Выбрать главу

– Próbowałaś kiedyś prowadzić auto z zamkniętymi oczami? – spytała Gina.

– Chyba nie – Cindy przełączała programy w radiu, szukając czegoś stosownego do nastroju.

– A ja tak. Czasami, gdy widzę, że ktoś nadjeżdża z drugiej strony, mam straszną ochotę zamknąć oczy, puścić kierownicę i tylko czekam, żeby usłyszeć, czy mnie minie, czy…

– Tylko nie próbuj tego teraz – Cindy zrobiła śmieszną minę.

– Nie masz nastroju, prawda?

– Właśnie. Żałuję, że dałam się namówić na tę balangę. Chyba jednak nie odejdę od Jacka.

– Rozmawiałyśmy o tym setki razy, Cindy. Mówiłaś, że to już koniec.

– To prawda – odparła z wahaniem – ale byliśmy z Jackiem bardzo blisko. Mieliśmy się pobrać.

– Co oznacza, że uratowałam cię w ostatniej chwili. Coś w tym jest, co mówią, że ślub to grób – powiedziała to specjalnie głośno. – Masz jeszcze czas. Poczekaj, rozejrzyj się, zrób coś na własną rękę. Wcale nie musisz wisieć na mnie. Masz zresztą doskonałą sposobność, bo nie co dzień się trafia, żeby dwudziestopięcioletnia reporterka otrzymała propozycję kontraktu od włoskiego konsula na zrobienie zdjęć we Włoszech do broszury reklamowej. Skorzystaj z okazji, bo jeśli ciągle będziesz się zastanawiać, co powie Jack, kiedyś zaczniesz go nienawidzić właśnie za to.

– Być może – zgodziła się Cindy. – Ale nie musimy chyba od razu zrywać. Mogę przecież powiedzieć, że rozstanie na jakiś czas dobrze nam obojgu zrobi, da nam czas na zastanowienie się, czy rzeczywiście chcemy być na zawsze razem.

– Daj spokój. Żyjesz z nim od dawna, a przynajmniej wystarczająco długo, żeby wiedzieć, czy o to ci właśnie chodzi. A jeśli mówisz, że ciągle jeszcze się zastanawiasz, to znaczy, że coś jest nie tak.

– Ale kiedyś było inaczej.

– Być może, ale od paru miesięcy nie układa ci się z Jackiem. I właściwie jak to z nim jest? Niby z jednej strony mówi, że „warto by na stałe", a z drugiej nawet nie wiesz, co on naprawdę myśli. A w ogóle to jest jakiś dziwny, tak jak dziwna jest jego wielka tajemnica, która sprawia, że nie odzywa się do swojego sławnego ojca.

– Wcale nie jest dziwny – Cindy starała się bronić Jacka. – Tak mi się wydaje, że śmierć matki, reakcja rodziny i wszystko, co działo się później, wpłynęły na niego.

– Niech i tak będzie, ale zanim on ułoży wreszcie swoje sprawy, ty możesz pobyć we Włoszech.

– Czy ja wiem…

– Rób jak chcesz – burknęła Gina – ale i tak się rozstaniecie, gdy tylko Jack dowie się, z kim się wybierasz do Włoch.

Cindy nie odpowiedziała. Gina miała rację, ale nie chciało jej się o tym myśleć. Zaczęła słuchać radia, w którym tymczasem przebrzmiały ostatnie takty muzyki i zaczęły się wiadomości. Na początek dano informację o Eddym Gossie.

– … zabójca, który przyznał się do winy – mówił spiker – został uniewinniony we czwartek od zarzutu o morderstwo z premedytacją. – Dalej zaś była mowa o tym, iż oficer śledczy Lonzo Stafford stara się zebrać dowody, że Goss brał udział co najmniej w dwóch innych morderstwach, by w ten sposób wymusić na władzach ponowne aresztowanie zabójcy, „aby nie doszło do jeszcze jednej tragedii" – zacytował spiker.

Udawały, że wcale nie słuchają, choć każda z nich wiedziała, iż druga pilnie nadsłuchuje. Fakt, że Gossa bronił Jack, spowodował, iż obie uważnie śledziły sprawę, może nawet zbyt uważnie. Cindy pomyślała o Jacku, że zapewne siedzi w domu, sam jak palec. Gina zaś o Eddym Gossie, że jest na wolności i krąży gdzieś po mieście.

