Выбрать главу

– Szkocka. – Z wysokości stołka przy barze w kuchni przyglądał się, jak Gina napełnia szklanki. Nie ma co ukrywać, przyjaciółka Cindy była rzeczywiście zgrabna. W miękkim świetle kuchennych jarzeniówek mógł ją podziwiać od stóp do głów. Naprawdę znakomita dziewczyna, pomyślał na widok ciemnych, błyszczących oczu i aksamitnej, oliwkowej cery. Przyszło mu na myśl, że pewnie całe ciało ma równo opalone, bez śladów kostiumu. Jedyna niedoskonałość, ledwie zauważalna zresztą, to niezbyt ładny uśmiech. Owa wada, której Jack zresztą nie traktował w ten sposób, sprawiła, że Gina nie została jednak supermodelką i nie zrobiła kariery w tej branży.

– Gotowe – podała mu szklankę.

Podziękował gestem, pociągnął spory łyk.

– Miałeś ciężki wieczór? – Uzupełniła trunek.

– Bardzo – przyznał.

W oczach Giny zapaliły się iskierki.

– No to dam ci coś specjalnego. Wiesz, co to jest Jagermeisłer?

– Co takiego?

– Mocna rzecz – ustawiła kieliszki na barze – same procenty.

– Wydaje mi się… – zaczął się wzbraniać.

– Już mówiłam – przerwała – że za dużo ci się wydaje. – Nalała dwa kieliszki. Głębszy dla Jacka. – Prosił! – wzniosła toast po niemiecku.

Wypili jednym haustem.

– Dobry początek – zaśmiała się. – Jeszcze po jednym – ponownie napełniła kieliszki.

– Huuu! – odetchnął głęboko, alkohol był wyjątkowo mocny.

Gina znów nalała.

– Co to jest? – spytał, czując palenie w gardle.

– Powiem ci, jak wypijesz.

Zawahał się. Na wszelki wypadek powinien się jednak pilnować, bo półprzytomny nie zda się na nic, gdyby Goss się zjawił.

– Gina, chyba już dość.

– Daj spokój, wyluzuj się trochę. Jeszcze po jednym. Zamek jest mocny – wskazała wzrokiem drzwi – nikt się nie włamie.

Pozbył się skrupułów do reszty i nie bronił się, gdy Gina podała mu kieliszek do ust. Wypił. Uśmiechnęła się widząc, że wzrok mu się rozmazuje.

– Dostałam to z Niemiec. Podobno są kraje, gdzie nie wolno tego sprzedawać, jest w tym ponoć domieszka opium.

– Opium? – przeraził się.

– Zobaczysz za półtorej minuty, jak ci uderzy do głowy – zaśmiała się nie bez pewnej złośliwości.

Odetchnął głęboko. Rzeczywiście, czuł, że nie jest to zwykła wódka. Przytrzymał się baru, żeby nie stracić równowagi.

– Muszę już iść.

Pochyliła się do przodu, patrząc mu prosto w oczy. Speszył się, odwrócił wzrok. Stracił ostrość widzenia, co go jeszcze bardziej speszyło.

– Naprawdę powinienem już iść – powtórzył, ale nie ruszał z miejsca.

– Jest parę sposobów, żeby cię zatrzymać – odparła tajemniczo.

– Na przykład?

– Mogę cię przekupić – powiedziała cicho..

– I co jeszcze?

– Tortury! – zawołała z udawanym okrucieństwem. Zmrużyła oczy i uszczypnęła go pod żebrem. Śmiejąc się uciekła w głąb mieszkania.

– Boli – jęknął, bo rzeczywiście zadała mu ból. Zaśmiał się jednak – przecież to nie było na serio. – Zostańmy przy przekupstwie.

– Jak chcesz – zgodziła się szeptem. Podała mu nową szklankę szkockiej i gestem ręki zachęciła, żeby przeszli do salonu. Ściemniła światło i podeszła do konsoli ze stereo. Kołysała biodrami, jak zawsze kiedy czuła na sobie męski wzrok.

Uległ, patrzył z podziwem na jej kształty. Doskonale rozumiał, o co jej chodzi, a po miesiącu publicznych, zawodowych i prywatnych niepowodzeń czuł się zbyt słaby, zbyt samotny i zbyt pijany, aby nie skorzystać z zaproszenia, zwłaszcza że zwiodła go jeszcze obietnicą ujawnienia prawdy o rzekomo służbowej wyprawie Cindy do Włoch.

– Rozluźnij się! – Zaszła go od tyłu i pchnęła na kanapę. Sama umościła się obok. Zagłębili się w miękkie poduszki. Gina zrzuciła pantofle, podciągnęła kolana pod brodę, przylgnęła do niego. Palcem zamieszała bryłki lodu w szklance i oblizała go.

