Jack chciał już rzucić jakąś kwaśną uwagę na temat niezłomnej postawy ojca, gdy coś na półce z książkami przykuło jego uwagę: stare zdjęcie, pamiątka z wyprawy na ryby, jedno z nader nielicznych wspólnych i szczęśliwych wspomnień. Gadaj zdrów, tato, ale przecież wystawiłeś to zdjęcie po to, żeby wszyscy widzieli, pomyślał.
– Posłuchaj ojcze, zdaję sobie sprawę, że mamy wiele problemów do omówienia. Ale teraz brakuje nam na to czasu i nie po to tu przyszedłem.
– Wiem. Przyszedłeś, bo Raul Fernandez ma zginąć na krześle elektrycznym i – gubernator sprawdził czas na zegarku – i to już za osiemdziesiąt minut.
– Przyszedłem, bo jest niewinny.
– Dwunastu sędziów przysięgłych było innego zdania, Jack.
– Bo nie wiedzą wszystkiego.
– Ale poznali dość faktów, aby orzec o winie, i to po dwudziestominutowej ledwie naradzie. Dłużej dyskutują o tym, który z ławników ma przewodniczyć.
– A może jednak najpierw posłuchaj – ostro przerwał Jack. – Proszę, ojcze – dodał już łagodniejszym tonem.
Gubernator znów napełnił szklankę.
– Już dobrze, słucham.
– Mniej więcej pięć godzin temu – zaczął Jack, pochylając się do przodu, aby podkreślić wagę słów – zadzwonił do mnie pewien człowiek. Powiedział, że musi się pilnie ze mną spotkać, w cztery oczy, jak klient z adwokatem. Nie podał nazwiska, dodał tylko, że to sprawa życia lub śmierci. Zgodziłem się. Dziesięć minut później zjawił się u mnie w gabinecie. Miał kominiarkę na głowie. Najpierw pomyślałem, że to napad, okazało się jednak, że ów człowiek chce pomówić o sprawie Fernandeza, i tak też się stało. Zaczęliśmy rozmawiać – Jack zawiesił głos patrząc prosto w oczy ojca. – W ciągu pięciu minut przekonał mnie, że Fernandez jest niewinny.
– No i cóż takiego ów tajemniczy nocny gość ci powiedział? – spytał gubernator sceptycznie.
– Tego nie mogę ujawnić.
– A dlaczegóż to?
– Mówiłem już, że postawił warunki. Przyszedł jako klient, a adwokata obowiązuje tajemnica zawodowa. Nie zdjął kominiarki, więc nie widziałem jego twarzy, nie sądzę również, abym go kiedyś jeszcze miał spotkać, ale formalnie rzecz biorąc, jestem jego adwokatem, a przynajmniej byłem w czasie rozmowy, zatem wszystko, co mi powiedział, muszę traktować jako tajemnicę zawodową i bez jego zgody nie wolno mi niczego ujawnić. A on takiej zgody zapewne nie wyrazi.
– Po co więc przyszedłeś?
– Ponieważ niewinny człowiek ma zostać stracony na krześle elektrycznym – odparł rzeczowo Jack – chyba że skorzystasz z prawa łaski i natychmiast wydasz nakaz wstrzymania egzekucji.
Ze szklanką w jednej ręce i otwartą butelką szkockiej w drugiej gubernator wolno przemierzył pokój. Usiadł w fotelu naprzeciwko Jacka.
– Jeszcze raz powtórzę pytanie: skąd wiesz, że Fernandez jest niewinny.
– Jak to, skąd wiem? – Jack poczerwieniał zirytowany. – Dlaczego zawsze wymagasz ode mnie więcej, niż jestem w stanie dać? Czy nie wystarczy, że zarwałem noc, aby się tu zjawić? Czy nie wystarczy to, co mogę powiedzieć bez naruszania prawa i zasad etyki zawodowej?
– Chodzi mi tylko o dowód. Nie mogę ot tak sobie, bez żadnych podstaw, odwołać egzekucji.
– A więc moje słowo nic nie znaczy? – naciskał Jack.
– W tych okolicznościach – nic. Tak to już jest. Rozmawiamy jak adwokat z gubernatorem.
– Nie. Jak świadek z mordercą, bo to ty zadasz śmierć Fernandezowi, a ja wiem, że jest niewinny.
– Skąd wiesz?
– Ponieważ dziś w nocy poznałem prawdziwego zabójcę. Zaufał mi, powiedział wszystko, więcej nawet – pokazał mi coś: dowód, że mówi prawdę.
– Cóż takiego? – Gubernator był szczerze zaciekawiony.
– Tego nie mogę powiedzieć – Jacka coraz bardziej ogarniało zdenerwowanie. – I tak już dałem ci do zrozumienia więcej, niż powinienem jako adwokat.
