Trzymając broń w pogotowiu Esteban skradał się, zagłębiając w coraz mroczniejszy korytarz. Po każdym kroku przystawał. Zanim przybył tu Jack, obszedł kilkakrotnie cały dom i wiedział, gdzie co jest. Tuż przed sobą, tam gdzie nie docierało już światło latarki, miał po prawej sypialnię, a na wprost – łazienkę. Przylgnął do ściany. Od łazienki dzieliło go półtora metra, a może mniej.
Wzrok Jacka oswoił się z ciemnością. Wypatrywał mordercy przez szparę między drzwiami a ścianą. Widział światło w salonie, cała reszta tonęła w mroku. Oczy coraz bardziej przyzwyczajały się do ciemności i po chwili był już w stanie wyłowić z mroku ciemniejszy kształt – sylwetkę jego prześladowcy z bronią w ręku.
Czuł drżenie rąk, pośpieszny rytm serca i słony smak krwi na przeciętej wardze. Ciemny kształt zbliżał się nieubłaganie. Jack stał oko w oko ze śmiertelnym wrogiem, ale nie widział ani oczu, ani rysów prześladowcy, bo wszystko tonęło w mroku. Na nieco jaśniejszym tle korytarza malował się tylko niewyraźny cień. Jack zastanawiał się, czy Esteban go nie widzi, czy też bawi się, wiedząc, że ofiara jest bezbronna. Muszę wyczuć najwłaściwszy moment, pomyślał. Na razie jednak czekał wstrzymując oddech. Prześladowca nie wie, gdzie się ukryła jego ofiara, musi więc sprawdzić dwa pomieszczenia: sypialnię i łazienkę.
Wejdź do sypialni, modlił się Jack w duchu.
Czas zatrzymał się w miejscu. Morderca przesunął się o kilka centymetrów. Zbliżał się. Wybrał jednak łazienkę.
Był tak blisko, że Jack słyszał jego oddech. Sam zaś nie śmiał oddychać, ale lada chwila przeciążone płuca nie wytrzymają. Tymczasem zamarł pod ścianą, tuż za drzwiami. Esteban był już na progu, rękę z pistoletem wyciągnął przed siebie. Jeszcze krok, jeszcze pół i morderca znajdzie się w środku ciasnego pomieszczenia.
Jack pchnął drzwi z całą mocą, na jaką było go stać. Napastnik zawył z bólu. Ręka z pistoletem uwięzła w drzwiach. Rozległ się huk i trzask odłamków lustra sypiących się na podłogę. Druga kula trafiła w umywalkę. Morderca strzelał na oślep, śląc kulę za kulą w ciemne wnętrze łazienki. Jack naparł na drzwi całym ciężarem ciała. Esteban wypuścił pistolet z ręki. Był w pułapce.
Jack nie zwalniał nacisku, a jednocześnie stopą próbował odnaleźć broń na posadzce. Udało się, ale w tym momencie usłyszał ostry trzask łamanego drewna, jakby ćwiek albo gwóźdź wbijał się w deski. Powtórzyło się to jeszcze raz i Jack krzyknął z bólu. Stalowe ostrze sprężynowego noża przeszło przez drzwi i trafiło go w ramię. Jack odskoczył, kucnął chwytając pistolet. Był pewien, że morderca pchnie teraz drzwi i rzuci się do środka. Wymierzył więc w mrok i dwa razy nacisnął spust. Nie trafił? To już koniec? Ale w tej chwili usłyszał pośpieszne kroki na korytarzu. Esteban uciekał. Jack szarpnął drzwiami i posłał jeszcze jeden strzał. Na próżno, cel już znikł za rogiem korytarza.
Jack wypadł z łazienki i rzucił się w pościg. Usłyszał szczęk otwieranych drzwi w kuchni. Morderca uciekał na ulicę. Jack skoczył w ślad za nim, wybiegł na ganek, ale zobaczył już tylko ciemną sylwetkę biegnącą w stronę Duval Street. Jeśli Esteban zdoła wmieszać się w festiwalowy tłum, Jack straci go z oczu na zawsze. Złamane żebra doskwierały boleśnie, ramię, gdzie trafił nóż – też, z rany na czole sączyła się krew, ale nogi na szczęście były w porządku. Jack wcisnął broń za pas i zaczął biec.
