Выбрать главу

Usiłowali wyglądać na pogodzonych z losem, lecz myśl o możliwości ratunku – tak bliskiej a nie dającej się wykorzystać – zatruwała ich umysły. Żaden nie chciał dobrowolnie wyrzec się tej szansy, ustąpić, skazać się na samotność do końca i świadomość, że ten drugi żyje niejako jego kosztem.

Robot Ambi stał w kącie sterowni, na swym zwykłym miejscu, gotów spełnić każdy rozkaz ludzi. Ale rozkazów nie było. Nikt go nie potrzebował. Podczas któregoś z kolejnych „posiedzeń" w sterowni Hubert odezwał się nagle:

– Słuchaj, Artur. Może jednak… wpakujemy go do ładownika i wyślemy do stu diabłów?! Denerwuje mnie ta postać w kącie…

– To rozkaż mu, żeby sobie poszedł. A ładownik zostaw w spokoju. Może wreszcie jeden z nas zrezygnuje z tej… zabawy. Wtedy drugiemu przyda się ładownik.

– Jeśli o mnie chodzi – odpowiedział Hubert zgryźliwie – to czuję się jeszcze zupełnie nieźle. Nie licz na mnie raczej.

– Zaczekaj jeszcze dwa tygodnie, porozmawiamy wówczas o samopoczuciu… Ambi, wynoś się stąd, idź sobie do rozdzielni i nie wyłaź bez rozkazu.

Artur zdjął hełm, wyłączając mikrofon łączności wewnętrznej. Wciągnął w płuca haust powietrza. Było zatęchłe, ciężkie, przesycone dwutlenkiem węgla. Tydzień temu wyłączyli dopływ tlenu do kabin, przechodząc wyłącznie na oddychanie z butli. Ze strachem stwierdzili obaj – choć nie podzielili się ze sobą tymi myślami – że wkrótce nie będzie można w ogóle oddychać bez skafandra, co uniemożliwi im jedzenie i picie. Mieli przed sobą jeszcze jedną możliwość śmierci, o której nie pomyśleli wcześniej.

Artur uchylił drzwi swojej kabiny, nasłuchując. Cicho, powoli wysunął się na korytarz, przeszedł kilka kroków i zatrzymał się przy drzwiach kabiny Huberta. Stał tam długi czas, łowiąc uchem cisze panującą wewnątrz. Potem zdecydowanym krokiem ruszył ku drzwiom rozdzielni.

– Wyłącz nadajnik wewnętrzny, Ambi. Czy słyszysz mnie? Odpowiedz głosem, ale cicho – powiedział w ciemność pomieszczenia.

– Tak, słyszę cię – odpowiedział robot.

– Podejdź bliżej.

Ambi zbliżył się ku drzwiom. Stał teraz naprzeciw Artura, równy mu wzrostem, połyskujący plastykową powłoką. Jego nieruchoma maska wyrażała całkowitą obojętność.

– Słuchaj, Ambi. W schowku na korytarzu są cztery zapasowe skafandry próżniowe. Czy potrafisz nałożyć na siebie taki skafander?

– Wiem, jak to robią ludzie.

– Dobrze. Notuj program. O godzinie 6,40 czasu pokładowego wejdziesz do schowka i założysz skafander. Będę w sterowni, skąd wyjdę o 6,54. W dwie minuty później usiądziesz na moim miejscu. Wyłączysz na dziesięć minut odbiornik rozkazów. Potem skasujesz ten program. Zrozumiałeś?

– Tak. Zapisałem w akumulatorze krystalicznym.

– Dobrze. Teraz zostań tutaj.

Artur domknął drzwi rozdzielni i wrócił do swojej kabiny. Spojrzał na zegar, założył hełm i odetchnął czystym powietrzem z butli.

Godzina 6,50. Artur wyjął z kieszeni klucz, wsunął w otwór na pulpicie pomocniczym i przekręcił. Zapłonęła mała, zielona lampka, oznaczająca odblokowanie wyrzutni ładownika. Artur wyjął klucz z otworu. Płonąca lampkę przykrył rogiem pledu, niby przypadkiem odrzuconego na pulpit.

Godzina 6,54. Wychodząc ze sterowni, spojrzał przez uchylone drzwi do schowka. Ambi stał za nimi, ubrany w skafander. Artur uśmiechnął się do siebie. Ruszył szybko korytarzem w kierunku niszy, gdzie spoczywał ładownik. Jego właz był odsunięty. Wcisnął się do ciasnego wnętrza, ulokował w fotelu i włączył kluczem rozrząd. Rozjarzyły się sygnały na desce rozdzielczej. Wystukał na klawiaturze czas startu i numer programu lotu. Przełącznik startu ustawił w pozycji samoczynnego odpalenia. Teraz wystarczyło czekać, aż zamknie się pokrywa włazu. Potem śluza wyrzutni otworzy się i pochłonie ładownik, by następnie wypluć go w próżnię.

