Выбрать главу

Kerman, Molton i Dali… Te trzy nazwiska, tak właśnie uszeregowane, nie dawały Janowi spokoju. Stapiały się w nierozłączną trójcę, jak nazwiska pierwszych zdobywców Księżyca, jak… Stare mapy… Starszy sierżant Molton… Sierżant? Zaraz, zaraz… Nagłe olśnienie zwaliło się na Jana, jakby strop spadł mu na głowę. Dreszcz panicznego strachu przeszył go od pięt po czubek głowy. W jednej chwili zupełnie oprzytomniał, resztki snu umknęły gdzieś, usiadł zupełnie przytomny na posłaniu.

Jan nie był nigdy entuzjastą historii nowożytnej, ale tych nazwisk nie powinno się zapominać! Przed pół wiekiem były symbolem czegoś wielkiego w historii ludzkości. Tak jak pierwsi zdobywcy Księżyca, choć nie sami byli autorami sukcesu – stali się symbolem zwycięstwa…

Ułożył się na wznak i zaczął w myślach porządkować swe skromne wiadomości historyczne.

Gdyby nie skojarzenia, wywołane zestawieniem trzech nazwisk, nigdy by nie powiązał swej sytuacji i sprawy, w którą był wmieszany, z tą mroczną tajemnicą sprzed pół wieku. Nie śmiałby po prostu przypuścić, że jemu przypaść może rola w rozgrywce tak dramatycznej i toczącej się o tak ostateczną stawkę… Dopiero teraz zrozumiał intencje majora, który chciał jak najdłużej oszczędzić mu ciężaru odpowiedzialności, jaki teraz oto spadł na barki Jana.

„Czy jednak naprawdę ta odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na mnie? – zastanawiał się Jan. – Należałoby przypuszczać, że major liczył się z możliwością poznania przeze mnie prawdy tutaj, w jaskini zbójców. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, powiedział on, że zadanie polega na dostaniu się tutaj. Zatem niewiedza moja o istocie sprawy potrzebna była do chwili, gdy znajdę się w stacji. Stąd wniosek, że teraz nie muszę już czuć się zobowiązany do czegokolwiek. Otrzymałem wyraźne zezwolenie na działanie w sposób zupełnie dowolny. Może nawet chodzi o to, bym robił i mówił cokolwiek, dla zmylenia, rozproszenia uwagi przeciwnika?"

Czując się pionkiem w rozgrywce, postanowił poprowadzić własną grę, w ramach tej głównej, rozgrywanej gdzieś ponad nim.

Nie zmrużywszy oka przez następnych kilka godzin, Jan układał scenariusz tej rozgrywki. Analizował i odrzucał liczne warianty kłamstwa i krętactwa, coraz to usilniej wierząc, że odkrył cel swojego pobytu w stacji: mącenie w głowie Aldezowi.

Szczęknął zamek. Drzwi otworzył Aldez. Poprowadził Jana w kierunku celi Moltona.

– No, staruszku! – powiedział, uchylając drzwi. – Mamy go już!

– Nic nie powiem – burknął Molton ze swego kąta -zostaw mnie w spokoju, łajdaku.

– Mamy twojego wnuka, słyszysz? – powiedział Aldez głośniej.

Starzec zerwał się z posłania, spojrzał szeroko otwartymi oczami w kierunku drzwi.

– Łżesz, nie znajdziecie go! Nie uda się wam! – krzyknął głosem pełnym nadziei i przerażenia równocześnie.

Spostrzegłszy, że osobą towarzyszącą Aldezowi nie jest jego wnuk, uspokoił się nieco i po chwili powiedział:

– Dopóki go nie zobaczę, nie uwierzę.

– Namyśl się. Możesz go zobaczyć lada chwila. Dostałem szyfr. Moi ludzie znaleźli go wreszcie.

– Kłamstwo! – Starzec rzucił się z pięściami w kierunku Aldeza, lecz ten powalił go jednym pchnięciem na posadzkę.

– Zostaw go, Carlos – wmieszał się Jan. – Gdyby to było na Ziemi, rozbiłby sobie głowę. Uszkodzisz swój skarb i diabli wezmą cały plan.

– A co ty wiesz o moich planach? – Aldez starannie zamknął drzwi i pchnął Jana w kierunku schodów.

– Domyślam się. Muszę ci powiedzieć, że zaczyna mi się to podobać. Tym bardziej że widzę twoją wyraźną przewagę nad Kosmopolem w tej rozgrywce. Myślę, że w tej sytuacji nie mam wyboru i powinienem zdecydować się na… współpracę z tobą.

