Выбрать главу

Zaraz, zaraz. A jeśli te nacięcia miały być dowodem, że zrobił to ktoś inny? Jeśli mają odwrócić podejrzenia od osoby Briana? Może dlatego tak skwapliwie objaśnił mi, w jaki sposób ktoś mógł to zrobić bez jego udziału i bez jego wiedzy.

Stanowisko Briana niema bezpośredniego połączenia z komputerem. Jeśli jednak istnieje wykryty przez Krystynę kabel łączący antenę zewnętrzną z wejściem komputera, to któż może zaręczyć, że nie istnieją inne połączenia, dotychczas nie ujawnione?

Komputer dysponował pełnym zestawem danych o locie nieznanego obiektu. Kilka informacji, przekazanych maszynie, wystarczyłoby dla otrzymania precyzyjnych wskazówek dotyczących sposobu wykonania manewru.

Jednakże, to przecież nie Brian, lecz Piotr był najbardziej zaniepokojony pojawieniem się kosmicznego intruza. Wracając ze sterowni do sekcji napędu mógł bez trudu, przez nikogo nie zauważony, dotrzeć przez awaryjne przejście do wiązki kabli, zwykłym scyzorykiem spowodować zwarcie przewodów i odkręcić zacisk w szafce obok (Piotr zawsze nosi drobne narzędzia w kieszeniach kombinezonu - jakieś klucze i śrubokręty). Ale czy można przypuścić, że zna na tyle dokładnie całą automatykę?

A poza nimi dwoma, czy nie mógł tego dokonać ktokolwiek inny? W atmosferze emocji i podniecenia nikt nie patrzył na pozostałych, wszyscy śledzili przebieg wypadków rozgrywających się w próżni poza statkiem.

Tylko Steve był wtedy przez cały czas w zasięgu mojego wzroku. Jego mogę zdecydowanie skreślić z mojej listy. Dobre i to.

A jednak wciąż kołacze mi się po głowie historia z frigenitem. Do tego jeszcze te dziwne zabawy Briana z wyładowaniami elektrycznymi…

11

Kilka dni, następujących po odkryciu przez Krystynę dziwnych zjawisk w komputerze, Kamil skwitował w dzienniku pokładowym zaledwie paroma zdaniami. Podróż przebiegała bez zakłóceń, astrolot nabierał prędkości – we właściwym już kierunku, nie zdradzając skłonności do samodzielnych, nie kontrolowanych manewrów.

Kamil podsumował sobie wszystkie nie wyjaśnione lub podejrzane zjawiska, które wydarzyły się od chwili lądowania na planecie Kappa. A więc po pierwsze -śpiączka, która unieruchomiła – kto wie, czy nie na zawsze – pięć osób, w tym trzech astronautów z załogi obsługującej statek. Nie było to wprawdzie tragedią dla wyprawy – ludzi tych można było w razie potrzeby zastąpić innymi, z przetrwalników. Jednak, gdyby śpiączka epidemicznie rozprzestrzeniła się wśród całej załogi, oznaczałoby to zagładę wyprawy.

„Czy naprawdę należy wiązać śpiączkę z pozostałymi wydarzeniami?" – zastanawiał się teraz Kamil. Odrzucenie takiego powiązania ułatwiłoby uformowanie pewnych hipotez, które Kamilowi błąkały się po głowie. Przecież gdyby założyć, że śpiączka wystąpiła jako zupełnie niezależne zjawisko, można by wszystko inne wytłumaczyć działalnością zwykłego człowieka. Inna sprawa, że motywy działalności tego człowieka pozostawałyby nadal największą i najistotniejszą niewiadomą…

Rozstrojenie układów nawigacyjnych – to oczywisty dowód chęci skierowania wyprawy w inny rejon Galaktyki. Z punktu widzenia człowieka – posunięcie najzupełniej bezsensowne…

Zniszczenie – przez dziwny „przypadek" – antymaterialnego obiektu zagrażającego bez wątpienia astrolotowi świadczyć by mogło, że statek kontrolowany jest przez kogoś, kto Kosmos i czyhające w nim niespodzianki zna o wiele lepiej niż ludzie. Wreszcie – to zupełnie nie znane nikomu, bezcelowe na pozór, połączenie komputera z antenami łączności zewnętrznej. Komputer odbiera, oczywiście, a następnie analizuje sygnały docierające do astrolotu z Kosmosu. Są one jednakże rejestrowane. Tymczasem połączenie wykryte przez Krystynę omijało wszelkie bloki kontroli i rejestracji i umożliwiało nawet wpływanie przez kogoś na decyzje wydawane przez komputer! Kamil polecił Krystynie, by przerwała to połączenie w miejscu trudnym do znalezienia i próbowała wyśledzić, czy ktoś nie będzie usiłował usunąć tego uszkodzenia.

