Выбрать главу

– Któż to taki? – spytał Jack.

– Nazwisko jest pospolite, imię też, są setki Alfonsów Perezów, ale pamiętam z czasów służby w Secret Service, że tego właśnie imienia i nazwiska używał czasami facet, którego w latach osiemdziesiątych wszyscy funkcjonariusze federalni znali w Miami jako Estebana. Był to wyjątkowo inteligentny typ, dwujęzyczny, mówił po angielsku równie dobrze jak po hiszpańsku. Raz po raz zmieniał nazwisko i tożsamość. Trudno było za nim nadążyć. Słyszałem, że miano go zatrzymać dwa lata temu, ale ponoć dał nogę i znikł gdzieś na Karaibach, a jest poszukiwany u nas za co najmniej pięć morderstw.

– Czy to znaczy, że ścigają go także w innych krajach? – spytał Jack.

– Przybył do Stanów z Kuby, gdzie wcześniej służył w wojsku. Szkolił się u Rosjan w czasie wojny w Angoli i wyróżnił się, jeśli chodzi o torturowanie więźniów politycznych. Skurwysyn nie znał żadnej litości. Awansowano go do Batalion Especial de Seguridad, elitarnego oddziału służby bezpieczeństwa Fidela Castro, ale powiadają, że gdy odsunięto go od tortur i maltretowania więźniów, zwariował. Był sadystą, uwielbiał przemoc. Zdezerterował i zaczął mordować na własną rękę. Ponoć w samej Hawanie zgwałcił i zamordował z tuzin kobiet, prostytutek zresztą. Kubańczycy zakiblowali go na parę lat, ale w 1980 roku, w czasie słynnej operacji „Mariel", kiedy Castro wypuścił z więzień kryminalistów, ów Esteban trafił do nas razem ze zwykłymi emigrantami. Pamiętacie, że Ameryka przyjęła wtedy sto pięćdziesiąt tysięcy uchodźców z Kuby. FBI i władze imigracyjne poszukują go od samego początku.

– Raul Fernandez dostał się do Ameryki w tym samym roku, też w czasie operacji „Mariel" – zauważył Jack.

– Co pewnie nie było zwykłym przypadkiem – dodał były agent – choć wcale nie znaczy, że Fernandez też był kryminalistą. W istocie tylko ułamek spośród stu pięćdziesięciu tysięcy imigrantów to przestępcy.

– A więc myślisz, że porywacz to Esteban.

– Trudno powiedzieć. Dla was byłoby lepiej, gdyby nie.

Jack podszedł do okna, odsłonił rąbek zasłony i spojrzał na ocean.

– Nie boję się o siebie – powiedział posępnym głosem – ale o…

49

Po drugiej stronie miasta, niedaleko tablicy informującej turystów, że znajdują się w najbardziej wysuniętym na południe punkcie Stanów Zjednoczonych, pod przegniłą podłogą opuszczonego drewnianego domu, Cindy Paige odzyskała wreszcie przytomność, choć nadal nie wiedziała, czy to tylko koszmarny sen, czy wszystko dzieje się na jawie. Otworzyła oczy, ale nic nie widziała. Otaczała ją nieprzenikniona ciemność. Chciała dotknąć oczu, przekonać się, czy są otwarte, ale nie dała rady. Ręce miała spętane. Chciała się poruszyć, ale na nogach też miała więzy. Chciała krzyknąć, ale nie słyszała własnego głosu, jakby ktoś zaciskał jej usta dłonią. Kto? Jest tu ktoś? Kryje się w mroku? I nagle wróciła jej cała świadomość. Przypomniała sobie kaptur zarzucany na głowę i bolesne ukłucie w ramię.

Struchlała słysząc kroki. Coraz głośniejsze. Nagle oślepiło ją światło i owiała fala świeżego powietrza, co tylko uświadomiło jej, w jakim śmierdzącym piekle ją zamknięto. Oczy z trudem przywykały do blasku, a gdy je wreszcie otworzyła, struchlała jeszcze bardziej, widząc przed sobą twarz człowieka w wielkich przeciwsłonecznych okularach i baseballowej czapce z daszkiem – tego samego, który napadł na nią w samochodzie.

– Cicho, mój aniele – szepnął. Siedział na podłodze i pochylał się nad uwięzioną. – Nikt ci nic złego nie zrobi.

Nigdy nie była tak przerażona. Ze strachu i trwogi przygryzała knebel. Z trudem łapała powietrze, a wzrokiem błagała o litość.

– Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć, to wyjmę ci knebel, a jak dasz słowo, że nie zaczniesz uciekać, wyciągnę cię z tej dziury, zgoda?

Kiwnęła głową bez wahania.

Skrzywił się w złowrogim uśmiechu.

