Выбрать главу

Gdy siedział z awianami w Centrum, pomyślał, że wolałby widzieć Lai-ownów, nie zaś ludzi jako załogę „Los Angeles”. Lai-own bez trudności potrafiłby przeprowadzić akcję ratunkową „Północnego Zbiega” według skomplikowanego planu Martineza i na pewno nie straciłby przy tym przytomności.

Teraz zadanie wykonywał ktoś nieznany, zapewne jakiś niedoświadczony kadet. Martinez niemal żałował, że opracował ten plan, wystawiając ratownika na ryzyko.

Podczas dłużącego się oczekiwania otrzymał dwie wiadomości. Pierwsza z „Los Angeles”: komunikowano, że na prośbę lorda dowódcy wysłano szalupę z misją ratowniczą. Druga z samej szalupy; krótki przekaz audio potwierdzający, że na szalupę dotarła informacja Martineza.

Kadet Caroline Sula. Nazwisko Sula Martinez już słyszał, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie. Widział Pałac Sulów w Górnym Mieście; zatem Sula to stara rodzina, parowie najwyższej rangi. Martinez jednak nie słyszał dotychczas, żeby inni członkowie tej rodziny pełnili jakieś funkcje w rządzie, w służbie cywilnej czy w wojsku, co było nietypowe dla ludzi o tak wysokim statusie. Zastanawiał się, czy kadet była ostatnim członkiem klanu.

Po chwili wahania pobrał jej akta, korzystając z kodu dostępu dowódcy Enderby’ego. Być może szef zażąda raportu na temat pilota szalupy.

O rety! Martinez, oklapły ze zmęczenia, wyprostował się, by lepiej zobaczyć twarz Caroline Suli, która pojawiła się na displeju. Niezwykła twarz; blada, niemal przezroczysta skóra, szmaragdowe oczy, platynowe włosy do ramion; w kącikach ust igrał uśmieszek, jakby kobieta właśnie zamierzała powiedzieć fotografowi coś ironicznego. A kamera najwyraźniej ją lubiła. Martinez wywołał obraz trójwymiarowy i zaczął go obracać — z każdej strony Sula wyglądała korzystnie.

Mam nadzieję, że nie jest zamężna, pomyślał natychmiast. A druga myśclass="underline" nawet gdyby była, niewiele mnie to obchodzi.

Potem zauważył tytuł zdobiący jej oficjalny życiorys: Caroline, lady Sula. Dlaczego o niej nie słyszałem? — pomyślał.

Przejrzał jej dane. Niezamężna — no dobrze. Pochodzenie z warstwy parów gwarantowało jej miejsce w akademii wojskowej. Uzyskiwała tam różne wyniki; na pierwszym roku słabe, na drugim lepsze, na trzecim celujące. Po dyplomie jej zwierzchnicy dobrze ją oceniali, mówiąc „inteligentna” i „skuteczna”, choć pojawiły się dwa komentarze o „niestosownym poczuciu humoru”. Po pierwszym roku zgłosiła się na ochotnika na trening pilota szalupy; otrzymała najwyższe oceny, a sprawność w dużych przyśpieszeniach i dezorientujących warunkach miała dobrą. Czytając to, Martinez nieco odetchnął.

Doszedł do wniosku, że Sula bardzo się starała być dobrym, nawet wybitnym oficerem. Ale dlaczego? Parowie wyższej rangi uważali, że w złym stylu jest jakikolwiek cięższy wysiłek. Właściciel pałacu w Górnym Mieście powinien bez trudu wspinać się po szczeblach kariery.

Martinez postanowił sprawdzić rodzinę Suli i znalazł odpowiedź.

Rodziców Caroline — wysokich urzędników w Ministerstwie Robót Publicznych — oskarżono o sprzeniewierzenie milionów z zamówień rządowych. Przed dziewięciu laty wraz ze współpracownikami zostali wychłostani i pozbawieni członków podczas publicznej egzekucji w Dolnym Mieście. Ich dobra skonfiskowano, a resztę rodziny wygnano z Zanshaa.

Martinez gwizdnął cicho. A więc Pałac Sulów nie należał już do rodziny.

Może nic do niej nie należało.

* * *

Kadet Caroline Sula obserwowała jacht, który obracał się i koziołkował w zimnej aksamitnej ciemności. Oświetliła statek reflektorami i dokładnie obserwowała jego korkociągi i zmiany kursu. Nie zauważyła żadnego podejrzanego uszkodzenia, żadnej rysy na błyszczącej powłoce.

Przyczyna musiała być w środku. A niech to!

Nadała szalupie kierunek osi rotacji jachtu — po tej linii musi wpełznąć, by się z nim połączyć. Zaryczały alarmy zbliżeniowe, ale Sula natychmiast je wyłączyła.

