Выбрать главу

– Peter Kimmell – gubernator przedstawił gościa. – A to mój syn – dopełnił formalności.

Jack zamknął balkon, zasunął zasłony.

– Miło mi pana poznać.

Przybysz był wysoki, ponad metr dziewięćdziesiąt, szczupły, wysportowany. Twarz niczego nie zdradzała, ale wzrok miał czujny, wręcz badawczy, co odrobinę peszyło Jacka.

Powiada się, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Kimmell przesłużył prawie ćwierć wieku w Secret Service, wycofał się dwa lata temu, przeniósł na Florydę i odtąd zażywał wypoczynku łowiąc ryby. Znudził się jednak rychło, porzucił wędkowanie i zaczął namiętnie jeździć na rowerze, potem uprawiał pływanie, a jeszcze później wziął się do biegów. Wszystko to czynił z zapałem i właściwą sobie energią, dzięki której zyskał w przeszłości opinię jednego z najlepszych agentów Secret Service, a obecnie – stał się wybitnym zawodnikiem w „triatlonie żelaznych ludzi", w kategorii powyżej pięćdziesięciu lat. W wolnych chwilach udzielał się jako prywatny detektyw. Harry Swyteck korzystał czasami z jego rad i usług, gdy w grę wchodziły względy bezpieczeństwa. Uważał go za najlepszego speca w branży. Co ważniejsze, Kimmell był dyskretny, więc razem z Jackiem mogli spokojnie skorzystać z jego doświadczenia i pomocy, mając pewność, że nie będzie żadnych przecieków do prasy czy policji.

– A więc to pan jest Jack – uśmiechnął się Kimmell na powitanie. – Ojciec wiele mi o panu opowiadał, same dobre rzeczy, oczywiście – przeniósł wzrok na Harry'ego. – Podtrzymujecie swój zamiar?

– Tak jest – odparli obaj.

– Dobrze. Na początek pokażę parę zabawek, jakie dla was wybrałem – mrugnął porozumiewawczo, kładąc na łóżku sporą metalową walizkę. – Voila – otworzył wieko.

Obaj Swyteckowie spoglądali w milczeniu na zawartość.

– Zamieniłeś się z Jamesem Bondem na walizki? – zażartował gubernator po chwili.

– Zapewne skorzystacie tylko z części tego, ale jest tu wszystko, co może się przydać, od mikrofonów do podsłuchu, po lornetki na podczerwień.

– Uważam, że lepiej nie komplikować – wtrącił Jack.

– Im prostsze środki, tym lepiej – zgodził się były agent. – Zacznijmy od broni. Umiesz strzelać, Jack?

Jack zaśmiał się, wyobrażając sobie, co Wilson McCue odpowiedziałby na to pytanie.

– Tak, a przynajmniej trochę. Miałem kiedyś dziewczynę, jeszcze w czasie studiów, strasznie się bała i domagała się, żebyśmy mieli broń, więc wziąłem kilka lekcji.

– To dobrze. Poleciłbym ci, synu, tę oto sztukę – wyjął z pochwy zgrabny, czarny pistolet – to glock seventeen safe action, kaliber dziewięć milimetrów. Konstrukcja austriacka, w całości z polimerów, twardszych od stali, a przy tym znacznie lżejszych. Waży mniej niż kilogram, i to z pełnym magazynkiem. Świetnie leży w dłoni i jest niezwykle skuteczny. Nawet nie musisz specjalnie celować, żeby załatwić tego psychopatę. Dodatkowa zaleta tej broni polega na tym, że ma stosunkowo niewielki odrzut, jak na swoją siłę rażenia. Masz siedemnaście sztuk amunicji, kul ze ściętym czubkiem, takich jakich używa policja. Jedna taka kula kładzie łosia w biegu – podał pistolet Jackowi. – Jak ci leży?

– Czy ja wiem… – wzruszył ramionami Jack.

