Выбрать главу

Hipoteza „kosmicznej choroby", sformułowana po tajemniczym wydarzeniu na planecie Kappa, stanęła teraz pod znakiem zapytania, a właściwie – rozwiała się zupełnie. To nie była choroba. Kamil zestawił dwa fakty: wypadek na Kappie i dzisiejsze zdarzenie z Erwinem. I tam, i tu efekt końcowy był identyczny. Tylko sposób, jakim niewiadomy sprawca wprowadził swe ofiary w stan psychicznego letargu, pozostawał nie wyjaśniony. Czy istniał środek chemiczny, powodujący taki stan? Czy może polegało to na jakiejś metodzie hipnozy? Ludzie, którzy zapadli w tę „śpiączkę", nie nosili na sobie żadnych śladów, poza guzem Erwina, oczywiście. W ich organizmach nie wykryto żadnych obcych substancji chemicznych…

Kamilowi pozostały jedynie klasyczne, szkolne metody, jakich nauczono go na studium dla szefów bezpieczeństwa. Wydobył z szuflady kartotekę osobową załogi i sięgnął po notatnik.

Próbowałem przygotować dane dla komputera. Zacząłem od matematycznej formalizacji problemu. Zbiór K – to osoby, które uczestniczyły w wyprawie geologicznej na Kappę. Po wykluczeniu samych poszkodowanych zbiór liczy II osób.

Zbiór L – to osoby, które znajdowały się w astrolocie w stanie aktywnego życia w czasie wypadku z Erwinem. Oczywiście bez niego samego i beze mnie. Osób takich było piętnaście.

Szukany element należy do obu tych zbiorów, a więc należy do zbioru stanowiącego ich przecięcie. Przecięcie tych zbiorów obejmuje siedem osób. I tak dalej, i dalej.

Dałem temu spokój. Wszystko wygląda inaczej w teorii, a w życiu…

W życiu nie da się uniknąć samodzielnego wnioskowania, więc spróbuję.

Oto oni, wszyscy siedmioro.

Steve. Pilot astrolotu. Na Kappie – dowódca grupy geologicznej. Rakietę zwiadowczą opuścił dopiero po pierwszym wypadku, na sygnał Mufiego. Odwoził wirolotem nieprzytomnego Enrica, potem – Teda. Czy już wówczas byli oni w stanie śpiączki? Może po prostu stracili przytomność wskutek upadku? Teraz wydaje się nieprawdopodobne, by dwaj wytrawni geolodzy ulegli wypadkom w tak łatwym terenie! Ale wtedy na Kappie wszyscy przyjęli to za fakt i nikt nie wyrażał zdziwienia… Jeśli stan obu geologów w chwili znalezienia ich nie był jeszcze śpiączką – Steve'a nie można wykluczyć z grona podejrzanych.

Mufi. Trzeci Nawigator. Towarzysz Enrica w czasie górskiej wyprawy. Gdyby chodziło o samego tylko Enrica, Mufi byłby najbardziej obciążony podejrzeniem. Byli przecież sami. Ale czy mógł zrobić to samo z Tedem? Owszem, mógł! Gdy wszyscy rozeszli się po odlocie Steve'a z nieprzytomnym Enricem, Mufi został sam. Idąc w stronę swego pojazdu mógł spotkać Teda!

Piotr. Główny Inżynier Napędu. Na Kappie - towarzysz Teda. Działali w najbliższym sąsiedztwie Mufiego i Enrica. Nie można odrzucić myśli, że w swej pogoni za próbkami Enrico zapędził się na teren przez nich badany. Piotra nie można wykluczyć.

Anna. Pierwszy Mechanik astrolotu. To ona odnalazła Enrica, a potem – Teda. Zbieg okoliczności? Przypadek? Czy może spostrzegawczość i doświadczenie alpinistyczne? Anna jest znakomitą alpinistką. Sytuacja podobna jak u Steve'a: Anna miała kontakt z obiema ofiarami wypadków w nieobecności pozostałych osób!

Idą. Cybernetyk. Ona i towarzyszący jej geolog przebywali wprawdzie w pobliżu Mufiego i Enrica, ale po znalezieniu pierwszej ofiary wypadku oboje oddalili się w górę stoku, a więc w stronę przeciwną do tej, w której znaleziono następnie Teda. Mało prawdopodobne, by Idą mogła to zrobić.

Krystyna. Elektronik. Była bardzo daleko od miejsca obu wypadków, na prawym skrzydle grupy. Brak podstaw do podejrzeń i raczej brak możliwości jej udziału w wypadkach.

Brian. Automatyk. Towarzyszący mu geolog powiedział mi później, że Brian pozostawał często w tyle. Znikał kilkakrotnie swemu towarzyszowi, ale tylko na krótkie chwile. Trudno powiedzieć,,tak" albo,,nie".