Czuł na ramionach dotyk jędrnych piersi. Dłonią błądziła niżej, jemu zaś przed oczami stanęła Cindy. Spiął się.

– Znów ci się coś wydaje? – mruknęła, dając mu delikatnego kuksańca, a jednocześnie przylgnęła do niego jeszcze bliżej, sięgając po pilota od stereo, który leżał na stoliku po jego stronie. Włączyła odtwarzacz. Rozległa się „Europa" Gata Barbieriego.

– Przepraszam – speszył się, zdając sobie sprawę, że być może fałszywie odczytał jej manewry.

– Uwielbiam Gata – przerwała. – A ty, lubisz saks?

Zakrztusił się zaskoczony. Pił właśnie swoją whisky, nie dosłyszał dokładnie, a może Gina celowo mówiła niewyraźnie, w każdym razie zamiast „saks" – saksofon – usłyszał „seks".

– Bo mnie się wydaje, że to najbardziej seksowny instrument ze wszystkich. – Oparła się wygodnie na kanapie i chłonęła muzykę. – Obserwowałeś kiedyś, jak grają na saksofonach? Przyglądałeś się, ale tak naprawdę, w nocy, w klubie? Zawsze jest przyćmione światło, sala pełna dymu, jak z bajki, a muzycy wręcz kochają się ze swoimi instrumentami. Pieszczą ustniki saksofonów wargami, przymykają oczy, a na ich twarzach malują się wszystkie emocje. Jakby obnażali się przed całym światem albo płakali, albo kochali się na oczach wszystkich, nie bacząc na nic, pewni siebie, silni, z jajami. Zazdroszczę im tego. Nie wiem, jak to robią, jak potrafią się aż tak wyzwolić… ale zawsze przejmuje mnie to do głębi. – Pochyliła się w jego stronę i spojrzała mu głęboko w oczy.

Znów się zawahał. Nie znał jej z tej strony, a przynajmniej nigdy wobec niego nie była tak otwarcie wyzywająca. Stały numer, mogę się założyć – miał ochotę zakpić.

– A ty byś tak potrafił? – przytuliła się do niego.

– To znaczy: co? – udawał, że nie rozumie.

– Tak wyluzować się do końca, obnażyć, chłonąć szczęście.

Westchnął tylko, bo istniała przecież kobieta, która rozpalała w nim pragnienia tak silne, że nawet nago wobec całego świata czuł się mocarzem. Ale cóż z tego, skoro coś się między nimi popsuło. Ani z jej, ani z jego winy. Po prostu coś nastąpiło i nic już nie było tak samo.

– Myślę, że tak, ale to zależy od towarzystwa.

Gina zaśmiała się, ale nie zdążyła nic więcej zrobić, bo rozległ się ostry dzwonek telefonu.

– Cindy? – dało znać o sobie sumienie Jacka.

Gina ześlizgnęła się z kanapy, podniosła niechętnie słuchawkę i odeszła w kąt, jak najdalej od Jacka, na tyle na ile pozwalał sznur przy aparacie. Poszeptała coś do mikrofonu i rzuciła słuchawkę na widełki. Gdy wróciła, w jej oczach malowało się już nie podniecenie, ale zwyczajna złość.

– Eks-narzeczony – wyjaśniła bez pytania. Wróciła na swoje miejsce przy Jacku. – Antoine. Dał mi BMW i wyobraża sobie, że mnie kupił. Dzwoni zawsze, gdy jestem z kimś. Pies ogrodnika.

– A czy ten twój Antoine ma przypadkiem broń? – spytał bardziej serio niż żartem Jack.

Telefon znów zadzwonił. Gina rozeźliła się na dobre. Rzuciła aparat na podłogę.

– Co za kretyn! – zawołała, jakby Antoine mógł usłyszeć.

Odetchnęła z ulgą, wróciła na miejsce, przykucając obok Jacka.

– O czym to mówiliśmy? – powiedziała pieszczotliwie.

Odsunął się nieco.

– O Antoinie, chyba mówiliśmy o Antoinie – odparł trochę niepewnie.

– To kretyn – powiedziała z wyraźną kpiną. – Ktoś, kto pomoże mi o nim zapomnieć, ma u mnie fory.

Patrzyli sobie głęboko w oczy. Jack chciał właśnie coś powiedzieć, gdy akurat dała o sobie znać suszarka. Oprzytomniał.

– Czas już na mnie, ubranie pewnie suche. – Poderwał się z miejsca, ale nogi odmówiły posłuszeństwa, poczuł zawrót głowy, opadł z powrotem na kanapę.