– Oj, chyba ci się nie uda.
– Ale powinienem już iść.
– Nie ma mowy – zamachała mu przed nosem kluczykami od mustanga, które wyjęła z kieszeni wrzucając ubranie do suszarki. – Jako przyjaciółka Cindy nie mogę pozwolić, aby jej były narzeczony jeździł po pijanemu. Zostajesz na noc i już.
– Ale…
– Żadnych ale – ucięła – jest już po północy, a ubranie chyba jeszcze nie wyschło. Położę cię w swoim łóżku, ja prześpię się na miejscu Cindy, bo w jej łóżku pewnie miałbyś złe sny. No, chodź – wzięła go za łokieć.
Z trudem stanął na nogi. Od czasów uniwersyteckich nie był tak pijany. Zdawał sobie sprawę, że w tym stanie nie może jechać, i w gruncie rzeczy był z tego rad.
– W porządku, zostaję.
Gina wzięła go pod rękę, żeby zaprowadzić do sypialni na górze. Oboje zamarli, gdy nagle w odłożonej słuchawce rozległ się pulsujący dźwięk. Odruchowo spojrzeli na aparat, a potem po sobie, jakby czekając, które zdecyduje się odłożyć słuchawkę na widełki. Tymczasem dźwięk ustał, więc zostawili telefon na podłodze. Antoine ani nikt inny nie będzie już przeszkadzał. Będą tylko oni: Gina i Jack. Gina, której nikt się nie oprze. Zrezygnował z pomocnej ręki, puścił dziewczynę przodem i sam zaczął wspinać się na schody.
– Spać, spać – ni to powiedziała, ni to zaśpiewała, wprowadzając go do sypialni. Światło lampy w hallu kładło się ciepłem po całym buduarze. Jack przysiadł na skraju łóżka. Gina wygładzała prześcieradła. Zastanawiał się, ilu mężczyzn spało w tym łóżku. On wszakże będzie pierwszym, który co prawda prześpi się w jej łóżku, ale nie z nią.
– W razie czego jestem po drugiej stronie korytarza. – Gina wyszła nie zamykając drzwi.
– Dobranoc.
Zgasiła światło w hallu. Wszystko spowiła ciemność. Po omacku zaczął rozpinać szlafrok, ale myśl o tym, że miałby leżeć w jej pościeli całkiem nagi, nieco go speszyła. Położył się więc w szlafroku. Wyjął tylko z kieszeni zawiniątko z bronią i położył na nocnym stoliku. W głowie mu szumiało. Zmartwił się, że rano będzie miał potwornego kaca, ale pocieszył się, że zaśnie mocno, a musi się wreszcie solidnie wyspać. Zasypiał już, gdy rozbudziło go światło. Paliło się w hallu, ale miał wrażenie, jakby ktoś zaświecił mu latarką prosto w oczy. Półprzytomny podniósł głowę, usiłując rozpoznać postać w drzwiach. Na tle rozświetlonego korytarza malowała się tylko sylwetka.
– Nie mogę zasnąć – rozległ się w ciemności głos Giny.
Wsparł się na łokciu, starał się przebić wzrokiem mrok. Gina stała w drzwiach, jakby pozowała do zdjęcia. Jedna ręka na biodrze, drugą opierała się o framugę. Długie włosy zarzucone przez ramię zdawały się spływać kaskadą na pierś. W odsłoniętym uchu połyskiwał złotem krągły kolczyk. Była naga, jeśli pominąć jedwabną przepaskę na biodrach.
– Muszę położyć się do swojego łóżka.
– Jack odrzucił kołdrę, próbował wstać, ale Gina już tuliła się do niego, delikatnie popychając na poduszki.
– Pozwól, że zrobię to po swojemu – szepnęła.
Nie czuł nawet wyrzutów sumienia. Po pierwsze był zbyt pijany i półprzytomny, a po wtóre miał jeszcze w uszach jej uwagi o „służbowym" wyjeździe Cindy. Jak tu na nią czekać, skoro włóczy się po Włoszech z dawnym narzeczonym! Gina wślizgnęła się najpierw na sam koniec łóżka i powoli posuwała się w górę, szukając drogi palcami pod jego płaszczem kąpielowym. Demonstrowała umiejętności, o jakich dotychczas tylko marzył, aż wśród pieszczot poczuł ból.
Jęknął kuląc się w sobie.
– Hej, co jest? – uśmiechnęła się namiętnie, unosząc głowę spomiędzy jego ud. – Tak ma być, rozkosz i ból.
– Ale boli.