Niewiele dał mi ten przegląd. Może ze dwie osoby dałoby się na jego podstawie uwolnić od podejrzeń. Dlaczego tak uczepiłem się tej metody i tej koncepcji? Czy naprawdę ktoś z nas oszalał?

Uczono mnie, że gdy dzieje się coś dziwnego na nie zamieszkanej planecie albo w astrolocie, w pierwszym rzędzie trzeba szukać sprawcy wśród załogi, a dopiero potem – wymyślać hipotezy o działaniu obcych czynników. Choćby nawet działy się rzeczy graniczące z nie-prawdopodobieństwem. Dlatego muszę, choć z ciężkim sercem, posądzać wszystkich bez wyjątku. Czy chciałbym, aby się okazało, że wszyscy są w porządku, że nikt z nas nie działa przeciw nam? Nie mogę powiedzieć, że chciałbym tego. Gdyby tak było, trzeba by założyć działanie obcej świadomej siły…

6

Kamil pomacał w kieszeni pistolet i ruszył w kierunku kabiny nawigacyjnej. Wszedł cicho i stanął za plecami Mufiego, który objął dyżur po wypadku Erwina.

– Wszystko w porządku? – spytał.

Mufi odwrócił powoli twarz znad pulpitu.

– Raczej tak – powiedział. – Tylko…

– Co „tylko"?

– Erwin powiedział mi wczoraj, że musi coś sprawdzić. Odkrył pewne rozbieżności namiarów, chyba jakieś przekłamanie komputera.

– Mówił ci o tym?

– Wspomniał tylko. Gdzie on właściwie jest? Zachorował podobno…

– Kto tak powiedział?

Mufi spojrzał na Kamila, mrużąc oczy i uśmiechając się jedną stroną twarzy.

– Tak, jakoś… wydawało mi się, że coś słyszałem od doktora Adama.

– Erwin został odłożony do przetrwalnika.

– Kogo ożywimy na jego miejsce?

– Nie wiem. Mamy jeszcze kilku nawigatorów… A co do tego kursu, to sprawdź wszystko sam. Mnie Erwin też wspomniał o jakiejś pomyłce. Zrób to zaraz, ale nie mów o tym nikomu. A gdy będziesz już miał wynik, zawiadom mnie.

– Rozumiem. Co się stało?

– Nic się nie stało! – burknął Kamil z irytacją. -A moje polecenie traktuj jako rozkaz dowódcy.

– Tak jest! – Mufi uniósł się nieco z fotela, a twarz mu spoważniała.

Kamil poszedł w kierunku przetrwalni. Nie lubił tej części astrolotu. Pomijając już niemiły chłód, którym stamtąd wiało, rzędy przetrwalników przypominały mu o kilku rzeczach, o których pragnął nie pamiętać. Tu trwali – bo trudno powiedzieć „spali", „żyli" lub „mieszkali" – ci członkowie wyprawy, których czuwanie nie było w danej chwili konieczne. Stąd, jak z półek bibliotecznych, można było pobrać potrzebnego człowieka, ożywić go, zadać mu pytanie – i na powrót odstawić na półkę. Cały ogromny sektor astrolotu zabudowany był stelażami, pełnymi tych „ludzkich konserw". Na najwyższych kondygnacjach umieszczono tych, których nie potrzeba używać do końca pierwszego etapu wyprawy. Byli tam więc uczeni-badacze, specjaliści od słońc i planet, operatorzy sprzętu planetarnego, pomocniczy personel laboratoryjny. Niżej, na łatwo dostępnych poziomach, byli ci, którzy prowadzili astrolot do celu: nawigatorzy, piloci, dowódcy, cybernetycy, łącznościowcy.

W stanie anabiozy, nie zużywając praktycznie pożywienia, wody i tlenu, pod opieką kilkunastu aktualnie dyżurujących członków załogi, cały ten żywy ładunek wiedzy, umiejętności i doświadczenia wędrował poprzez przestrzeń i czas do celu odległego o dziesiątki lat świetlnych. Każdy z członków załogi spędzał tu znaczną większość czasu podróży, starzejąc się biologicznie w stopniu o wiele mniejszym, niż gdyby odbywał tę podróż w „normalnym" stanie. Jeśli więc na przykład „w zapasie" było dziesięciu pierwszych nawigatorów, to każdy z nich tylko dziesiątą część podróży odbywał w stanie czynnego życia.

Tylko Kamił pozbawiony był dobrodziejstwa konserwacji. To znaczy, teoretycznie, mógł z niej korzystać. Jednak w praktyce… Po prostu Kamil odpowiadał za wszystkich. Szef bezpieczeństwa załogi nie miał dublerów. Pełniąc z urzędu funkcję drugiego zastępcy dowódcy, reprezentował ciągłość w tej nieustannej zmienności: musiał poznać wszystkich po kolei podczas ich pracy w astrolocie. Dlatego musiał być człowiekiem młodym, przynajmniej w chwili startu wyprawy.