– Nie wierzę.

Cindy jeszcze raz dała znak, że zgadza się na wszystko.

– Nie miej do mnie pretensji, bo nie ja jestem winien, tylko twój narzeczony. Swyteck zmusił mnie do tego, choć wcale nie chciałem. Tysiące razy mogłem zrobić ci krzywdę, a jednak nie zrobiłem i nie zrobię… jeśli Jack Swyteck wypełni moje warunki. Wierzysz mi?

Słuchała z przerażeniem, ale kiwnęła głową, że tak.

– To dobrze – skwitował – nie mogę cię wypuścić z tego schowka, ale umówmy się w jednej sprawie. Widzisz – podsunął jej przed oczy strzykawkę – to jest seconal, właśnie po tym spałaś jak zabita. Widać dałem ci dobrą dawkę, ale teraz mamy kłopot. Nie wiem, ile tego świństwa zostało jeszcze w twoim organizmie. Jeśli damy za dużo, nigdy się nie obudzisz, więc co zrobimy? Jeśli przyrzekniesz, że będziesz leżeć jak trusia, ale naprawdę jak trusia, obejdzie się bez zastrzyku. No więc?

Kiwnęła głową.

– Mądra dziewczynka – pochwalił. Wstał i zaczął zasuwać deski podłogowe. Słysząc, że Cindy zaczyna łkać, przerwał pracę i pogroził jej palcem jak ojciec: – Ani mru-mru.

Cindy przełknęła łzy. Udało jej się stłumić płacz.

– Dobra dziewczynka. Leż spokojnie i nic się nie martw. Znalazłem już coś lepszego dla nas. Niedługo zabiorę cię stąd.

Leżała drżąc z przerażenia, modląc się o cud. On tymczasem zasunął deski do końca i znów ogarnęła ją ciemność.

– Dobranoc, aniele – usłyszała stłumiony głos.

Wstał, zdjął czapkę i okulary. W całym zabitym deskami domu było równie parno i gorąco jak pod podłogą. Siedział w dawnym salonie pośród śmieci, puszek po napojach i niedopałków zostawionych tu przez przypadkowych lokatorów. Sam przyniósł ze sobą niewiele przedmiotów, tylko to, co naprawdę niezbędne: składany leżak, lodówkę turystyczną z zapasami, radio i trzy wentylatory na baterie, żeby w ogóle móc oddychać. Zabitych dyktą okien bał się otworzyć, żeby ktoś go nie wypatrzył, choć właściwie niewiele na to było szans. Dom stał na uboczu, porósł chwastami, i ktoś, kto chciałby zajrzeć do środka, musiałby wycinać przejście maczetą. A tymczasem, sądząc z tego, co słyszał na policyjnych falach radiowych, nikt go nie szukał.

– Coś taki czuły? Aniele…? – spytała Rebecca. Zaskoczyła go. Stała w drzwiach i wszystko słyszała.

Spojrzał na nią badawczo. Ubrana była w niebieskie dżinsy z obciętymi krótko nogawkami, luźną bluzkę na ramiączka. Była bez stanika, boso i bez makijażu. Mocno opalona, jak większość dziewczyn, które pracują nocami, ale nie miała zdrowej cery.

– Taka kurwa jak ty nigdy tego nie zrozumie – burknął.

– Co ty powiesz? – odparła zaczepnie. Wyjęła z lodówki puszkę coli. – Jeśli taki z niej anioł, to dlaczego trzymasz ją pod podłogą?

– Ona żyje, rozumiesz, żyje! – powiedział z błyskiem w oku. – A wiesz, dlaczego?

– Bo trup nie jest ci do niczego potrzebny – zakpiła.

– Nie – odrzekł poważnie – nie dlatego. Obserwuję ją od wielu miesięcy i wiem, że nie jest dziwką, jak ta jej przyjaciółka, jak ty i wszystkie kurwy z tej twojej budy.

Rebecca oparła się o ścianę, przestępując z nogi na nogę. Starała się nie okazywać strachu, choć nie było to łatwe.

– Ja tam nie wiem, o co ci naprawdę chodzi, a jeśli ktoś może mieć pretensje, to raczej ja. Prosiłeś, żebym zadzwoniła, zgodziłam się. Zatelefonowałam do tej zdziry. W porządku, dostałam za to sześć patyków, ale nie uprzedziłeś mnie, że po resztę będę musiała jechać aż do Key West. Nie powiedziałeś, że będziemy wieźć Śpiącą Królewnę i – do cholery – nie uprzedziłeś, że będę musiała sterczeć w tej zaplutej dziurze czy jeszcze gdzie indziej, gdzie chcesz się przenieść, więc uważaj, bo w każdej chwili mogę rzucić to w diabły.