Cindy skarciła przyjaciółkę wzrokiem. Jackowi było wstyd, że robi z siebie widowisko.
– Niech i tak będzie – wzruszył ramionami i zaczął schodzić z werandy.
Cindy zmieszała się, nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. W ostatniej chwili zatrzymała go.
– Masz rację – powiedziała – trzeba porozmawiać. Wezmę tylko kluczyki do auta. Pogadamy w domu.
Spojrzał najpierw na Ginę, potem obrócił się w stronę Cindy.
– Jesteś pewna? – spytał.
Nie odwzajemniła spojrzenia, kiwnęła tylko głową, że tak.
– Jedź pierwszy – powiedziała – ja za tobą.
Nie ma głębszej przepaści niż ta, która dzieli wspólne łóżko. Można zgasić światło, zamknąć oczy, a przepaść nie znika, świadcząc o konflikcie dzielącym dwoje ludzi.
Między Jackiem i Cindy taka przepaść jęła się rysować już w drodze do domu, gdy jechali każde swoim autem. Zaparkowali osobno, osobno też weszli do mieszkania. Przepaść pogłębiła się, gdy rozbierali się bez słowa. A potem każde z nich wtuliło się w swoją poduszkę na szerokim, dwuosobowym materacu, i pośrodku rozwarła się prawdziwa otchłań, czy – jak kto woli – wyrósł mur większy niż berliński. Jack zdawał sobie sprawę, że trzeba porozmawiać, ale po alkoholu nie miał do siebie zaufania, bał się, że może coś palnąć. Toteż na wszelki wypadek zgasił natychmiast światło, mruknął „dobranoc" i udawał, że śpi, choć w rzeczywistości męczył się jeszcze parę dobrych godzin, nim wreszcie udało mu się zdrzemnąć.
Cindy nie nagabywała go, choć też nie mogła zasnąć. Wspominała czas, kiedy Jack zaproponował, żeby się do niego przeniosła. Było to prawie dziesięć miesięcy temu. Zasłonił jej oczy rękami i wprowadził do sypialni, a gdy odsłonił, zobaczyła mnóstwo żółtych kokardek przymocowanych do szuflad w komodzie. W ten sposób oznaczył puste szuflady. „Dla ciebie, na twoje rzeczy" – powiedział. Widziała je teraz oczami wyobraźni: kokardki, żółte wstążki, koronki, a tuż przed zaśnięciem stanął jej przed oczami jeszcze jeden obraz: wspaniale udekorowanej sali, w której właśnie zaczyna się przyjęcie. Sala jest ogromna, przyjęcie wytworne, setki eleganckich gości, a jej zależy tylko na Jacku. Rozgląda się, woła – żadnej odpowiedzi.
– Jack – szepnęła trzy godziny później, gdy ciepłe promienie słońca padły jej na twarz. Obudziła się na dźwięk własnego głosu. Skuliła się po swojej stronie łóżka. – Jack – rzuciła głośniej, przez ramię – musimy porozmawiać.
– Co, co jest? – Jack przetarł oczy i obrócił się w jej stronę, zerkając na budzik. Była siódma rano. – Zaraz wrócę. – Próbował wstać, ale opadł z powrotem na łóżko. – o rany! – jęknął, czując wszystkie skutki nadużycia alkoholu. Czaszka mu pękała i gdyby mu ktoś w tej chwili poradził, że ratunkiem może być amputacja skołatanej głowy, zgodziłby się bez namysłu. Znów jęknął z rezygnacją I na wszelki wypadek nie zmieniał już pozycji. – Przepraszam – rzekł przez ramię. – Przepraszam cię za wczoraj.
Cindy też usiadła. Wahała się, czy przejść na drugą stronę muru, czy nie. Wszystko zrobiło się jakieś dziwne. Mieszkali razem od dziesięciu miesięcy i raptem speszyła się widząc Jacka tylko w spodenkach. Poczuła jeszcze większe zażenowanie, gdy zobaczyła, że sama ma na sobie tylko za duży bawełniany podkoszulek.
– Mnie też jest przykro. – Przesunęła się nieśmiało na jego stronę. Usiadła obok, ale nie za blisko, zadbała o dystans. – Ale nie chodzi o to – ciągnęła. – Musimy porozmawiać. Dużo ostatnio myślałam.
– O czym?
– Zaproponowano mi reportaż – zdjęcia do folderu zamówionego przez włoskie przedstawicielstwo handlowe. Wyjazd do Włoch – odparła lekko obrażonym tonem.
Odetchnął. Uśmiechnął się nawet. Nic groźnego.
