Выбрать главу

Oddychał głęboko, chcąc się uspokoić i opanować. Zbadał rękę. Rana była stosunkowo głęboka i ciągle jeszcze krwawiła, ale obejdzie się bez szycia. Trzymał kierownicę zranioną dłonią, a drugą zacisnął na przegubie, aby zatamować krew.

– Do diabła! – przeklinał pod nosem tę głupią papugę. Ptak rzeczywiście wystraszył go śmiertelnie. Zdziwił się, że Goss sprawił go sobie, bo przecież nie dbał o żadne żywe istoty. Z drugiej strony był w tym jakiś sens, bo cóż robi ptak? Dziobie ziarna. Rzeczywiście wokół stojaka walało się sporo ziaren, nasion, które przyniósł Chryzantemowy Wampir. Jak to on powiedział? – „Mam jeszcze dużo nasion do zasadzenia".

Opuszczając dzielnicę Gossa, Jack raz jeszcze przeanalizował wydarzenia, które go tam sprowadziły: telefon, mapa, zaproszenie do spotkania „mordercy na wolności". Spirala wydarzeń, każde kolejne jakby poważniejsze i groźniejsze. Zastanawiał się, jaki może być następny, logiczny krok po zabiciu psa, i przeraził się tym, co podpowiadał mu instynkt. Goss zwabiał go do siebie nie po to, aby zabić jego, ale raczej kogoś innego. Kogo?

– Cindy – wypowiedział głośno, ważąc wszelkie ewentualności. Być może to przesada, niewykluczone, że przypisuje Gossowi zbyt wiele sprytu, ale z drugiej strony ten szaleniec mógł go zwabić właśnie świtem, aby mieć pewność, że dziewczyna zostanie sama, a on spokojnie zasadzi swoje nasiona.

Jack docisnął pedał gazu do końca i skręcił w stronę domu Giny. Kierował jedną ręką, drugą wystukiwał numer na telefonie komórkowym. Do czwartej trzydzieści zostało jeszcze sporo czasu, bo nie minęła nawet północ, ale wolał dmuchać na zimne.

– Odezwij się – mruknął, słysząc, że jest zajęte. Spróbował jeszcze raz. To samo. Zadzwonił więc do telefonistki, prosząc, aby przerwała rozmowę, bo „dzwoni w nagłej sprawie, która nie może czekać".

Ale Gina nie zgodziła się na przerwanie rozmowy ani tym bardziej na przyjęcie jego telefonu.

– Co to znaczy: nie zgadza się? – zirytował się, ale telefonistka nawet nie odpowiedziała.

Wyłączył telefon i jeszcze bardziej przyspieszył. Bał się, że dojdzie do najgorszego.

15

Siedem minut później samochód wjechał na uliczki osiedla nad zatoką, przyhamował przed „śpiącym policjantem" – asfaltowym wybrzuszeniem, które zmusza do ograniczenia prędkości – i zatrzymał się przed bliźniakiem Giny. Jack wyskoczył z auta. Skacząc po dwa stopnie wbiegł na ganek i załomotał do drzwi. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, aż wreszcie Gina otworzyła.

– Nic się nie stało? Wszystko w porządku? – pytał z niepokojem.

Gina miała na sobie obcisłą minispódniczkę z białego dżinsu i czerwoną, luźną bluzkę na ramiączka, która więcej odsłaniała niż skrywała przed ciekawym wzrokiem.

– Jest Cindy?

– Nie ma.

– A gdzie jest?

– Gdzieś. Zabawia się z chłopakami z baletu Chippendale'ów – zadrwiła, robiąc przy tym kpiącą minę. – A w ogóle to już nie twoja sprawa. Nie ma jej i tyle.

– Muszę ją znaleźć, bo grozi jej niebezpieczeństwo.

– Chyba tylko z twojej strony – wyzywająco wsparła ręce na biodrach.

Na wszelki wypadek wsunął nogę za próg, żeby Gina nie zamknęła mu drzwi przed nosem.