– Odpręż się. – Ściągnęła zeń szlafrok, objęła nogami i wspięła się na niego. Był podniecony do granic wytrzymałości. Ona tymczasem ledwo go dotykała. Drażniła raczej, kusiła, zadawała rozkoszne tortury. Ustami błądziła po piersiach, ciągnąc zębami za włosy. Znów jęknął z bólu, ale zamknęła mu usta pocałunkiem. Jak błyskawica przemknęła mu przez głowę myśl, że od dawna nie kochał się z nikim innym, tylko z Cindy. To zaś, co działo się teraz, było szaleństwem.
– Powiedz mi – wyszeptała Gina, delikatnie dotykając ustami ucha – co byś chciał.
– Ciebie – odparł z równą namiętnością.
Ona tymczasem błądziła palcami po jego ciele, coraz bardziej go podniecając.
– Ale naprawdę, co chciałbyś, żebym zrobiła? – szeptała.
– Chcę już wejść w ciebie.
Rozbawił ją eufemizm. Zmierzyła go wzrokiem.
– A ja chcę, żebyś mnie wypieprzył! – wykrzyknęła z ogniem w oczach. Wtuliła się w niego, przewróciła i teraz on znalazł się na górze. Wszedł w nią z całej siły, jakby chciał zrzucić z siebie miesiąc frustracji, porażek i złości, chłonął jej jęki rozkoszy, nawet nie czuł, jak jej długie paznokcie orzą mu skórę na plecach.
Nagle zmroziło go.
– Słyszałaś? – spytał, nieruchomiejąc w ułamku sekundy.
– Co? – uśmiech zadowolenia błądził jej na ustach.
– Stukanie.
– To tylko łóżko tłucze o ścianę – próbowała zbyć sprawę.
– Nie, to na dole.
– Daj spokój! – zezłościła się. – Nie wygłupiaj się.
– Poważnie mówię, Gina. Zamknęłaś drzwi na klucz, jak ci mówiłem?
– Oczywiście.
– A drzwi od ogrodu?
– Zawsze zamykam, kiedy włączam klimatyzację.
– To i tak żadna przeszkoda dla Gossa, jeśli to on. – Wysunął się z niej. – Jestem pewien, że coś słyszałem. – Ześlizgnął się z łóżka, podszedł do drzwi, przez chwilę pilnie nadsłuchiwał. Założył szlafrok, zabrał pistolet z nocnego stolika.
– Przyszedłeś do mnie z bronią?! – rozgniewała się.
– Uhm, i chyba dobrze zrobiłem.
– Proszę, Jack, żadnej strzelaniny. Lepiej zadzwoń po policję.
– Nie da rady. Telefon wyłączony.
Skrzywiła się ponuro. Chyba po raz pierwszy w życiu miała sobie coś za złe.
Załadował magazynek. Zarepetował. Sprawdził. Wszystko w porządku.
– Rozejrzę się na dole. Ty zostań tutaj.
– Bądź ostrożny.
Otworzył drzwi na korytarz. Broń trzymał w pogotowiu. W hallu było ciemno. W całym mieszkaniu panowała cisza. Wyszedł na korytarz przymykając po cichu drzwi za sobą. Usłyszał, że Gina przekręca klucz w zamku. Nie było odwrotu. Wytężył wzrok patrząc w dół. Nie zauważył niczego szczególnego. Zaczął schodzić, po kilku stopniach przystanął. Z tego miejsca widział już prawie cały parter, poza kuchnią. Telefon ciągle leżał na podłodze z odłożoną słuchawką. Zszedł na sam dół i zatrzymał się, nadal jednak niczego specjalnego nie dostrzegł, nic też nie było słychać, poza biciem serca. Powoli przemierzył cały salon. Po drodze odłożył słuchawkę na widełki i w tym momencie zobaczył, że drzwi wejściowe są otwarte na oścież.
Cofnął się, gdy ciszę nagle rozdarł głośny dźwięk. Minęła chwila, nim zdał sobie sprawę, że to alarm w jego własnym samochodzie. Bez namysłu wyskoczył z domu, zostawiając otwarte drzwi. Zamarł, gdy na własne oczy przekonał się, że nawet dwudziestoletni mustang powinien mieć system alarmowy. Składany dach był rozciachany na całej długości, od maski po kufer.
– Rany boskie! – jęknął i w tej chwili usłyszał przeraźliwy pisk dobiegający z domu. Wskoczył na schody, wbiegł do środka.
– JAAAACK! – krzyczała Gina z sypialni Cindy.
Pobiegł na górę, wyciągając przed siebie rękę z pistoletem. Gina, w satynowym zielonym szlafroku, stała jak skamieniała przy mosiężnym łóżku Cindy. Oprócz niej nie było nikogo. Jack z trudem łapał oddech. Łóżko było rozebrane. Różowa kapa starannie złożona. Na śnieżnobiałym prześcieradle widniała okropna plama – wilgotna, jaskrawoczerwona jak krew. Pochylił się, dotknął palcem.