Jest godzina 6,55. Za minutę Ambi usiądzie na miejscu Artura. Za minutę i kilka sekund (zawsze spóźnia się o kilka sekund, widocznie nie regulował dawno swego zegarka) Hubert wejdzie do sterowni i ostentacyjnie, milcząco zajmie swoje miejsce w drugim fotelu. Będą tak siedzieli w milczeniu przez następne dziesięć minut, Ambi i Hubert, tak jak zwykle siedzieli Artur i Hubert, nieporuszeni i bez słowa…

– Wyłaź! – W słuchawkach hełmu Artura zabrzmiało to jak wystrzał.

Poderwał się, zadzierając głowę ku włazowi, którym przed kilkunastoma sekundami opuścił się do kabiny ładownika.

Zdrętwiał na ugiętych nogach. W szczelinie włazu ujrzał dłoń z wymierzonym w siebie pistoletem.

– Wyłaź! – powtórzył głos w słuchawkach, tonem nie budzącym wątpliwości i nie dającym żadnej nadziei.

Artur wygramolił się z kabiny, stanął na wąskim pomoście nad włazem. Opuścił głowę, zrobił krok w kierunku wyciągniętej lufy.

– Przegrałem, stary! – powiedział cicho, a potem gwałtownym skokiem znalazł się tuż przed przeciwnikiem i wyszarpnął mu pistolet z ręki. Wymierzył w jego stronę. Co robić dalej! Dopiero gdy on zajął moje miejsce… zajął moje miejsce… – Artur przerwał, a potem roześmiał się. – Cholera! Przecież sam kazałem mu zająć moje miejsce o 6,56! A to kretyn!

– Kto? Ambi?

– Nie, ja oczywiście! A poza tym nie rozumiem, dlaczego nie zablokowałeś mi startu. Miałeś klucz, byłeś w sterowni…

– Zaraz byś to zauważył na desce rozdzielczej w ładowniku. Chciałem dograć to wszystko do końca…

Zamilkli. Rzeczywistość, wyparta na chwilę ze świadomości, wracała teraz gwałtownie, wypełniając ich myśli.

– Po co zostawiłeś sobie ten jeden nabój – spytał Artur po chwili – jeśli, jak mówisz, nie umiałbyś strzelić do mnie?

– Do osobistego użytku – burknął Hubert ze złością.

– Mamy jeszcze jedenaście. Pistolet leży przy niszy ładownika.

– Niech sobie leży.

Dwa osobne,,ja" stały się na powrót jednym,,my", spojonym, wspólnym, niepodzielnym przeznaczeniem.

– Pamiętam, że kiedyś, dawno, czytałem o tej sprawie – powiedział inżynier, gdy komisarz skończył opowieść. – Wydaje mi się jednak, że oni nosili inne imiona.

– Owszem – uśmiechnął się komisarz. – Celowo nazywam ich inaczej.

– Dlaczego? – spytałem.

– To proste. Nawet ja nie ustaliłem, który z nich -Nelson Grain czy Robert Kamin – był tym, co strzelił w plecy robota. Nie mogłem więc w opowiadaniu rzucić podejrzenia na żadnego z nich. Role Huberta i Artura można odwrócić, całą historie można przedstawić,,w lustrzanym odbiciu". Nie ma żadnych poszlak, wskazujących na któregokolwiek…

Zresztą – komisarz długą chwilę zapalał fajkę – cała ta historia jest, jak zaznaczyłem na początku, tylko jednym z możliwych wariantów tego, co rozegrało się na wraku „Atlanta". Prawdę znali tylko oni…

– …i robot! – dodałem.

– Tak. Ale pamięć robota nie przechowuje wspomnień, tylko informacje i rozkazy, których nie polecono skasować. Ostatni program, jaki odszukałem w pamięci Ambiego, wyglądał mniej więcej tak: „Weź pistolet w prawą dłoń. Podejdź do włazu ładownika. Wyceluj w głąb włazu. Powiedz głośno:»wyłaź«. Jeśli człowiek nie wyjdzie, powtórz. Jeśli nadal nie będzie wychodził, wydobądź go i obezwładnij. Jeśli sam wyjdzie z ładownika, nie dopuść, aby wszedł tam ponownie. Koniec programu. Wykonaj".

Do tego odnalezionego strzępka informacji dorobiłem całą hipotezę, lecz gdy przemyślałem ją dokładnie, doszedłem do wniosku, że jej ogłoszenie rzuciłoby cień na pamięć tego, który nie strzelał. Podejrzenie obciążyłoby obu w jednakowym stopniu – a przecież tylko jeden z nich usiłował zabić… Skasowałem więc ten zapis w pamięci robota, niszcząc dowód rzeczowy. Nikt oczywiście nie był w stanie udowodnić, że tak postąpiłem. Dlatego mogę mówić o tym otwarcie. Przekonany jestem, że postąpiłem słusznie.