– Skrzywdził pan… robota! – uśmiechnął się inżynier. – W rezultacie, to on został posądzony o tchórzostwo.
Biorąc z rąk kelnera-robota filiżankę kawy, powiedziałem:
– Nigdy chyba nie doczekamy się skonstruowania robotów tak doskonałych, by odczuwały strach!
Nagły wstrząs targnął statkiem. Filiżanka wypadła mi z ręki, inżynier zsunął się z fotela, naczynia posypały się na posadzkę. Kelner-robot wypuścił z rąk pełną naczyń tacę.
– Nic takiego – powiedział komisarz uspokajająco -jeśli jeszcze żyjemy, to na pewno nic groźnego. Tu zawsze pełno meteorów, ale nasz statek daje sobie z nimi radę. Ten musiał być wyjątkowo duży…
Mimo tych wyjaśnień serce łomotało mi gdzieś pod gardłem, a inżynier podniósłszy się z podłogi usiadł na swoim miejscu blady i szczękający zębami. Robot-kelner na czworakach zbierał spod naszego stolika resztki rozbitych filiżanek. Ze zdumieniem spostrzegłem, że jego ręce trzęsły się jak galareta.
10
– Gdyby w astrolocie były czynne roboty, zacząłbym je w tej chwili podejrzewać – powiedział Kamil, gdy Steve skończył opowieść. – Można by przypuszczać, że któryś z nich ma stracha i koniecznie chce zmusić nas do odwrotu. Od czasu pierwszych wypraw na Hegar ulepszono roboty jeszcze bardziej. Na szczęście mamy tutaj tylko wąsko specjalizowane automaty.
– Nie chciałem podsuwać ci takich podejrzeń – uśmiechnął się Steve. – Chodziło mi o coś innego.
– Rozumiem, o co ci chodziło. Znajdę jednak sposób na zdemaskowanie przeciwnika, kimkolwiek on jest.
– Nawet wówczas, gdy jest on Obcym Przybyszem?
– Nawet. Musi zdradzić się wreszcie czymkolwiek. Jeśli rozpoczął realizację swoich planów, będzie nadal działał. Udało nam się raz przekreślić jego plany, teraz będziemy czujniejsi. Gdyby posiadał jakieś nadludzkie możliwości, nie bylibyśmy w stanie przeciwstawiać się mu do tej pory.
– Uważaj, Kamilu. Na wszelki wypadek radzę ci przeprowadzić badania lekarskie i psychotechniczne całej załogi – powiedział Steve poważnie.
– Zrobię to, ale nie spodziewam się, że w ten sposób wykryję wśród załogi przybysza z Kosmosu.
– Może uda się wykryć szaleńca lub przynajmniej wykluczyć hipotezę o jego istnieniu.
Badania psychotechniczne nie były dla Roastrona IV żadnym problemem. Doskonale znał zasady wszelkich
testów psychologicznych. Mógłby w każdym z nich osiągnąć wyniki, które zadziwiłyby psychologa. Ale właśnie dlatego Roastron IV zawsze starał się uzyskać wyniki w granicach przeciętnych norm.
To samo dotyczyło badań lekarskich. Zajmując miejsce w automacie diagnostycznym, Roastron IV, dzięki znakomitym symulatorom tętna, bioprądów, temperatury ciała i innych podstawowych parametrów, dostarczał lekarzowi takich wyników, jakich należało się spodziewać po zdrowym, pełnym energii astronaucie. Nawet badania płynów ustrojowych nie przysparzały Roastronowi IV żadnych kłopotów. Miał w swoim wnętrzu ukryte odpowiednie zbiorniki i naczynia, z których można było pobrać wszystko, co jest potrzebne do lekarskich analiz.
– Zgodnie z przewidywaniami, badania nie wyjaśniły niczego – powiedział Kamil. Steve pokiwał głową.
– Przez kilka ostatnich dni nie zdarzyło się nic nowego – powiedział. – Boję się, że nasz przeciwnik obmyśla jakąś akcję. Ma niewiele czasu. Za dwa miesiące nastąpi wymiana załogi.
– Nie zmienię załogi, dopóki nie rozwiążę tej zagadki! – powiedział Kamil. – Ale nie mów o tym nikomu. Niech nasz przeciwnik myśli, że ma mało czasu. W pośpiechu może zrobić coś, co go zdemaskuje.
Steve popatrzył w główny ekran nawigacyjny.
– Czy zamierzasz skorygować ustawienie kamer? To odchylenie utrudnia trochę przeliczenia kursu.
– Mogę wysłać kogoś na zewnątrz. Zrobię to zaraz. Anna jest w tej chwili na służbie. Poślę ją i Briana. Za godzinę będziesz miał wszystko ustawione jak należy.