Może słusznie, że zaryczały. Widok z tego miejsca nie był zachęcający. Rotujący dziób jachtu gwałtownie skakał ku Caroline w rytmie bicia jej serca.

Postanowiła się nie wygłupiać i wziąć lekarstwo na chorobę lokomocyjną. Będzie senna, gdy działanie adrenaliny się zakończy, ale to lepsze niż wymioty.

Albo śmierć.

Załadowała iniektor standardowym środkiem przeciw mdłościom i przystawiła sobie powyżej arterii szyjnej. Zawahała się.

Mijały sekundy. Sula odstawiła iniektor. Ręka jej się trzęsła.

Nie w ten sposób.

Włożyła z powrotem iniektor do podręcznej apteczki i wyjęła dwa przylepce. Zdjęła hełm, z przylepców ściągnęła sterylne polimerowe zabezpieczenie i umieściła po jednym za każdym uchem.

Przylepce wolniej działały, ale przynajmniej później nie będą jej dręczyć nocne koszmary.

Usta jej wyschły. Wypiła łyk wody z rurki zamontowanej w oparciu fotela, poprawiła i zamknęła hełm i sięgnęła do konsoli komunikacyjnej, by przesłać swoje decyzje do Centrum Operacyjnego.

Rozmyśliła się jednak. Była tu sama. To oni ją tu samą posłali. Do Centrum sygnał z prędkością światła biegnie stąd pół godziny, więc odpowiedź przyjdzie po godzinie. Nie pomogą jej w żaden sposób w wykonaniu zadania.

„Masz się w to wkręcić”. Słowa przepłynęły przez umysł Suli. Roześmiała się.

Właśnie, ty tam poruczniku Martinez. To dla ciebie.

Nacisnęła guzik transmisji, przesyłając i audio, i wideo:

— Kadet Sula do porucznika Martineza w Centrum Operacyjnym. Za chwilę podejmę próbę spotkania z „Północnym Zbiegiem”. Podczas całego manewru będę przesyłała dane telemetryczne. — Po chwili, marszcząc brwi do kamery, dodała: — Proszę mieć na uwadze, że nigdy się tak dotychczas nie wkręcałam.

Zakończyła przekaz i ustawiła nadajniki na ciągłą transmisję do pierścienia Zanshaa parametrów swojego statku i pomiarów z radaru, ale zadbała o to, by nie przesyłać żadnych danych z wnętrza szalupy ani obrazów czy parametrów organizmu z czujników skafandra. Jeśli zemdleje, powie lub uczyni coś głupiego, zrobi w majtki czy z przerażenia odejdzie od zmysłów, przynajmniej lord dowódca Enderby nie będzie na to patrzył.

Głęboko zaczerpnęła powietrza ze zbiornika w skafandrze próżniowym. Usta znów miała suche.

Przerzuciła się na obraz wirtualny, by mieć lepszy widok na środowisko zewnętrzne. Kabina zniknęła z jej pola widzenia, zastąpiona przez wyraźny obraz z monitorów zewnętrznych, a na nałożonych na nich przeziernych displejach pojawiły się najważniejsze statkowe układy sterowania. Caroline od razu pomyślała, że popełniła błąd — w nadrealnym świecie wirtualnym obraz „Północnego Zbiega” był jeszcze bardziej niepokojący, a wrażenie, że wszystko dzieje się w jej mózgu, powodowało większe obawy, niż gdyby oglądała ten sam widok przez okna. Czuła ogrom jachtu, który jak maczuga zbliżał się w rytmie bicia jej serca, czuła czystą złośliwość, z jaką zdawał się po nią sięgać…

Weź się w garść, powiedziała sobie w duchu. Stłumiła strach pulsujący w żyłach, zaczęła oddychać miarowo, by uspokoić serce walące jak młot pneumatyczny. Sięgnęła do kontrolek manewrujących w oparciach fotela. Próbowała oszacować okres kołysania dziobu „Zbiega”. Włączyła silniki sterujące.

Jedna płaszczyzna ruchu na raz, pomyślała. Były trzy parametry manewrów: kołysanie, odchylenie w poziomie, odchylenie w pionie. Zaczęła od kołysania, lekko pchnęła kontrolkę w lewej dłoni. Uchem wewnętrznym poczuła zawroty głowy — statek zaczynał koziołkować, ale Sula go opanowała. Tor „Północnego Zbiega” przesunął się ku szalupie, względem której wydawał się mniej ekscentryczny. Sula cały czas koncentrowała się nie na jachcie, ale na displejach przeziernych i wskaźniku kołysania. Zwiększała parametr kołysania, aż osiągnął wartość, którą symulacja przewidywała dla jachtu Blitshartsa.