Выбрать главу

– Idą? Ach tak, rzeczywiście. Była tam, w ambulatorium, kiedy przyszliśmy z Muf im po wypadku.

– Nie sądzę, aby to miało jakiekolwiek znaczenie. Przypuszczam, że po prostu oprzytomniał, a osoba Idy nie odegrała tu specjalnej roli… – Bunn przekrzywił głowę i uśmiechnął się do Kamila.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi! – Kamil patrzył w oczy Bunna, ale końce uszu zarumieniły mu się nieco.

„Czyżby… to było widoczne do tego stopnia, że Bunn zauważył? – pomyślał. – A jeśli nawet, to niech tam… Czy nie może mi się, do licha, podobać taka dziewczyna jak Idą?"

– Rozumiesz, rozumiesz… Ile ty masz właściwie lat, zastępco dowódcy?

– To nie ma nic do rzeczy! – powiedział Kamil oschle. Nie lubił takich pytań.

– Oczywiście. A wracając do sprawy Piotra, zwolnienie dałem mu nie ze względu na te drobne skaleczenia, lecz po prostu po to, by wrócił do równowagi. Chciałem prosić cię, żebyś później przetestował go…

4

Poza drobnymi kłopotami, jakie mimo na j staranniejszych przygotowań zawsze muszą towarzyszyć skomplikowanym przedsięwzięciom technicznym, awaria w sekcji napędu była jedynym wydarzeniem wartym odnotowania podczas pierwszych dwudziestu lat podróży astrolotu.

Brzmi to może nieco humorystycznie – dwadzieścia lat drobnych utarczek z techniką… W zestawieniu z wyobrażeniami o romantyzmie zawodu astronauty rzeczywistość jest jednak nieubłaganie prozaiczna. Podobnie zresztą wyglądało to w epoce wielkich podróży transoceanicznych, odbywanych na żaglowcach. Zajęcia załogi – między jednym a drugim zawinięciem do przystani – ograniczały się do codziennych, powtarzających się czynności z szorowaniem pokładu na czele. Nie wykluczało to jednak romantycznych przygód – walki z żywiołem, z piratami, ze zbuntowanymi marynarzami…

Wraz ze wzrostem prędkości statków kosmicznych rosły ludzkie apetyty na odwiedzenie coraz dalszych ciał niebieskich. Najtrudniejszą do pokonania barierą na drodze do gwiazd stał się czas.

Można było wprawdzie poświęcić całe życie na dotarcie do gwiazdy odległej o kilkadziesiąt lat świetlnych, ale nie mogło to być wyjście z sytuacji.

Załoga lecąca do gwiazdy Hares nie była pierwszą, która w prosty a skuteczny sposób oszukiwała czas. Metoda rotacji załogi została wypróbowana już wielokrotnie, a jej zalety były oczywiste. Dla bieżącej kontroli lotu wystarczała w normalnych warunkach zmiana złożona z czterech osób. Pełny skład załogi stanowiło więc kilkunastu astronautów, pełniących kolejne wachty. Aby jednak członkowie wyprawy nie musieli strawić na nią całego swego życia, musiało ich być znacznie więcej. Sto kilkadziesiąt lat podróży w obie strony „podzielono" między liczną załogę w ten sposób, aby każdy tylko częściowo obarczony był brzemieniem upływającego czasu… Pozwalało to każdemu znieść jakoś okresy monotonnej pracy – w rozsądnie odmierzonych porcjach, poprzedzielanych odprężającymi okresami anabiotycznego snu, graniczącego z niebytem i zapewniającego prawie całkowite zatrzymanie biologicznego czasu, a więc starzenia się organizmu.

Kappa jest jedną z dwu planet Tamiry. Nie wyróżnia jej nic tak szczególnego, by stała się samoistnym celem załogowej wyprawy kosmicznej. Okazała się jednak przydatna jako,,stacja pośrednia" dla wyprawy zdążającej w kierunku znacznie odleglejszego i bardziej interesującego obiektu. Była nim gwiazda Hares, tajemnicza,,Zimna Gwiazda", jak nazywano ją powszechnie, albo „Samotna Planeta" – jak określali ją ludzie sentymentalni i poeci.

Hares – to nietypowe zjawisko wśród rodziny gwiazd: obecność jej zdradza tylko słabe promieniowanie podczerwone, świadczące o niezbyt wysokiej temperaturze powierzchni, którą szacowano na kilkaset stopni w skali bezwzględnej.

