— Dojdzie do wniosku, że przynosi pan zaszczyt flocie, proszę pana — powiedział Alikhan. Najwyraźniej miał jednak wątpliwości równie silne co Martinez.
— Może — przyznał Martinez. — Tymczasem odznaczył kadet Sulę… o mnie nie mówił nic.
Marynowany rybon rozlał się po podniebieniu Martineza, więc popił go kawą. Alikhan ponownie napełnił mu kubek.
— Lordzie, ludzie się panem interesują — stwierdził. — I to jest to.
— To chyba miłe, ale nie liczy się w służbie.
— Ale ci ludzie mogą być… użyteczni.
Coś w zachowaniu ordynansa sprawiło, że Martinez się usztywnił.
— Co masz na myśli?
— Przypominam sobie porucznika na starej „Chwale”, niejakiego Salazara. Na manewrach były problemy z jedną wyrzutnią pocisków — pocisk rozgrzewał się w lufie, rozsiewał promienie gamma po całej zbrojowni, mógł wybuchnąć… wtedy oficerem dyżurnym był Salazar, zajął się problemem i wydostał pocisk z lufy. To były wyrzutnie Mark 17, bardzo łatwo się psuły, jeśli się ich dobrze nie konserwowało, a tamta nie była konserwowana. To ogłosiła Komisja Śledcza… dwóch oficerów zwolniono ze służby, a starszy zbrojeniowiec i dwóch zbrojeniowców pierwszej klasy zostało zdegradowanych.
— A więc potraktowano to poważnie — stwierdził Martinez. Przypuszczał, że zbrojeniowców dość często degradowano, ale jeśli zwolniono dwóch parów, zamiast przesunąć ich na podrzędne stanowiska, to znaczy, że zaniedbanie musiało być poważne.
— Wielkie manewry floty zostały popsute — odparł Alikhan. — Lord dowódca Fanaghee… to starszy tego klanu Fanaghee, który dostał eskadrę Naksydów na Magarii… został upokorzony przed starszym dowódcą floty Elkayem. I oczywiście mogliśmy stracić „Chwałę”. Za popsucie „Wyprawy” obwiniano Mark 17 i rozesłano ostrzeżenia po flocie.
— Rozumiem — rzekł Martinez. — A co z Salazarem?
— Odznaczony, oczywiście… bohater chwili. Zdobył popularność. Ale zwróciłem uwagę na to, co zrobił z tą sławą.
Martinez zapomniał o swoim śniadaniu.
— A co takiego? — spytał.
— Robiono z nim wywiady, a on zawsze chwalił dyscyplinę panującą we flocie pod dowództwem lorda Fanaghee, inspirujący przykład starszych oficerów oraz kompetencje instruktorów, którzy nauczyli go, jak obchodzić się z wyrzutniami pocisków.
— Wszystkim schlebiał — stwierdził Martinez.
— Porażkę zmienił w coś dla floty korzystnego. Fanaghee kazał go awansować na kapitana porucznika, choć zaledwie dziewięć miesięcy wcześniej Salazar uzyskał stopień porucznika.
Martinez doszedł do wniosku, że z pewnością warto rozważyć taktykę Salazara. Spojrzał koso na Alikhana.
— A co się stało z Salazarem? Nigdy o nim nie słyszałem.
— Umarł parę miesięcy później, milordzie. Za duża dawka promieni gamma zalała wtedy zbrojownię.
Przynajmniej w moim przypadku nie występowało promieniowanie gamma, pomyślał Martinez.
— Nie mogę rozmawiać z dziennikarzami, jeśli przedtem nie wyjaśnię sprawy z lordem dowódcą — powiedział.
— Radziłbym, żeby pan uzyskał pozwolenie, milordzie — przyznał mu rację Alikhan.
— Niech diabli wezmą tego Abachę! To wszystko jego wina — rzekł Martinez.
Alikhan tego nie komentował.
Martinez skończył śniadanie. Doszedł do wniosku, że smakowało nie najgorzej.
Enderby pozwolił Martinezowi rozmawiać z dziennikarzami. Wiedział, że cenzura floty i tak będzie miała ostatnie słowo w sprawie tego, co zostanie przekazane opinii publicznej. Martinez złapał okazję, gdy Enderby został wezwany na naradę, a on miał tylko monitorować przepływ przekazów.