Aldez popatrzył na Jana niezdecydowanie. Nic nie mówiąc, otworzył przed nim drzwi pokoju, który, jak się Jan po chwili zorientował, służył mu za stanowisko dowodzenia. Wszedłszy do środka, Jan poczuł się jak Ali Baba w jaskini rozbójników, których było wprawdzie oprócz Aldeza tylko czterech, ale i to wystarczyło, aby Jan odczuł raz jeszcze nieprzyjemny dreszczyk na plecach.

Pod ścianą, jak posąg Heraklesa, stał Heron, w swoich ołowianych buciorach, bawiąc się niedbale zginaniem i rozginaniem dość grubej metalowej rurki. Obok niego na krześle siedział wysoki blondyn, również nieźle zbudowany, choć przy Heronie wyglądał na cherlaka.

Po drugiej stronie pokoju, na tapczanie, siedzieli dwaj młodzi ludzie o twarzach łudząco do siebie podobnych. Wszyscy czterej patrzyli z ciekawością na Jana.

– To ten „glina"? – spytał półgłosem jeden z bliźniaków.

– To mój stary znajomy. Porządny chłop. On tylko przypadkiem i przejściowo popadł między gliny – powiedział Aldez, klepiąc trochę zbyt mocno Jana po plecach. -Właśnie zadeklarował przystąpienie do spółki. Co wy na to?

– Ostrożnie, Pedro – powiedział Heron, głaszcząc wielką jak bochenek dłonią swoją stalową rurkę. – Ja bym mu nie ufał.

– Ja też – roześmiał się Aldez. – Ale zobaczymy, co ma nam do sprzedania. Powtórz no jeszcze raz, Jan, po co cię tu przysłali.

– Miałem zaproponować wypuszczenie Binxa w zamian za mnie.

– Mogłoby to oznaczać, że Kosmopol nie wie, kim jest Binx. Ale ja nie wierzę w taką możliwość. Na pewno ten jego wnuk poinformował ich przynajmniej o tym. Ciekawe, czy on wie więcej. Czy to wszystko, co miałeś zrobić?

– Tak, to wszystko.

– Niemożliwe. Ukrywasz coś jeszcze. Heron, spróbuj mu dopomóc, może jeszcze coś sobie przypomni!

Olbrzym zbliżył się do Jana i wykręcił mu boleśnie rękę.

Jan wrzasnął głośniej, niż było konieczne, i raz jeszcze zapewnił, że nie wie niczego więcej.

– Gdzie jest młody Binx? – Aldez dał znak Heronowi, a Jan znowu wrzasnął.

– Nie znam młodego Binxa! – powiedział z wyrzutem, rozcierając przegub dłoni. – Mógłbyś dać mi spokój, przecież chyba zdajesz sobie sprawę, że nie wtajemniczyli mnie w cały swój plan! Pierwszy raz słyszę o wnuku Binxa, a poza tym, wydawało mi się, że już go znaleźliście!

– To był bluff… – powiedział Aldez. – Złapiemy go jednak. Ale i bez tego stary zacznie mówić. A ty zastanów się, czy chcesz mi pomóc, czy nie, bo potem będzie za późno. Nie masz wyboru. Jeśli Kosmopol wie, kim jest Binx, to wcześniej czy później ktoś wreszcie podejmie drastyczną decyzję: zaatakują nas. Zrozum, że tu nie chodzi już o życie kilku ludzi! Oni potrzebują jakiegoś moralnego uzasadnienia dla tej decyzji, rozumiesz? Gdybyśmy byli tylko zwykłymi porywaczami, można by ciągnąć sprawę dowolnie długo i nikt nie ośmieliłby się narazić życia zakładnika. Opinia publiczna nie jest poinformowana o prawdziwej sytuacji, dlatego Kosmopol na razie nie może rozprawić się z nami siłą. Mogliby przecież rozwalić tę stację razem z nami, ale wówczas nie mieliby żadnego dowodu, nie potrafiliby przekonać świata o naszych prawdziwych zamiarach, a zatem i o słuszności swych posunięć. To ich powstrzymuje i daje nam czas do działania. Ale, powtarzam, czas ten jest ograniczony. Zastanów się, Jan. Jedziemy na jednym wózku. Nie wyjdziesz stąd inaczej jak tylko razem z nami. Albo nas wszystkich rozwalą. Więc pomyśl dobrze, przypomnij sobie wszystko.