– Znów nic – powiedział Kamil.

– Do licha! To wygląda na czary. On jest odporny na antymaterię!

Nagły zwrot statku powalił ich, a gwałtowny wzrost przyspieszenia przydusił do podłogi. Trwali tak przez kilkanaście sekund nie mogąc zmienić pozycji, sprasowani co najmniej pięciokrotnym przeciążeniem. Potem przyspieszenie ustało nagle i poczuli, że silniki astrolotu przestały pracować. Pierwszy oprzytomniał Steve. Poderwał się z podłogi. Wzleciał pod sufit, odbił się od niego lekko i wylądował w fotelu pilota.

– Napęd! – wrzasnął do mikrofonu. – Co się tam u was dzieje?

– Mała awaria – wyjaśnił rzeczowo spokojny głos Piotra. – Cztery silniki drugiego sektora przestały nagle działać, a pozostałe zwiększyły ciąg na trzy czwarte mocy maksymalnej. Wyłączyłem cały napęd, jakieś uszkodzenie automatyki. Przyślijcie tu Briana.

pulpitem, dostrzegł, że obok niego stoi Idą i podobnie jak Piotr wpatruje się w ekran. Steve chodził po sterowni tam i z powrotem, założywszy ręce do tyłu.

– Nie ma odpowiedzi – zameldowała Krystyna.

– Nadaj serię dziewiątą – powiedział Kamil. Spojrzał na Idę i zauważył, że dłonią ściska nieznacznie ramię Piotra.

– Piotrze, proszę, wróć na stanowisko – powiedział, starając się, by wypadło to jak najbardziej służbowo. Piotr nie ruszył się z miejsca, jakby zahipnotyzowany kształtem, widniejącym na ekranie. Idą wyszła ze sterowni.

– Piotrze… – Kamil ujął inżyniera za ramię.

– Idę już! – Piotr wstał i ruszył ku wyjściu. – Ale radzę przeanalizować to na komputerze. – Wyszedł ze spuszczoną głową. Kamil spojrzał na Steve'a pytająco.

– Chyba jednak ma rację – powiedział Steve cicho. -Jeśli to jest pilotowany statek kosmiczny, który nie odpowiadając na sygnały zmierza w naszą stronę, nie wolno nam ryzykować.

– Chcesz, żebym wydał decyzję zniszczenia go?

– Odpowiadasz za bezpieczeństwo załogi. Nie będę niczego podpowiadał, ale radzę posłużyć się komputerem. On rozważy sprawę bezstronnie.

– Dobrze! – Kamil sięgnął po mikrofon. – Proszę wywołać program „spotkanie w próżni" i podać wszystkie dane, jakimi dysponujemy. Wynik analizy przekazać do sterowni.

Odstawił mikrofon i spojrzał na Steve'a, a potem na ekran, gdzie obraz ścigającego astrolot obiektu urósł do tego stopnia, że widać było na jego powierzchni gęstą sieć żyłek czy pęknięć, oplatającą meduzowaty kształt. Obserwując przez chwilę ekran, Kamil odniósł wrażenie, że bryła pulsuje powoli jak gdyby spłaszczając się i pęczniejąc na przemian.

Na monitorze pojawił się krótki tekst:

„Brak pewności bezpieczeństwa astrolotu. Decyzja optymalna: zniszczyć" – przeczytał Kamil głośno.

– Widzisz – powiedział Steve. – Trzeba to zrobić.

Kamil, trzymając się oparcia fotela, ostrożnie usadowił się obok Steve'a. Spojrzał na ekran. Na jego skraju żarzył się wiśniowy obłok.

– Spójrz – powiedział prawie bezgłośnie, ale Steve go usłyszał.

– To on… – powiedział Steve, patrząc na to, co było przed chwilą nieznanym obiektem kosmicznym. – Dostał się w strumień energii naszych silników głównych. Dochodził nas pod małym kątem i był już dość blisko. Astrolot obrócił się o ten właśnie kąt i…

– Obrócił się! Przypadkiem! Do stu diabłów z takimi przypadkami! – wrzasnął Kamil. – Za dużo tych przypadków!

– Gdyby nie ten manewr, nie wiadomo co by się stało… – mruknął Steve, patrząc na stygnący, zapadnięty i pokurczony jak bryła gorącego żużlu szczątek za rufą. Przyhamowany strumieniem fotonów z dysz astrolotu, teraz wyraźnie pozostawał w tyle.

– Niech to licho! – Kamil ochłonął nieco. – Silniki niesprawne, nawet nie możemy zawrócić i zbadać, co z tego zostało! Czy bardzo zeszliśmy z kursu przez ten dziki manewr?

– Nie – powiedział Steve, zerkając na wskaźniki. – Zepchnęło nas trochę w bok, ale to drobiazg. A jeśli chcesz obejrzeć to z bliska, możemy wysłać patrolówkę. To nie potrwa długo, on jest jeszcze niedaleko.

– Chętnie polecę – Kamil skierował się ku drzwiom, usiłując nie ulecieć pod sufit. – Czy nie można włączyć chociaż silników manewrowych, żeby uzyskać obrót? Nie lubię stanu nieważkości!

– Niestety. Piotr wyłączył cały rozrząd.

W drzwiach sterowni Kamil zderzył się z Idą.

– Nie leć tam – powiedziała, patrząc na niego.

– Dlaczego?

– Nie leć. Nie trzeba ryzykować.

– Czym? Przecież to już martwa, stygnąca bryła materii.

– Nie leć. Wyślij automatyczną sondę. Boję się o ciebie.

– Zgoda – Kamil uległ wreszcie spojrzeniu Idy. -Niech będzie sonda. Pobierze próbkę, może dowiemy się, co to było.

Przygotowanie sondy trwało pół godziny. W tym czasie nawigator wyliczył względną prędkość i położenie zniszczonego intruza.

Sonda wystrzeliła w próżnię, znacząc swój szlak świetlną strugą z jonowych silników. Kamil śledził jej lot na ekranie, dopóki nie zlała się w jedno z ciemniejącą, widoczną już tylko w podczerwieni bryłą. Wyskakujące w okienkach wskaźnika cyfry, oznaczające odległość sondy od celu, zmieniały się coraz wolniej. Radar sondy naprowadzał ją powoli na środek bryły, skąd miała zaczerpnąć próbkę. W kolejnych okienkach pojawiły się zera, tylko dwa ostatnie migotały jeszcze zmieniającymi się liczbami metrów. Gdy w nich także pojawiły się zera, sonda przestała istnieć: potężny błysk radiacji, zarejestrowany przez zewnętrzne radiometry astrolotu, nie pozostawiał żadnych wątpliwości.