– Fantastycznie, cudownie – chwycił ją za rękę. – Marzyłaś o czymś takim. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Bo… bo trzeba natychmiast jechać… na trzy, może cztery miesiące.
– Jakoś to przeżyjemy – wzruszył ramionami.
– Właśnie – Cindy wolała nie patrzeć na niego – tego nie jestem pewna.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Jack spoważniał.
– Że coś się miedzy nami popsuło – westchnęła. – A tak naprawdę to nie chodzi o nas, ale o ciebie. Coś cię gryzie, coś w sobie skrywasz i tłumisz.
Jack też odwrócił wzrok. Cindy miała rację. Problem tkwił w nim.
– Już o tym mówiliśmy – rzekł. – Tłumaczyłem ci, nachodzi mnie czasami chandra. Głównie w związku z pracą. – Przerwał. Zastanawiał się, czy powiedzieć, że właśnie odszedł z Instytutu. Pomyślał jednak, że nie ma się co chwalić, iż został bez pracy. – Ale, mówiłem ci, staram się panować nad sobą.
– Jest w tobie coś takiego, że nie potrafisz się otworzyć albo nie chcesz. W każdym razie nie potrafisz powiedzieć, co cię gryzie, a ja nie mogę się z tym pogodzić. Przez cały czas, odkąd jesteśmy razem, nie byłeś w stanie pójść do własnego ojca, porozmawiać, uczynić jakiś gest, żeby wreszcie zapanowały między wami normalne, ludzkie stosunki. I tego się boję. Nie tak sobie wyobrażam związek dwojga ludzi. Martwi mnie to, a w każdym razie zmartwiło na tyle, że korzystając z okazji, jaką był proces Gossa, odsunęłam się od ciebie na kilka dni, po to, by wszystko przemyśleć, zastanowić się, czy rzeczywiście mamy przed sobą przyszłość. Powiem ci uczciwie, że nie wiedziałam, jak ci powiedzieć o wyjeździe. Czy ma to być: „No to rozstajemy się", czy: „Bardzo cię kocham, będę dzwonić, pisać. Czekaj, bo wrócę do ciebie"?
– I, jak rozumiem, sama postanowiłaś podjąć decyzję? – rzekł z nutą irytacji. – Decyzja miała być twoja, a ja miałem się dostosować.
– No nie. Miałam zamiar porozmawiać z tobą, tylko, widzisz, to wcale nie takie łatwe. Sprawa jest dość złożona.
– Co to znaczy: „złożona"?
– Bo widzisz – powiedziała niepewnie, opuszczając oczy – nie będę sama. Jadę z Chetem.
Jack otworzył usta, ale nie mógł dobyć słowa. – Z Chetem? – wykrztusił wreszcie. Ten gość był kiedyś szefem Cindy w firmie Image Maker Studio, jej pierwszym pracodawcą zaraz po studiach, a co ważniejsze – mężczyzną jej życia przed Jackiem. Poczuł ucisk w sercu.
– To nie jest tak, jak myślisz – próbowała wyjaśnić Cindy. – To sprawa zawodowa.
– Dlaczego, dlaczego w ten sposób? – zapytał, jakby nie słyszał wyjaśnień. – Wydaje ci się, że się zabiję, jeśli powiesz mi po prostu prawdę, że odchodzisz? Spokojna głowa, nic takiego się nie stanie. Jestem silniejszy, niż ci się wydaje. Od miesiąca, gdy tylko włączę telewizor albo wezmę gazetę, wszędzie bębnią to samo, o Gossie – mordercy, który przyznał się do winy, i jego adwokacie – Jacku Swytecku. Dwa nazwiska jednym tchem i w tym samym kontekście. Ludzie na ulicy przechodzą na mój widok na drugą stronę. Obcy plują na mnie, a ostatnio dzieje się jeszcze gorzej – miał na myśli incydent sprzed dwóch dni, kiedy to omalże nie przejechano go na ulicy przed Instytutem. – Ale coś ci powiem. Wyjdę z tego, dam sobie radę. Od ciebie tylko zależy, czy z tobą, czy bez ciebie. Ale ode mnie też coś zależy. Nie potrzebuję twojej litości.
– Nie o to chodzi. Nie lituję się i jeszcze nie odchodzę. Czy nie możesz po prostu przyjąć tego, co szczerze mówię, czy nie stać cię na taką samą szczerość?
– Ja nigdy cię nie okłamywałem.
– Ale też nie wszystko mówiłeś i to mnie boli. Czasami wydawało mi się, że to moja wina, że nie potrafię dotrzeć do ciebie, do środka, ale Gina… Gina uważa, że wszystko przez ciebie tak się dzieje, bo ty z ojcem…
– A co, do cholery, ona może wiedzieć o moim ojcu?