BMW, którym jechały, miało kolor szampana, Gina otrzymała je w prezencie od ostatniego amanta, ale i tak go rzuciła. Skręciły właśnie w stronę luksusowego osiedla z widokiem na zatokę, które składało się z około dwudziestu domów starannie wkomponowanych w krajobraz. Prawdę mówiąc, za pieniądze, jakie Gina zarabiała projektując wnętrza, nie byłoby jej stać na utrzymanie tak luksusowego mieszkania, i to w tak znakomitej dzielnicy. W rzeczy samej „wynajmowała" je od pewnego bardzo bogatego biznesmena z Wenezueli, który – jak opowiadała kiedyś żartem – zjawia się mniej więcej trzy razy w roku, zostaje na noc i „pobiera czynsz".

W garażu nie było miejsca, bo Cindy zostawiła tam swoje auto, więc Gina zatrzymała BMW na parkingu dla gości nie opodal domu. Wysiadały ostrożnie, pod wrażeniem wiadomości, że Eddy Goss jest na wolności.

– Gdy się słyszy coś takiego, że morderca krąży w mieście, to parę kroków do domu staje się maratonem – zauważyła półżartem Cindy, gdy żwawo przemierzały parking.

– Właśnie – zachichotała Gina nerwowo. Śmiech zabrzmiał niepewnie w nocnej ciszy. Na werandę wiodącą do wejścia wbiegała po dwa stopnie naraz. Cindy ledwie nadążała za długonogą przyjaciółką. Nad wejściem paliło się światło, drzwi zamknięte na klucz, wszystko tak, jak zostawiły wychodząc. Dopiero po chwili Gina znalazła klucze w torebce pełnej kosmetyków i damskich drobiazgów. Jakiś czas próbowała trafić kluczem do zamka. Wreszcie udało się, przekręciła klucz, nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Otworzyły się, ale tylko trochę, i Gina odbiła się jak piłka, gdy okazało się, że drzwi zamknięte są na łańcuch.

Zamarły obie. Drzwi były zablokowane od wewnątrz, i to nie one zamknęły łańcuch, bo nie da się najpierw wyjść z domu, a potem założyć blokadę.

Gina zerknęła na fajansową donicę na werandzie, pod którą chowała zapasowy klucz, o czym mało kto wiedział. W schowku wyraźnie ktoś grzebał, donica nie stała na zwykłym miejscu.

Tymczasem, zanim się zorientowała, co się dzieje, ktoś zamknął drzwi, Gina straciła równowagę, puściła torebkę, której zawartość rozsypała się po całej werandzie.

Obie wpadły w panikę, najpierw przerażone przylgnęły do siebie, po sekundzie zaś, gdy usłyszały szczęk zwalnianego łańcucha, zapiszczały ze strachu i puściły się pędem po schodach. Pierwsza Gina. Zrzuciła szpilki i mknęła przed siebie, jak płotkarka. Cindy potknęła się na ostatnim stopniu i padła jak długa na chodnik.

– Gina, ratuj! – krzyknęła, usiłując powstać. Przyjaciółka nawet się nie obejrzała.

– GINAAAA!

10

– Hej! – krzyknął Jack od drzwi. – Hej, to ja!

Gina biegła dalej. Cindy zamarła, a potem podniosła wzrok.

– Jack? – Spróbowała się podnieść.

– Tak, to ja. Nic ci się nie stało?

– Ty skurczybyku! – zawołała Gina z parkingu. – Co ty, do cholery, tu robisz?

Właśnie, co? pomyślał Jack. W czasie kolacji uległ namowom Mike'a i zamiast piwa zamówił coś mocniejszego. Alkohol z miejsca uderzył mu do głowy. Jack rzadko pił, miał zresztą słabą głowę. Po kolacji uznał, że w tym stanie lepiej będzie nie ryzykować jazdy przez całe miasto, i postanowił wstąpić do Giny, licząc, że zastanie tam Cindy.

– Szczerze mówiąc, nie wiem, co tu robię – wzruszył ramionami, odpowiadając bardziej sobie niż dziewczynom. Spojrzał na Cindy. – Przepraszam, chyba za dużo wypiłem, ale chciałbym porozmawiać. Coś między nami…

– Jack – przerwała Cindy – nie tutaj i nie teraz.

– Ale chodzi tylko o rozmowę, parę minut. To mi się chyba należy. – Zachwiał się i straciłby równowagę, ale przytrzymał się poręczy.

Cindy zawahała się, widząc bowiem Jacka, zaczęła żałować, że nie ułożyła spraw inaczej.

– Czy ja wiem, chyba możemy porozmawiać, ale raczej nie teraz. Szczerze mówiąc, jeszcze niczego nie postanowiłam…

– Przeciwnie, postanowiła – zaprzeczyła Gina z całą mocą. – Zapomnij o wszystkim, Jack. Ona odchodzi. Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale Cindy jest lepiej bez ciebie, więc pozwól jej odejść.