Pędził jak nigdy w życiu i choć kamizelka utrudniała ruchy, zaczął doganiać Estebana. Tymczasem im bliżej Duval i centrum zabawy, tym więcej przechodniów. W ślad za ściganym Jack kluczył między pajacami, pawiami, kominiarzami i innymi przebierańcami w najbardziej fantazyjnych strojach, omijał pijaków, którzy z trudem znajdowali drogę, a wszystko przy ogłuszających dźwiękach rocka, wśród huku sztucznych ogni, śmiechów i radosnych wrzasków rozbawionego tłumu.
– Hej, uważaj – oburzyła się dama w stroju Kleopatry, gdy zabójca przemknął obok, nie bacząc na nic. Wtopił się w paradę przebierańców na Duval. Jack zagłębił się w tłum tuż za nim, starał się za wszelką cenę nie stracić go z oczu, ale morze malowanych twarzy, piór, korali i strojów przysłoniło wszystko. Gdy przedarł się wreszcie przez ludzki gąszcz na drugą stronę ulicy, po mordercy nie było już śladu.
– Co za głupi kretyn! – dobiegł go oburzony krzyk. Spojrzał w tamtą stronę. Uciekający przedzierał się przez długiego jak dżdżownica chińskiego smoka, rujnując kilka tygodni przygotowań do występu na festiwalowej paradzie. Wyglądało na to, że wcale nie chce skryć się w tłumie, lecz wyraźnie gdzieś zmierza. Biegł ku nabrzeżu, w stronę przystani dla jachtów i motorówek w pobliżu placu Mallory. Jack pojął wreszcie. Łódź! Esteban chce uciec morzem. Jack zawahał się na sekundę, pomyślał o Cindy i puścił się dalej w pościg, roztrącając czwórkę Beatlesów, Napoleona, Marylin Monroe i Myszkę Miki, którzy właśnie stali na drodze.
Gdy dobiegł do drewnianego mola przy końcu Duval, Kubańczyk rzucał właśnie cumy rasowej regatowej motorówki. Potężny silnik zapalił z ogłuszającym łoskotem. Jack zatrzymał się, wyciągnął pistolet, wymierzył. Jakiś clown krzyknął przeraźliwie. Pistolet wyglądał zbyt prawdziwie, nawet jak na Festiwal Fantazji. Jaskiniowiec z ambicjami bohatera wytrącił mu broń z ręki celnym uderzeniem maczugi.
– Nieee! – krzyknął Jack nie panując nad sobą, gdy pistolet potoczył się po kamiennym nabrzeżu i z pluskiem wpadł do wody.
Motorówka meandrowała między zacumowanymi łodziami, kierując się w stronę wyjścia z przystani, jeszcze chwila i ruszy pełnym gazem. Nie namyślając się ani sekundy skoczył z mola prosto na dziób motorówki, akurat wtedy, gdy silniki zawyły na pełnych obrotach. Dziób uniósł się w górę. Jack z trudem utrzymał równowagę na śliskim pokładzie z włókna szklanego. Łódź pomknęła w mrok.
Zauważywszy Jacka, morderca sięgnął po długi bosak. Prowadził motorówkę jedną ręką, a drugą, uzbrojoną w bosak, starał się zepchnąć nie chcianego pasażera. Silniki wyły na coraz szybszych obrotach. Wysmukła motorówka nabierała szybkości, skacząc na falach: czterdzieści, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt węzłów. Esteban pchnął ster ostro w prawo, dziób szarpnął ostro w lewo. Jack spadł z pokładu. Wylecieć za burtę łodzi pędzącej z szybkością siedemdziesięciu węzłów to jak uderzyć o bruk.
Jack pogrążył się w słonym odmęcie. Wynurzył się oszołomiony, zaczął płynąć, ale stopą wyczuł dno W ciągu dziewięćdziesięciu sekund rasowa motorówka pokonała milę od brzegu, Jack wypadł za burtę w miejscu, gdzie rozpościerała się rafa koralowa i było stosunkowo płytko. Stał więc po szyję w spienionej wodzie i patrzył, jak łódź niknie w dali. Zamarł widząc, że uciekinier zmienia zamiar i zaczyna zawracać. Łódź pełną mocą silników kierowała się prosto na Jacka.
Sukinsyn chce mnie staranować – pomyślał przerażony.
Dał nurka i przylgnął do rafy. Poranił się o ostre jak igły korale, ale uratował życie. Łódź przemknęła górą, a śruby silników o centymetry minęły jego głowę. Wynurzył się, łapiąc powietrze. Motorówka zawracała, aby powtórzyć atak. Jack znów przylgnął do dna. Tym razem jednak Esteban płynął wolniej. Chciał się widać upewnić, czy plan się udał. Po dwóch latach oczekiwań łaknął krwi.