Gubernator zagłębił się w fotelu, a na jego obliczu pojawił się niewyraźny, ojcowski uśmiech.
– Czy nie wydaje ci się, że to naiwne? Takie prośby o ułaskawienie wnoszone w ostatniej chwili trzeba widzieć w pewnym kontekście. Fernandez został skazany za morderstwo. On i jego bliscy są oczywiście zdesperowani, trzeba więc dość krytycznie podchodzić do wszystkiego, co mówią. Ten tak zwany klient, który tak nagle się objawił, to pewnie jakiś kuzyn, brat, czy po prostu kumpel Raula Fernandeza, który gotów jest zrobić wszystko, żeby uratować jego nędzne życie.
– Skąd ta pewność?!
– Masz rację. – Gubernator głośno westchnął, spuścił wzrok i obiema rękami, zmęczonym gestem zaczął masować skronie. – Całkowitej pewności nigdy nie ma. Może dlatego zacząłem sięgać po t o – wymownym gestem wskazał butelkę. – Ale jest, jak jest. Ubiegałem się o urząd gubernatora pod hasłem obrony prawa i porządku. Kwestia kary śmierci była głównym punktem mojej kampanii. Przyrzekałem, że podejdę do tych spraw z całą energią i stanowczością, i byłem przekonany, że tak się stanie. A teraz? No cóż… To wcale nie takie łatwe składać podpis na nakazie egzekucji. Widywałeś pewnie takie dokumenty, w czarnych ramkach, z oficjalną pieczęcią, ale czy kiedykolwiek uważnie przeczytałeś coś takiego? Bo ja tak, możesz mi wierzyć. Dają ci władzę nad życiem i śmiercią, ale taka władza uwiera, jeśli tylko zaczniesz wątpić – powiedział cicho. – Tam do diabła – dodał, pociągając łyk ze szklanki – a lekarzom wydaje się, że są bogami.
Jack milczał. Nie bardzo wiedział, jak zareagować na to tak bardzo osobiste wyznanie.
– A może właśnie dlatego powinieneś mnie wysłuchać – rzekł wreszcie. – Właśnie po to, aby nie popełnić błędu.
– Tym razem nie ma mowy o błędzie, Jack. Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że nie jest ważne to, co mówisz, ale to, co ukrywasz. Nie chcesz złamać tajemnicy zawodowej, choć tylko w ten sposób mógłbyś mnie skłonić do zmiany zdania, i ja to szanuję, ale też chciałbym, żebyś mnie uszanował. Jest prawo, mnie też obowiązują przepisy. Mam obowiązki wobec ludzi, którzy na mnie głosowali i którzy oczekują, że wypełnię przyrzeczenia dane w czasie kampanii.
– To nie to samo.
– To prawda – zgodził się gubernator – rzeczywiście nie to samo, ale też nie chciałbym, abyś wyszedł stąd z poczuciem winy. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, ale decyzja należy do mnie. Ty wierzysz, że Raul Fernandez jest niewinny, ja nie, i to ja będę dźwigał odpowiedzialność za to, co się stanie, a nie ty.
Jack spojrzał prosto w oczy gubernatora. Wiedział, że ojciec czeka na odrobinę zrozumienia, jakiś gest, świadczący o tym, że on, Jack, nie potępia go za to, co jako gubernator musi uczynić. Harold Swyteck łaknął rozgrzeszenia, wybaczenia, aktu łaski.
Jack odwrócił wzrok. Nie chciał i nie mógł pozwolić, aby chwila słabości zmieniła wszystko.
– Nie przejmuj się, tato, nie będę siebie potępiał. Stale uczyłeś mnie, że każdy odpowiada za swoje czyny. Jeśli niewinny człowiek zginie na krześle elektrycznym, to za twoją sprawą. Ty jesteś gubernatorem, ty dźwigasz odpowiedzialność i ty będziesz winny.
Słowa trafiły celnie. Gubernator poczerwieniał, zrozumiawszy, że nie znajdą wspólnego języka.
– Winny jest tylko Fernandez i nikt poza nim, a ciebie zwyczajnie chcą wykorzystać. Fernandez i któryś z jego kompanów próbują cię omamić, bo – jak myślisz – dlaczego ów dziwny gość ani się nie przedstawił, ani nawet nie pokazał ci swego oblicza?
– Bo nie chce, aby go złapano. Ale też nie chce, aby zginął niewinny człowiek.
– Morderca, i w dodatku sprawca tak nieludzkiego czynu, ma wyrzuty sumienia, ma skrupuły, że śmierć poniesie niewinny człowiek? – Harry Swyteck pokiwał głową. – Toż to absurd, Jack – wyrzucił z siebie ze złością – czasami wręcz cieszę się, że matka nie dożyła i nie widzi, jakiego barana wydała na świat.