Kamil wydał polecenia przez telefon. Sam także postanowił przespacerować się w Kosmosie. Z Anną i Brianem wsiadł do windy, która wyniosła ich do dziobowej części astrolotu. Stąd można było wyjść na zewnątrz, na powłokę statku. Gdy byli już gotowi do wyjścia, Kamil zatelefonował do sterowni. Steve wyłączył napęd. Przez komorę śluzy cała trójka wyszła w ciemność. Zapłonęły światełka latarki wbudowane w hełmy skafandrów. Magnetyczne przylgi trzymały mocno i pewnie, ale przepisy bezpieczeństwa nakazywały mimo wszystko używanie tradycyjnej liny zabezpieczającej, więc trzy cienkie, lecz mocne linki, zaczepione o uchwyty przy pasach, rozwijały się powoli za idącymi. Anna i Brian zajęli się ustawianiem kamer, a Kamil obserwował ich pracę, spoglądając od czasu do czasu na rozgwieżdżoną kopułę nad głową. Czuł się trochę nieswojo. Teraz rozumiał, co miał na myśli Steve, gdy mówił, że wyobraźnia może człowieka przyprawić o zachwianie równowagi psychicznej w tak dalekiej podróży. Odczuł to jeszcze dobitniej, gdy wyłączywszy magnesy butów, powoli odpływał od skorupy statku na kilkudziesięciometrową odległość, na jaką pozwoliła długość linki asekuracyjnej. Gdy teraz spojrzał wokół siebie, poczuł nieprzepartą chęć natychmiastowego powrotu, wręcz fizyczną potrzebę przylgnięcia, przytulenia się całym ciałem do metalowej powierzchni kadłuba, jako jedynego dostępnego miejsca oparcia w tej bezgranicznej pustce.
Kamil spostrzegł, że dłonie jego bezwiednie zaciskają się na uwiązanej do pasa linie, jakby w obawie, że odczepi się ona i pozostawi go bezbronnego i bezradnego w przestrzeni.
Szarpnął lekko za linę i poczuł, że zaczyna powoli płynąć w kierunku astrolotu. Z tęsknotą oczekiwał twardego dotknięcia kadłuba, metalicznego uderzenia magnesów o stalowy pancerz statku. I wtedy właśnie przyszła mu do głowy ta myśl… Gdy tak zawieszony w przestrzeni, całym sobą pragnął połączyć się z czymś solidnym i trwałym, po raz pierwszy pomyślał o meduzowatym intruzie, który spłonął w ogniu dysz fotonowych, jak o żywej istocie…
Istocie, może bezrozumnej, ale żywej i samotnej, pragnącej znaleźć w tej pustce jakieś oparcie, jakiś okruch bratniej materii…
Kamery teleskopów zostały ustawione z właściwą precyzją. Steve sprawdził to dokładnie, manewrując astrolotem na wszystkie możliwe sposoby. Kamil wydał zakaz wychodzenia na zewnątrz statku bez jego zezwolenia i zaplombował śluzy wyjściowe, aby uniemożliwić w ten sposób dalsze niespodzianki.
Gdy po powrocie do astrolotu, siedząc w swej kabinie, zajęty był rozwijaniem hipotezy na temat antymate-rialnego obiektu, przyszła Krystyna.
Widywał ją rzadko. Jako elektronik, Krystyna przebywała czasem w kabinie radiowej, ale znacznie częściej buszowała w królestwie elementów elektronicznych, za stalowymi płytami oddzielającymi stanowiska operatorskie od gąszczu barwnych przewodów i mikroskopijnych podzespołów, tworzących subtelne unerwienie astrolotu.
Krystyna weszła do kabiny Kamila i zatrzymała się tuż przy drzwiach. Była sympatyczną młodą kobietą o wyglądzie zastraszonej nieco studentki, co w zestawieniu z równie młodym wyglądem zastępcy dowódcy wydawało się dość śmieszne. Patrzyli na siebie przez chwilę, zanim Kamil podsunął jej fotel.
– Co słychać, Kris? – spytał swobodnym, wesołym tonem, choć wyczuwał, że Pierwszy Elektronik nie przybyła tu w celach wyłącznie towarzyskich.
Krystyna zamknęła drzwi i usiadła.
– Chciałam… Uważam, że powinnam powiedzieć ci o tym – zaczęła. – Nasz komputer zachowuje się dziwnie.
– Komputer? Popsuł się? – Kamil nie był nawet zdziwiony. Spodziewał się różnych rzeczy.
– Nie, chyba się nie popsuł, właściwie działa zupełnie dobrze, tylko że… Tylko że działa samodzielnie…
– Jak to? Bez rozkazów?
Krystyna niepewnie przytaknęła głową.
– Czy jesteś pewna, że tak jest naprawdę?
– Sprawdzałam jeden z głównych bloków operacyjnych. Musiałam w tym celu odłączyć wszystkie kanały wejściowe, żeby wprowadzić program testowy. I wtedy właśnie zauważyłam, że on sam…