– Chłopie, to jakby druga ręka – obruszył się Kimmel. Odebrał pistolet i znów pogrzebał w przepastnej walizce. – A teraz pogadamy o zabezpieczeniu. Jest co prawda gorąco jak diabli, ale nie ma rady, musisz założyć kamizelkę. A to najlepsze, co do tej pory wymyślono w tej dziedzinie: kamizelka z kevlaru 121 specjalnie wzmacnianego. Osłania piersi, plecy i boki, a specjalne zapięcia gwarantują, że nie będzie się przesuwać na ciele. Wytrzymuje bezpośredni strzał z magnum 44. Krótko mówiąc, to doskonała ochrona przeciwko wszystkiemu, co strzela, ale – mrugnął porozumiewawczo – jeśli ten drab wyciągnie uzi, to lepiej jednak dać dyla. Poza tym kamizelka jest naprawdę znakomita. Waży wszystkiego dwa kilogramy, nie krępuje ruchów, można ją założyć pod koszulę, tak że ten wasz porywacz nawet się nie zorientuje. Dla gubernatora mam to samo. Wiem co prawda, że nigdy nie nosiłeś kamizelki kuloodpornej, ale…

– … ale tym razem założę – dokończył Harty bez wahania.

– To dobrze. A teraz – ciągnął ich gość – opracujmy plan. Jeśli mam wam pomóc, muszę wszystko wiedzieć. Zacznijmy więc od początku. Opowiedzcie najpierw o morderstwie, do którego się przyznał. Chodziło o kobietę?

– Dziewczynę – odparł Jack – nie miała jeszcze osiemnastu lat. Przyszła do nocnego lokalu posługując się sfałszowanym dowodem. Napadł na nią na parkingu, gdy wychodziła z klubu. Rano znaleziono ją na plaży z podciętym gardłem.

– Co jeszcze? – dopytywał się były agent, ale dalsze pytania przerwał dzwonek. – Spodziewaliście się telefonu? – zdziwił się były agent.

– Nie – odparł gubernator.

Rozległ się drugi i trzeci dzwonek.

– Odbierz – polecił Kimmell Jackowi.

– Halo – Jack słuchał przez chwilę, powiedział „dziękuję" i odłożył słuchawkę. Spojrzeli pytająco.

– W recepcji jest jakaś paczka dla nas.

– Od kogo? – spytał Kimmell.

– Nie wiadomo, nie ma nadawcy, ale pewnie od niego. Kiedy zadzwonił do mnie wczoraj, powiedział, że wystarczy, jeśli zameldujemy się w którymś z większych hoteli, a on sam nas znajdzie i da znać. Wygląda na to, że właśnie nas zlokalizował.

– Zadzwoń do recepcji, żeby przynieśli pakiet tu, do pokoju.

Jack połączył się z kierownikiem i poprosił, aby ten osobiście przyniósł przesyłkę. Dwie minuty później kierownik zastukał do drzwi, Kimmell odebrał paczkę. Był to pakiet wielkości pudełka na buty.

– Myślisz, że to bomba, czy coś takiego? – spytał gubernator.

– Nie sądzę. Gdyby chciał was wykończyć, zrobiłby to już dawno. Otwieramy.

Jack ostrożnie przeciął sznurek i taśmę. Podniósł wieko. W środku znajdował się telefon komórkowy, opakowany w ochronny plastik, a obok koperta z napisem: „Włączyć o północy".

– Jedno jest pewne, że porywacz działa tak, jak działał, nadal prowadzi grę, to dobrze, to znaczy, że można mieć nadzieję.

– A co jest w kopercie? – spytał gubernator.

Kimmell otworzył kopertę, wyjął złożony arkusik papieru.

– Świadectwo zgonu!

– Cindy? – zatrwożył się gubernator.

– Nie, Raul Fernandez – odczytał pierwszą linijkę dokumentu. – Wystawiony przez urząd powiatowy. Wierna kopia oryginału poza jednym. W rubryce „przyczyna zgonu" wytarto pierwotny wpis, który brzmiał – obejrzał dokument pod światło – „zatrzymanie pracy serca na skutek porażenia prądem elektrycznym", i wpisano… – Podał dokument gubernatorowi.

– … Jack Swyteck – odczytał Harry na głos.

Zaległa cisza. Nikt nie powiedział ani słowa. Po dłuższej chwili Kimmell jeszcze raz obejrzał dokument.

– Czemu to zrobił?

– Od samego początku uważa, że to ja ponoszę winę za śmierć Fernandeza – wyjaśnił Jack.

– Nie o to mi chodzi – rzekł Kimmell – jest tu coś jeszcze. To raczej dziwne, być może nie zamierzone. Rubryka siedem: dane osoby podającej informacje o zmarłym. Jest tu nazwisko i imię: Alfonso Perez.