Harry przycisnął słuchawkę ramieniem i rozerwał kopertę.
– Otwarta.
– W środku są dwa zdjęcia. Na obu jest dziewczyna, za którą Raul dostał czapę. Niech pan wyjmie to z lewej strony.
Gubernator wyjął odbitkę i zamarł. Dziewczyna na zdjęciu była naga, leżała na plecach, rąk nie było widać, najwidoczniej spętano je z tyłu. W ustach miała knebel z czerwonej przepaski na włosy, a na wysokości gardła widać było długie ostrze noża. Przekrwionymi oczami patrzyła bezsilnie na oprawcę. Twarz miała spuchniętą, całą w ranach. Bito ją bezlitośnie.
– No i co? Widzisz, dobry człowieku?
– Tak – szepnął Harry drżącym głosem.
– Strach w jej oczach jest prawdziwy, tego nie da się zagrać. Czasami żałuję, że nie sfilmowałem tego na wideo, ale nieważne. Potrafię to sobie odtworzyć w pamięci, jak na filmie. Bo to prawdziwy film pod tytułem „Poskromienie Vanessy" – tak się nazywała. Lubię wiedzieć, jak się nazywają, wtedy wszystko jest takie, wiesz, prawdziwe.
Ręka trzymająca fotografię zadrżała. Harry cały zaczął dygotać z obrzydzenia i trwogi.
– A teraz wyjmij drugie zdjęcie – polecił głos.
Harry przymknął oczy i wziął głęboki oddech. W każdych okolicznościach oglądanie tych zdjęć byłoby bolesnym przeżyciem, ale świadomość, że to nie Raul Fernandez zabił, sprawiała jeszcze większy ból. Gubernator zaczął sobie uświadamiać ogrom błędu, jaki popełnił, i ogarnęło go poczucie obrzydzenia do samego siebie.
– Mam dość.
– Spójrz na następne. Zobaczysz, co ja potrafię zrobić nożem.
– Dość tego – rzekł Harry ostro, wsuwając zdjęcie na powrót do koperty. – Dostałeś swoje pieniądze, draniu, i wystarczy. Taka była umowa, a teraz zamknij się i nigdy więcej nie dzwoń.
Po drugiej stronie rozległ się rozbawiony chichot.
– Harry, Harry, opanuj się. To dopiero początek zabawy. To ja dyktuję warunki. Następna rata za parę dni.
– Nie dam ani centa więcej.
– Takiś pewny? Ja nie byłbym. Posłuchaj tylko, co jeszcze mam dla ciebie.
Gubernator przycisnął słuchawkę do ucha, starając się nie uronić ani słowa. Usłyszał najpierw dźwięk przełącznika, potem jakiś szum, a po chwili… swój własny głos: „Dostałeś swoje pieniądze, draniu, i wystarczy. Taka była umowa, a teraz zamknij się i nigdy więcej nie dzwoń".
Znów trzask przełącznika i głos rozmówcy.
– Mam wszystko na taśmie, dobry człowieku. Wielce szanowny pan gubernator Harold Swyteck wręcza łapówkę przestępcy za milczenie, aby uratować własną skórę. Wszystko jest na taśmie, co do słowa, wystarczy tylko posłać do gazet…
– Nie zrobisz tego.
– Zrobię, zrobię. Tak więc zacznij traktować te zasrane dziesięć kawałków jako zaliczkę, bo następną ratę – też dychę – dostarczysz pod adresem 409 East Adams Street, w Miami oczywiście, mieszkania 217. Masz tam być o czwartej rano drugiego sierpnia. Punktualnie, ani minuty wcześniej, ani później. Drzwi będą otwarte. Położysz należność na stole w kuchni. I, radzę, bądź rozsądny.
– Ty skur…! – krzyknął gubernator, ale rozmówca już się wyłączył. Harry'ego ogarnęła panika. Wrzucił słuchawkę I kopertę do pudełka. Złapał się za głowę, czując, jak zbiera mu się na wymioty. – Ty idioto – wykrztusił głośno, opadając na siedzenie. Ale nie tylko jego własna głupota napawała go odrazą. Cała noc była przerażająca: „wykład z historii" w parku, zdjęcia ofiary, nagranie na taśmie, wreszcie, a może przede wszystkim, to, że z konfrontacji z zimnym mordercą wyszedł pokonany.
12
Jack Swyteck pochylił się nieco, by nie uderzyć głową w łukowatą framugę drzwi. Wnosił właśnie ostatnią partię kartonów. Za nim, pociągając cygaro, kroczył Mike Mannon, wyraźnie rozbawiony tym, że przyjaciel ciężko dyszy i poci się z wysiłku.