Rozmawiał z kilkoma dziennikarzami ze swego komunikatora w biurze Enderby’ego. Powiedział im, że przykład Dowódcy Floty Enderby’ego i innych starszych oficerów był dla niego inspiracją, gdy planował misję ratunkową. To Enderby dopilnował, by Flota Macierzysta była wyszkolona, zdyscyplinowana i reprezentowała najwyższy poziom. To dzięki Enderby’emu flota była przygotowana na wszystko.
— To chluba Praxis, że są jasno zdefiniowane szczeble odpowiedzialności — stwierdził. — Mam przydzieloną pracę i jestem odpowiedzialny przed lordem dowódcą, tak jak inni są odpowiedzialni przede mną. Gdy podejmuję się jakiegoś zadania, wiem, że lord dowódca zaufał mi, i robię wszystko, by wykonać zadanie zgodnie z jego oczekiwaniami.
Dziennikarze wszystko pilnie notowali, choćby dlatego, że cenzorzy chętnie widzą takie stwierdzenia w relacjach. Pytali Martineza o jego życiorys, o historię rodziny. Na równi interesowała ich kadet Sula i los psa Pomarańczy. Chcieli wiedzieć, czy można by uzyskać wywiad u kadet Suli.
— Zapytam ją — obiecał. — Ale przypominam, że ona nadal znajduje się w pewnej odległości stąd. Rozmowa nie potoczy się zbyt płynnie, bo odpowiedzi będą docierać po półgodzinie.
Przekazał dziennikarzom tyle informacji o Suli, ile uważał za stosowne. Nie wspomniał o nędznym losie jej rodziców. Przesłał też jej zdjęcie, mając pewność, że wzbudzi duże zainteresowanie, a może nawet pożądanie.
Gdy patrzył na zdjęcie, na jej wspaniałą twarz, zaczął coraz więcej myśleć o tej dziewczynie. Była daleko, gdzie nie docierał nawet najprostszy przekaz, samotna w statku bez udogodnień, za najbliższego sąsiada mając trupa.
O czym myślała? — zastanawiał się. Ostatnia wysłana przez nią wiadomość — obraz kruchej, nieoczekiwanie postarzałej osoby — sugerował, że nie miała zbyt miłych myśli.
Skoro ma w ogóle o czymkolwiek myśleć, niech myśli o Garethcie Martinezie.
Sięgnął po swój komunikator, żeby wysłać do niej wiadomość.
Sula leżała w ciemnościach kokpitu. Bała się zasnąć. Udało jej się przetrwać inspekcję w „Północnym Zbiegu”, powrócić przez śluzę do szalupy i nadać krótki raport do sztabu operacyjnego. Dobrze się sprawiła, gdy odczepiła jacht i przesunęła szalupę, znalazła lepsze miejsce ponownego mocowania chwytaków i uruchomiła główny silnik.
„Północny Zbieg”, który stracił sterowność, a jego załoga zginęła, został odholowany przez statek floty. Był więc uratowanym wrakiem, własnością floty. Zadanie Suli polegało na doprowadzeniu jachtu na Zanshaa, gdzie zostanie sprzedany lub przerobiony na prywatny środek transportu dla któregoś z wyższych rangą dowódców floty.
Włączyła łagodne przyśpieszanie, cały czas uważnie obserwując chwytaki magnetyczne. Z zadowoleniem odkryła, że dwa statki potrafią utrzymać przyśpieszenie równe 0,5 g, nim chwytaki zaczynały się naprężać.
Pół g mogła zupełnie spokojnie wytrzymać — to była ulga dla obitych kości i poskręcanych mięśni, nadal obolałych po wcześniejszych, brutalnych przyśpieszeniach. W wyobraźni wytyczyła tor przy założeniu takiego przyśpieszenia i rozpoczęła długą, długą podróż.
Trzynaście i pół dnia do punktu zwrotnego, gdzie odwróci łódź i zacznie hamowanie z przyśpieszeniem 0,5 g przez następne trzynaście i pół dnia.
Razem dwadzieścia siedem dni samotnej podróży w ciasnym pomieszczeniu…
Komputer wyznaczył trasę, żagiew zapłonęła i Sula nie miała już nic do roboty. Wtedy jej umysł zaczęły oplatać zimne, powolne, koszmarne macki wspomnień…
Najgorsze z tego było to, że wiedziała, co się dzieje. Wiedziała, że niedotlenione ciało Blitshartsa sprowadziło wspomnienia, których się najbardziej obawiała, przeszłość, którą chciała jak najgłębiej pogrzebać w wiecznej zmarzlinie swej osobowości, pogrzebać jak trupa.