Spojrzał na nią badawczo.
– Zrobisz wszystko za pieniądze, co nie?
– A tobie nie chodzi o szmal?
– Nie. Robię to dla Raula, bo był niewinny!
Cindy zadrżała z przerażenia pod podłogą. Słyszała każde słowo, choć wolałaby nic nie słyszeć. Ton, jakim mówił ów mężczyzna, napawał ją trwogą.
Rebeccę też przeszło mrowie, choć starała się niczego nie okazywać.
– Spoko – powiedziała ze ściśniętym gardłem – dasz mi, co moje, i do widzenia.
Podszedł do niej wolnym krokiem, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Dostaniesz – sięgnął do kieszeni – dam ci, ale musisz zarobić. – Rzucił jej w twarz zgnieciony banknot dwudziestodolarowy. – Bierz się do roboty, kurwo – spojrzał jej w oczy.
Rebecca cofnęła się przerażona, oparła się o ścianę.
– Sam sobie zrób!
Otwartą dłonią uderzył ją w twarz.
– Zaczynaj!
Chciała się wymknąć, ale chwycił ją mocno za rękę, zatrzymując w miejscu.
– Jazda!
Chciała krzyknąć, ale coś w jego wzroku kazało jej milczeć. Przeżyła niejedno w swoim krótkim życiu. Grożono jej, przystawiano nóż do gardła, znęcano się, wykorzystywano na różne sposoby. Wyrosła na ulicy i miała doświadczenie. Wiedziała, kiedy krzykiem można coś wskórać. Teraz zamilkła. Uklękła, drżącymi rękami rozpięła mu spodnie. Zaczął pojękiwać z rozkoszy, a ona starała się zakończyć sprawę tak szybko, jak się da. „Minutówki" to było jej rzemiosło. Ileż ich zrobiła w życiu? Setki, tysiące. Miała zasadę, żeby nie połykać rezultatu swoich wysiłków; bała się zarażenia. I teraz też, słysząc przyspieszony oddech Estebana szykowała się, żeby cofnąć usta, ale się nie udało. Chwycił ją mocno za włosy, przyciągnął do siebie. Był ogromny, dusiła się. Jęczał, dysząc z rozkoszy, jej zaś brakowało powietrza. Chciała się wyzwolić, ale przyciągnął ją jeszcze mocniej. Wpadła w panikę i ugryzła.
Esteban uderzył ją w głowę na odlew. Zwaliła się na podłogę.
– Tylko nie zębami, kurwo!
Z trudem łapała powietrze.
– Dusiłam się – spojrzała nań przepraszająco.
Złapał ją znowu za włosy i potrząsnął jak szmatą.
– To najmniejsze twoje zmartwienie – spojrzał na nią pustym wzrokiem.
Pod podłogą Cindy dygotała z przerażenia. Zacisnęła oczy, żeby wstrzymać łzy. Słuchu jednak nie dało się wyłączyć.
– Mam pewne plany związane z tobą, Rebecco – usłyszała i zaraz potem dobiegł ją śmiech, od którego poczuła mróz w całym ciele.
50
Tymczasem Kimmell, Jack i Harry spędzili cały dzień omawiając i dopracowując plany działania w różnych wariantach: plan główny i awaryjny. Każdy zasadzał się na tych samych trzech elementach: Jack i Harry wychodzą na zewnątrz zgodnie z poleceniem porywacza, Kimmell zostaje w hotelu, koordynuje akcję, pełniąc funkcję głównego łącznika. Do dyspozycji są telefony i aparaty przywoławcze.
O dwudziestej drugiej, po kolejnej analizie, doszli do wniosku, że nic więcej już nie wymyślą. Zamówili kolację do pokoju i posilali się w milczeniu. Ciszę przerywały tylko wybuchy sztucznych ogni towarzyszące zabawie na pobliskiej Duval Street, gdzie robiło się coraz tłumniej i głośniej. Do północy i zapowiedzianego telefonu zostały już tylko dwie godziny.
Kimmell skończył jeść, odstawił talerz, odłożył serwetkę i wstał od stołu. Właściwie nie palił – dwa, trzy papierosy na rok – i choć wyczerpał dziś cały roczny limit, znów sięgnął po papierosa. Przeszedł do sąsiedniego pokoju, aby jeszcze raz przejrzeć zdjęcia i dokumenty, jakby chciał, by wszystkie zawarte w nich informacje wryły się w jego pamięć.
Jack z ojcem został przy stole. Gubernator patrzył na syna, który bez apetytu kończył kolację.
– Tak mi przykro, Jack – powiedział z głębi serca. Jack nie był pewien, do czego ojciec nawiązuje.
– Mnie też – odparł – modlę się o Cindy, żeby wróciła do nas.