– Chyba jednak nie masz kondycji – zauważył ironicznie.
– Schwarzenegger, psiakrew! – odpalił Jack. – Ale sam palcem nawet nie kiwnąłeś. A poza tym wyrzuć tego śmierdziela z mojego domu – dodał, mając na myśli cygaro.
Mike wzruszył tylko ramionami i puścił mu kłąb dymu prosto w nos.
– Nie było mowy o dźwiganiu czegokolwiek. Powiedziałeś, że potrzebny ci wóz, bo twój mustang jest w warsztacie. Nie napomknąłeś nawet, że mam wystąpić w roli jucznego osła.
– Chyba rzeczywiście tak było – skwitował Jack, patrząc na dobytek przywieziony z Instytutu. – Bóg raczy wiedzieć, po co mi to wszystko, choć może się przydać, gdy już złapię jakąś robotę.
Mike zerknął na prawnicze szpargały upchnięte w kartonach.
– Uhm – zakpił – kierownik zmiany u McDonalda rzeczywiście musi mieć kodeksy pod ręką.
– Zapamiętam to sobie, Mannon, i przypomnę ci, gdy tylko zjawi się u ciebie komornik albo faceci z agencji odzyskiwania długów. Co ja mówię? To ja się zjawię jako przedstawiciel agencji, bo nie wygląda na to, abym znalazł coś lepszego, zanim sprawa Gossa nie przyschnie.
– Nie bądź taki skromny. Którejś z wielkich kancelarii może się przydać ktoś tak pozbawiony skrupułów jak ty.
Jack zaśmiał się.
– Naprawdę nie możesz zostać jeszcze trochę? – spytał rzeczowo.
– Muszę wracać do interesu. Lenny potrafi wszystko rozpieprzyć w ciągu dwóch i pół godziny. No właśnie – zerknął na zegarek – pewnie już nie ma co zbierać.
– Skoro tak, to trudno. – Jack odprowadził przyjaciela do drzwi. Zjawił się też Czwartek, pogryzając drewnianą podpórkę do książek. – Oddaj to – wyjął ją z psiego pyska. – Dobry piesek – poklepał czworonoga. – Hej, dzięki za pomoc! – rzucił za Mike'em.
– Nie ma za co – Mike machnął ręką na pożegnanie i zaczął opędzać się od psa, który dobierał mu się do pięt. Chwilę później samochód ruszył i Jack został sam ze swoimi myślami.
Zamknął drzwi i przeszedł do salonu. Skusiła go sofa. Rozsiadł się z nogami na taborecie. Potoczył wzrokiem po pokoju. Jakiż on wielki i pusty… Jack poczuł się jak zapomniany, jedyny gość w ogromnym hotelu. Dlaczego właściwie kupił sobie taki wielki dom? Cindy zwierzyła się kiedyś, iż jako dziecko marzyła, żeby zamieszkać w dużym domu, co zapewne wynikało z tego, że z rodzicami i trójką braci gnieździła się w dość skromnym mieszkaniu.
Właśnie. Znów zaczął o niej myśleć. Od wczoraj rana, kiedy zrobił z siebie idiotę wyrzucając ją z domu, nie przestawał o niej myśleć. Tysięczny raz przeklinał własną głupotę. W głębi duszy bał się, że Cindy wróci do Cheta, a przecież sam pchnął ją wczoraj w jego ramiona.
Popisałeś się, Swyteck! Kusiło go, żeby zadzwonić do Cindy, błagać o przebaczenie, ale jakiś wewnętrzny głos radził, aby najpierw pozbierać się trochę, bo rzeczywiście całe życie zaczęło mu się rozsypywać. Nie sięgnął po telefon.
Siedział bezmyślnie, gapiąc się na drobiny kurzu w promieniach słońca, gdy nagle zadzwonił telefon. Cindy? Nadzieja prysnęła, gdy uświadomił sobie, że może to być ów anonim, który nęka go od pewnego czasu. Postanowił, że nie będzie odbierał. Niech się włączy automatyczna sekretarka.
– Jack? – w głośniku rozległ się damski głos, ale nie była to Cindy. – Mówi twoja… – wahanie – mówi Agnes.
Zdziwił się bardzo. Nie rozmawiali z Agnes od czasu jego dyplomu. Była wyraźnie zaniepokojona, tak że chciał już podnieść słuchawkę, ale zrezygnował.
– Wolałabym nie mówić przez telefon, ale z ojcem dzieje się coś niedobrego. Pomyślałam, że muszę dać ci znać. Nie, nie jest chory, przeciwnie – czuje się dobrze, jednak zadzwoń do niego i, to ważne, nie mów mu, że dzwoniłam.