Выбрать главу

Jednego tylko nie uczynił, a mianowicie nie zawiadomił policji, zakładając, że kto jak kto, ale adwokat, który doprowadził do uniewinnienia Eddy'ego Gossa, nie ma co liczyć na życzliwość i ochronę stróżów prawa. A poza tym miał lepszy pomysł. Jeszcze tego samego popołudnia kupił zapas amunicji do pistoletu.

W istocie nie był to jego pistolet. Zostawiła mu go „w spadku" Donna Boyd, dziewczyna, z którą chodził w czasie studiów w Yale. Mało kto wie, że w New Haven – mieście, gdzie znajduje się uniwersytet Yale – a przynajmniej w niektórych dzielnicach, również tych, w których mieszkają studenci nie korzystający z domów akademickich, jest naprawdę bardzo niebezpiecznie. Kiedy okradziono kogoś w sąsiedztwie, Donna kategorycznie oświadczyła, że nie będzie zostawać na noc sama, chyba że z pistoletem przy łóżku. Była niekonwencjonalna, nawet jak na feministkę z Yale. Jack zgodził się, a powodowany rozsądkiem i ostrożnością, wziął kilka lekcji na strzelnicy. Nie chciał popełnić jakiegoś błędu, którego oboje mogliby później żałować.

Pistolet, trzydziestkaósemka, leżał w szufladzie, gdy po dyplomie Jack pakował się przed powrotem do rodzinnego Miami. Z Donną skończyło się jakiś czas temu, chyba ku jej rozgoryczeniu. W każdym razie wyjechała nie zabierając swoich rzeczy. Od wspólnego znajomego Jack dowiedział się, że wyprawiła się do Europy, więc spakował także i zabrał ze sobą jej rakietę tenisową, kompakt Elvisa Costella, no i pistolet, o którym zresztą rychło zapomniał, aż do dziś, kiedy to uznał, że może mu się przydać.

Pistolet przeleżał w schowku sześć lat, zarejestrowany na nazwisko Donny Boyd w stanie Connecticut – świat drogi od Florydy.

Jack nie był zwolennikiem przemocy, nie uważał, aby przemoc cokolwiek rozwiązywała, ale teraz chodziło o działanie w obronie własnej, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, choć w głębi ducha zastanawiał się, czy rzeczywiście chce, aby zaistniały warunki do tzw. obrony koniecznej, gdyby na przykład Goss wdarł się do jego domu. Siedząc w salonie, patrzył na amunicję, którą właśnie kupił, I analizował motywy, którymi się kierował nie zawiadamiając policji. Odrzucił jednak myśl, że podświadomie szykuje się do rozprawy z Gossem, bo było to wręcz śmieszne. Nie jest przecież mordercą jak Goss.

Zadzwonił telefon. Jack przyciszył telewizor (oglądał „film tygodnia") i podniósł słuchawkę.

– Zaglądałeś do skrzynki pocztowej, Jack? – rozległ się znany głos.

Jack zawahał się. Dobrze wiedział, że nie powinien reagować, bo to tylko podnieca rozmówcę. Eksperci zajmujący się tego typu sprawami zawsze radzą, żeby bez słowa odkładać słuchawkę, i tak powinno się robić, z drugiej jednak strony Jackowi zależało na tym, by przekonać się, że jego podejrzenia są uzasadnione. Gdyby tylko udało mu się zmusić tamtego, żeby zaczął mówić normalnym głosem, zyskałby ostateczne potwierdzenie.

– Głupio robisz, Goss – starał się sprowokować rozmówcę. – Przestań udawać. Wiem, że to ty.

W słuchawce rozległ się najpierw lekceważący gwizd, potem zapadła cisza.

– Gówno wiesz, Swyteck, więc lepiej zamknij się i leć do skrzynki. No już! – rozległo się po chwili z wyraźną nutą złości.

Jack stropił się, że rozmówca tak szybko i łatwo zaczyna się denerwować.

– A po co?

– Bo tak – uciął rozmówca. – Rusz dupę i weź słuchawkę ze sobą. Powiem ci, czego masz szukać.

Jack miał wątpliwości, czy mądrze jest ciągnąć tę grę, ale chciał doprowadzić rzecz do końca.

– Niech ci będzie – rzucił i ruszył na dwór z bezprzewodowym aparatem przy uchu. Na wszelki wypadek wyjrzał najpierw przez okno, ale nie zauważył niczego szczególnego. Wyszedł na ganek.

– Jestem przy skrzynce – zawiadomił rozmówcę.

– Zajrzyj do środka – brzmiało następne polecenie.

Jack ostrożnie sięgnął do skrzynki. Palcem wymacał zamknięcie, po czym jednym szybkim ruchem otworzył wieko, cofając rękę, jakby dotknął rozpalonej lawy.