Może nie bardzo zasługiwała na miano „Zimnej Gwiazdy", trzeba jednak pamiętać, że dla astrofizyków „zimne" jest wszystko, co nie posiada temperatury przynajmniej setek tysięcy stopni…

Natomiast określenie „Samotna Planeta" było trafne o tyle, o ile można wyobrazić sobie planetę bez „własnego" słońca, planetę ogrzewaną od wewnątrz, bytującą samotnie w próżni…

Kappa w układzie Tamiry stanowiła przystanek na dalekiej drodze do Zimnej Gwiazdy. Znana była jedynie z pobieżnych badań, prowadzonych za pośrednictwem bezzałogowych rakiet-sond.

Wyprawa na Hares stała się okazją bliższego poznania także tej planety.

Przed wejściem na orbitę okołoplanetarną w astrolocie zrobiło się ciasno. Oprócz normalnej załogi obsługi lotu pojawiło się mnóstwo dawno nie widzianych twarzy i Kamil musiał przypominać sobie na nowo, kto jest kim. Jako odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich uczestników wyprawy, asystował podczas ich witalizacji, kontrolował przekazywane przez automaty dane dotyczące stanu fizycznego i poddawał ich testom psychologicznym. Wszyscy wykazali pełną sprawność, co było dla Kamila niezmiernie ważne. Dwadzieścia lat trwający stan przetrwalnikowy nie wywarł ujemnego wpływu na ludzkie organizmy. Pozwalało to mieć nadzieję, że stan taki, kontynuowany przez dalszą, dłuższą znacznie część podróży, również nie zaszkodzi nikomu. Załogi podróżne, zmieniane w cyklu kwartalnym, doprowadziły astrolot do „stacji pośredniej", planety Kappa w układzie Tamiry. Teraz przygotowywano się do krótkich odwiedzin na planecie. Oprócz tak prozaicznych czynności, jak pozbycie się odpadów i przedmiotów zbędnych, uszkodzonych lub zużytych (których pozostawianie w próżni było zabronione) i odświeżenie zapasu wody, program pobytu przewidywał przeprowadzenie wycinkowych wprawdzie, ale dość wszechstronnych badań planety.

Wśród witalizowanych spotkać było można wybitnych naukowców -badaczy różnorodnych specjalności. O niezwykle wysokich kwalifikacjach tych uczonych -jak złośliwie zauważył Kamil – świadczyło choćby to, że mówili wszyscy naraz nie słuchając i nie rozumiejąc się wzajemnie.

Członkowie załogi obsługi lotu byli astronautami z doświadczeniem i praktyką zdobytymi jeszcze przed odlotem z Układu Słonecznego. Dlatego też powierzono właśnie im opiekę nad grupami badaczy, lądującymi na Kappie.

Pilot Steve opiekował się grupą złożoną z sześciu geologów. Do pomocy otrzymał sześciu członków załogi obsługowej. Z astrolotu, okrążającego planetę po wysokiej orbicie parkingowej, wyruszyli rakietą planetarną, by wylądować na powierzchni Kappy u podnóża jednego z niewysokich pasm górskich, rozciągających się blisko równika.

Trudny, falisty teren i dość gęsta atmosfera dały Steve'owi możliwość wykazania pełnego kunsztu podczas lądowania. Nie zostało to jednak dostatecznie ocenione przez pasażerów, a szczególnie przez geologów, którzy o mało co nie wyskoczyli ze skóry w oczekiwaniu pełni naukowych przeżyć. Widząc ich zapał, Steve raz jeszcze zaapelował o umiar i ostrożność. Odpowiadał przed dowództwem za całą grupę i aby choć część tej odpowiedzialności rozłożyć na barki pozostałych, przydzielił każdemu z sześciu członków załogi po jednym geologu, z surowym poleceniem poruszania się w terenie wyłącznie parami.

W atmosferze Kappy było dość tlenu, by ludzie mogli przebywać na niej bez ciężkich butli i ubiorów izolacyjnych. Wystarczał lekki skafander, wykonany z cienkiej i elastycznej, lecz niezwykle trwałej błony silikonowej, przepuszczającej tlen do wnętrza powłoki i dwutlenek węgla na zewnątrz. Atmosfera planety nie zawierała trujących gazów, a ciśnienie, nieco wyższe od ziemskiego, zapewniało swobodę oddychania.

Mufi Alnor, Trzeci Nawigator, wraz z geologiem, Enrico Pollinim, wyruszyli małym łazikiem terenowym w kierunku skalnego grzebienia, rysującego się na tle ciemnoniebieskiego nieba, mniej więcej pośrodku łańcucha gór. Inne łaziki rozpełzły się w różne strony i po chwili nie było ich już widać. Teren był pagórkowaty.

Powierzchnia gruntu, dość twarda, pozwalała swobodnie poruszać się kołowemu pojazdowi, prowadzonemu przez Mufiego.