– Ja też. To w tej chwili najważniejsze. Ale nie z tego powodu mi przykro. Chciałbym ci coś opowiedzieć, musisz to wiedzieć – słowa nie przychodziły mu łatwo. – To opowieść o chłopcu, od którego ciągle czegoś wymagano, ciągle go naciskano, choć chłopak był naprawdę wspaniały. Kiedy jednak nie spełnił wygórowanych oczekiwań, po prostu go odepchnięto, rozumiesz mnie, Jack? A zresztą co tu dużo mówić! Gdy sięgnę pamięcią, to zdaję sobie sprawę, że postępowałem wobec ciebie okropnie. Wyobrażam sobie, że gdybyś był – powiedzmy – Michałem Aniołem i gdybym raptem wszedł do Kaplicy Sykstyńskiej, pewnie zlekceważyłbym freski na suficie i skarcił cię, że jeszcze nie zrobiłeś malowideł na ścianach – Harry zaśmiał się nerwowo i znów spoważniał. – Myślę – ciągnął najtrudniejszą chyba spowiedź w życiu – że po śmierci twojej matki wszystkie ambicje ulokowałem w tobie, chciałem, żebyś był ideałem, cokolwiek to znaczy. Nie ma innego wytłumaczenia. Przepraszam cię za wszystkie cierpienia, których ci nie oszczędziłem. Dawno już myślałem, żeby ci to powiedzieć.
Jack milczał, szukając w myślach słów, którymi mógłby wyrazić własne uczucia.
– Wiesz – rzekł głosem drżącym ze wzruszenia – poza porwaniem Cindy jedyna sprawa, o której w ogóle jestem w stanie myśleć od dwóch dni, to jak mógłbym ci podziękować za wystąpienie na procesie.
– Wystarczy, jeśli mi wybaczysz – odparł Harry z prostotą.
Jackowi serce się ścisnęło. Czy wybaczy? Sam chciał błagać ojca o wybaczenie.
– Wiem, że ty pokochasz Cindy, gdy ją poznasz – powiedział, nie znajdując innych słów.
– Jestem pewien, że tak – gubernatorowi zwilgotniały oczy.
– Chłopcy – wrócił Kimmell – już czas. Zbieramy się.
Jack z ojcem wymienili pełne ufności spojrzenia. Czuli się silni jak nigdy.
– Do roboty! – rzekł Jack, a gubernator tylko kiwnął głową. Przeszli do sąsiedniego pokoju, gdzie Kimmell już wszystko przygotował. Obaj założyli ciemne ubrania, na wypadek gdyby trzeba było się ukryć w mroku; adidasy, gdyby musieli uciekać, i wdziali kuloodporne kamizelki, gdyby kryjówka okazała się zawodna, a na ucieczkę mieli za mało czasu.
– A to co? – spytał Jack, gdy były agent zaczął mu przypinać dziwne urządzenie z baterią i drucikami.
– To naprowadzacz, jednowatowy nadajnik, który automatycznie wysyła przerywany sygnał, dzięki czemu w każdej chwili możemy sprawdzić, gdzie jesteś. To na wszelki wypadek, gdyby wszystko zaczęło się przeciągać.
Kimmell umocował antenkę, podawał właśnie Jackowi broń, gdy zadzwonił telefon komórkowy.
Była dokładnie północ.
Jack wziął głęboki oddech i sięgnął po słuchawkę. Kimmell powstrzymał go.
– Pamiętaj, spokojnie, rzeczowo i koniecznie powiedz, że chcesz usłyszeć Cindy.
Jack skinął głową na znak, że rozumie, i włączył telefon.
– Słucham?
– Jesteś gotów do zabawy, Swyteck?
„Spokojnie i rzeczowo" – powtórzył w myślach instrukcję.
– Mamy pieniądze. Gdzie i jak chcesz przeprowadzić wymianę?
– Wymiana – rzekł porywacz przeciągle – pewnie wiesz, że nie ma gwarantowanego patentu na wymianę. Wymiana to chwila, kiedy wszystko może się zdarzyć i wszystko popsuć. Właśnie, Swyteck, ostrzegam cię, najmniejszy błąd i wszystko na nic, rozumiesz mnie?
– Rozumiem.
– To dobrze. A oto mój plan. Po pierwsze pójdziecie osobno. Ojciec dostarczy pieniądze, odbiorę je w bardzo ruchliwym miejscu, a ty dostaniesz dziewczynę zupełnie gdzie indziej. Wspaniały plan, co nie?
– Więc co mamy robić?
– Powiedz ojcu, żeby stanął z pieniędzmi przy magazynie E, to niedaleko placu Mallory. Niech czeka przy budce telefonicznej. Gdy będę gotów, podejdę. Przebiorę się, ale daję głowę, że mnie pozna.