– Słuchaj, to nie są wymysły. Od zakończenia procesu Gossa ktoś mnie bez przerwy śledzi i grozi. Jakiś facet o chrapliwym głosie zadzwonił, że morderca krąży, a potem chciał mnie przejechać na ulicy. Zabił Czwartka, a teraz pewnie chce się dobrać do Cindy.

Gina pojęła wreszcie, że sprawa jest poważna.

– Cindy nic nie grozi – powiedziała zimnym głosem. – W sobotę rano, zaraz po awanturze z tobą, postanowiła pojechać do Rzymu. Po południu, gdy nie było cię w domu, zabrałyśmy jej rzeczy i odwiozłam ją na lotnisko. Jest w drodze do Włoch.

– Ach tak, to dobrze – skwitował, choć nie do końca szczerze. Z jednej strony ucieszył się, że Cindy jest bezpieczna, z drugiej – trudno mu było oswoić się z myślą, że już jej nie ma. W głębi duszy żałował, iż nie dała mu szansy, żeby ją przeprosił i wszystko wyjaśnił.

Zawrócił od drzwi. Gina obserwowała go nie bez zazdrości, że tak bardzo zależy mu na Cindy, choć przecież zerwali ze sobą. W gruncie rzeczy nosiła w sobie uraz, że rzucił ją dla przyjaciółki, i to po jednym spotkaniu. W cichości ducha liczyła, że podróż do Włoch doprowadzi do ich ostatecznego rozejścia. Zastanawiała się tylko, co powinna zrobić, żeby Jack zainteresował się nią.

– A co ze mną? – rzuciła za odchodzącym, unosząc wymownie brwi. – A co będzie, jeśli ten psychopata zjawi się tutaj i zobaczy, że jestem sama w domu?

– Więc co mam zrobić? – Jack zatrzymał się na schodach.

– Zostań, na wszelki wypadek.

Zaskoczyła go. Otworzył usta, ale przez dobrą chwilę nie był w stanie dobyć głosu.

– Nie wydaje mi się, że…

– Za dużo ci się wydaje i na tym polega twój problem. No, wchodź, postawię ci drinka, a może nawet powiem ci prawdę o tej „służbowej" wyprawie Cindy do Włoch – powiedziała z udawaną obojętnością, zapraszając go do środka.

Speszył się. Wolałby sądzić, że Gina tylko szydzi z jego uczuć, ale w tym, co. mówiła, coś jednak było, skoro Cindy cichaczem zabrała rzeczy i wyjechała, nie dając mu nawet cienia szansy, żeby się wytłumaczyć. A zresztą po tym wszystkim, co zdarzyło się ostatnio, należy mu się trochę oddechu. Przecież to nic złego, że pobędzie w towarzystwie, zwłaszcza że z Gina można pogadać, dowiedzieć się, co Cindy naprawdę myśli i jakie ma plany.

– Zgoda – odrzekł – a jeśli chodzi o drinka, to poproszę szkocką z lodem.

Weszli do środka. Wielki livingroom utrzymany w białej tonacji zajmował cały parter. Z bielą ścian kontrastowały nowoczesne meble z czarnego szkła i niklu. Obrazy malowane farbami akrylowymi, perskie dywany i kompozycje z suszonych kwiatów dopełniały wystroju kolorowymi akcentami.

– Włóż to – podała mu płaszcz kąpielowy. – Ściągaj te mokre rzeczy, wrzucę je do suszarki.

Zawahał się, czy wypada, choć naprawdę był przemoczony do suchej nitki. Zauważyła wahanie.

– Możesz mi wierzyć – rzuciła półżartem – że gdyby mi zależało na czymś więcej, to anibyś się spostrzegł… No – ponagliła – przebieraj się, bo złapiesz zapalenie płuc.

Poszedł do łazienki, zdjął mokre ubranie. Zastanawiał się, co zrobić z bronią. Wolał uniknąć wyjaśnień. W końcu wyjął magazynek, owinął razem z pistoletem w ścierkę i schował do kieszeni szlafroka. Rana na dłoni zaschła, zmył więc ostrożnie ślady krwi i wrócił do salonu. Gdy Gina wrzuciła mokre ubranie do suszarki, przeszli do kuchni.

– Szkocka, dobrze usłyszałam? – spytała.