– Widzisz, co jest w środku, Swyteck?

Jack wytężył wzrok, ale nie podszedł bliżej w obawie, że może zobaczyć na przykład pokrwawione spodenki gimnastyczne, podarte damskie figi czy jakiś inny dowód ostatnich szaleństw Gossa.

– Koperta – stwierdził po chwili.

– Otwórz.

Jack ostrożnie wyciągnął kopertę. Ani nadawcy, ani adresata, ani znaczka, co oznaczało, że napastnik wrzucił ją osobiście, a więc musiał tu być, o czym Jack pomyślał nie bez obrzydzenia. Otworzył kopertę, wyciągnął zawartość.

– I co to ma być?

– A jak myślisz?

– Mapa – odparł Jack, zdając sobie sprawę, że trzyma w ręku kawałek planu miasta z zaznaczoną żółtym mazakiem trasą.

– No właśnie – skorzystaj z niej, jeśli chcesz wreszcie poznać zabójcę, który grasuje w mieście, a przecież marzysz o tym, prawda, Swyteck?

– Niezupełnie. Znam cię przecież, Goss. Czy zaznaczyłeś, jak dojechać do ciebie?

– Jak dotrzeć do mordercy? Jedź tam, Swyteck. Bądź tam jutro o świcie, o wpół do piątej. I żadnych ogonów, bo będziesz żałował.

Połączenie zostało przerwane, słychać było tylko sygnał centrali. Jack wyłączył słuchawkę. Z początku odrzucił myśl o wyprawie. Potem jednak zaczął się zastanawiać. Czy Goss zamierza dokonać kolejnego morderstwa w swoim własnym mieszkaniu? Absurd, nie zapraszałby go na miejsce przestępstwa. Musi więc chodzić o coś innego. O co? – zastanawiał się, zaintrygowany.

Ale chodziło nie tylko o rozbudzoną ciekawość. Pomyślał o owej nocy sprzed dwóch lat, kiedy nie zdobył się, aby ojcu przedstawić argumenty objęte „tajemnicą zawodową", a przez to stracono Raula Fernandeza. Drobiazgowość i prawnicza pedanteria doprowadziły do śmierci niewinnego człowieka. Takiego błędu już nie popełni. Mając do czynienia z oczywistym zabójcą, który znów szykuje się do skoku, trzeba działać znacznie elastyczniej.

Najwyższy czas, by postawić mu ultimatum. Kilka miesięcy temu, kiedy naradzali się z Gossem, czy nie przyjąć linii obrony opartej na chorobie psychicznej, Jack wycisnął ze swego klienta sporo wiadomości na temat dawnych przestępstw, włączając w to – a jakże – zabójstwa. Goss rzeczywiście ujawnił sporo i dość będzie mu o tym przypomnieć, ostrzec, że jeśli się nie zmieni, to w każdej chwili prokurator może dostać anonimowy donos na temat sprawcy najbardziej perwersyjnych zbrodni.

Podszedł do okna i wyjrzał na dwór. Ściemniało się i padał drobny deszcz. Wyraźnie zbierało się na burzę. Jeśli ma dopaść Gossa, to nie ma sensu zwlekać do wpół do piątej rano. Rozsądniej będzie wyruszyć zaraz. Tak też zrobił. Zawrócił jednak od drzwi, wszedł na strych, otworzył kufer i wyjął pistolet. Poświęcił parę minut na oczyszczenie i oliwienie broni, na koniec załadował magazynek.

Na wszelki wypadek.

14

Po południu nad Florydą przeszła gwałtowna nawałnica. Burza minęła, ale nadal lało potężnie, gdy Jack ruszał spod domu. Pogoda jednak nie mogła mu przeszkodzić, był absolutnie zdecydowany, że musi złapać Gossa, dopóki ten nie zmieni zamiarów. Pędził więc mustangiem z taką szybkością, jaką ryzykowałby tylko uciekający przestępca. Zjechał z autostrady w dzielnicy, do której nikt rozsądny wolałby nie zaglądać, i z piskiem opon zatrzymał auto przed blokiem, w którym mieszkał Goss.

Dwupiętrowy mrówkowiec rozciągał się niemal na połowę kwartału. Z jednej strony graniczył ze stacją benzynową, a z drugiej z osmalonymi ruinami kamienicy, którą właściciel-piroman podpalił kiedyś, licząc na to, że więcej dostanie z ubezpieczenia niż za czynsz. W większości okien na parterze rdzewiały solidne kraty, w innych zamiast szyb widniała dykta, a tylko w nielicznych widać było staroświeckie klimatyzatory. W szparach między popękanymi płytami chodnikowymi pieniły się chwasty – jedyna zresztą zieleń wśród kamiennej pustyni.