Czego jeszcze należało spodziewać się w najbliższym czasie? Jakie nowe przedsięwzięcia obmyśla teraz ten, kto realizuje nie odgadnione dla Kamila cele? Kamil wyrobił sobie wewnętrzne przekonanie, że jeżeli cokolwiek jeszcze ma zdarzyć się na tym statku, zdarzy się w czasie najbliższych tygodni. Przekonanie to oparł na logicznym założeniu: jeśli ktoś z czuwającej aktualnie załogi rozpoczął realizację dywersyjnych planów, to musi się spieszyć. Gdy nastąpi zmiana załogi, ten „ktoś" zmuszony będzie spocząć w przetrwalniku. A gdy znajdzie się tam, będzie zdany na łaskę dowództwa i – być może – do końca podróży powrotnej nie zostanie zwitalizowany. Ten „ktoś" musi zdawać sobie sprawę, że jest w gronie podejrzanych.

„Wszystko to wygląda logicznie przy założeniu, że mam do czynienia z człowiekiem" – pomyślał Kamil, zamykając dziennik. Zbyt wiele mówiono mu kiedyś o możliwości spotkania obcych inteligentnych istot, by jego wyobraźnia mogła wyzbyć się przypuszczeń, że oto one właśnie objawiły się w astrolocie. Poszedł do kabiny wypoczynkowej, gdzie znajdowała się mała biblioteka, złożona głównie z pozycji rozrywkowych. Przerzucił kilka tomów na półce, ale nie wybrał niczego, co mogłoby go zainteresować. Odczuwał nieustanny niepokój, który nie pozwolił mu zająć myśli sprawami obojętnymi.

Siadając w wygodnym fotelu w kącie czytelni, zauważył pozostawioną przez kogoś cienką książeczkę w kolorowej okładce. Wziął ją do ręki i przekartkował machinalnie. Była to jakaś sensacyjno-kryminalna opowiastka z popularnej serii wydawniczej. Na okładce widniał rysunek, przedstawiający potężnego draba, otrzymującego „prawy sierpowy" w szczękę od drugiego, odzianego w kosmiczny kombinezon. Wszystko to rozgrywało się na tle mapy powierzchni księżyca. Kamil odczytał tytuł i uśmiechnął się ironicznie. „Jakaś tania, szmiro-wata historyjka – pomyślał – ciekawe, skąd to wzięło się tutaj. A jeszcze ciekawsze, kto to czytał?"

Chciał odłożyć książkę, lecz wzrok jego padł na fragment tekstu, umieszczony na skrzydełku okładki. Przeczytał kilka zdań, potem przewrócił kartkę, usiadł wygodniej w fotelu i zaczął czytać pierwszy rozdział. Niepostrzeżenie dla samego siebie został wciągnięty w żywą, chociaż dość nieprawdopodobną akcję opowieści…

1

Właściwie nie powiedziano mu dotychczas ani słowa ponad to, że ma natychmiast służbowo udać się na Księżyc. Podróż – jak podróż. Jan bywał już na Księżycu i dalej nawet, ale zawsze miało to jakiś z góry określony cel, a przy tym załatwianie formalności trwało zwykle ponad tydzień, potem czekało się długo na miejsce w rakiecie.

Tym razem, bez żadnych formalności, w ciągu kilku godzin Jan znalazł się na pokładzie statku kosmicznego. Miał w kieszeni zwykły służbowy paszport pozaziemski, delegacje do jednej ze stacji badawczych instytutu, w którym pracował. Mimo to jednak zdawał sobie sprawę, że jego wyjazd musi mieć jakiś nadzwyczajny charakter.

Mając wiele czasu, próbował teraz wyobrazić sobie cel tej nieplanowanej podróży. Cóż takiego mogło przydarzyć się w księżycowej stacji? Czyżby objawiła się tam jakaś niezwykła forma pozaziemskiego życia, jakaś istota z Kosmosu, dla zbadania której trzeba było zawezwać znakomitego specjalistę – biofizyka z Ziemi? Przypuszczenie miało pozory prawdopodobieństwa: o takim fakcie na pewno nie trąbiono by głośno, dopóki sprawy nie zbadają specjaliści. Stąd te tajemnice i brak wszelkich wyjaśnień o celu podróży. Hipoteza miała jeden słaby punkt: Jan zdawał sobie sprawę, że choć biofizykiem wprawdzie był, jednak nie na tyle znakomitym…