— Może o nich słyszałaś? Rodzina Sula — powiedziała. Gredel bezskutecznie usiłowała sobie przypomnieć, czy coś jej się kojarzy z tym nazwiskiem.
— Niestety, nie — odparła.
— To nic. Sula wiele znaczyli na Zanshaa, ale w prowincjach nie liczyli się zbytnio.
Caro Sula wypiła zawartość swojego drugiego kieliszka, potem dwóch następnych z piramidy.
— Zamierzasz to skończyć? — spytała, wskazując wino Gredel.
— Nie piję dużo.
— Dlaczego?
— Nie lubię być pijana — odparła Gredel ostrożnie.
Caro wzruszyła ramionami.
— W porządku. — Opróżniła kieliszek Gredel i odstawiła go na podręczny stolik. — Nie twierdzę, że lubię być wstawiona — powiedziała tak, jakby właśnie się rozmyśliła. — Ale nie mogę też mówić, że tego nie lubię. Nie lubię tylko stać spokojnie — ciągnęła powoli. — Nieruchomo. Bez zmian. Nudzę się wtedy szybko i nie lubię spokoju.
— W takim razie znalazłaś się we właściwym miejscu — rzekła Gredel.
Ma bardziej spiczasty nos, pomyślała. Inny podbródek. W zasadzie nie jest aż tak do mnie podobna. Mogę się założyć, że dobrze by mi było w tej kurtce.
— Mieszkasz tu w pobliżu? — spytała.
Caro pokręciła głową.
— W Maranie Town.
— Chciałabym mieszkać w Maranie.
Caro spojrzała na nią zdziwiona.
— Dlaczego?
— Bo to… nie jest tutaj — Maranie to dziura. Nic specjalnego. Warto pojechać na Zanshaa. Albo Sandamar. Albo Esley.
— Byłaś tam wszędzie? — Gredel niemal miała nadzieję, że usłyszy zaprzeczenie, ponieważ wiedziała, że sama nigdy się tam nie dostanie, najwyżej do Maranie Town, jeśli dopisze jej szczęście.
— Byłam jako mała dziewczynka — odparła Caro.
— Chciałabym mieszkać w Bizancjum — powiedziała Gredel. Caro spojrzała na nią.
— Gdzie to jest?
— Na Ziemi. Terra.
— Terra to dziura — stwierdziła Caro.
— Mimo to chciałabym tam pojechać.
— Prawdopodobnie lepsza od Maranie Town.
Ktoś zaprogramował muzykę taneczną i Kulas podszedł do Gredel, by z nią zatańczyć. Parę lat temu nie mógł nawet porządnie chodzić, ale teraz był dobrym tancerzem. Gredel lubiła z nim tańczyć, poddawać się jego zmiennym nastrojom w szybkich utworach, klejąc się do niego, gdy rytm zwalniał.
Caro zatańczyła z kilkoma chłopcami, ale Gredel zauważyła, że Caro nie umie w ogóle tańczyć, tylko podryguje, prowadzona przez partnera.
Po chwili Kulas odszedł, by pogadać z jednym ze swoich chłopaków, Ibrahimem, który jakoby znał w Maranie jakąś osobę mogącą pomóc w rozprowadzeniu kradzionego wina. Gredel znów usiadła na kanapie obok Caro.
— Masz inny nos — stwierdziła Caro.
— Wiem.
— Ale jesteś ode mnie ładniejsza.
Gredel myślała zupełnie coś innego. Zawsze jej mówiono, że jest piękna, i musiała przyjąć, że ludzie rzeczywiście tak sądzą, ale gdy spoglądała w lustro, widziała mnóstwo niedoskonałości.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł krzyk jakiejś dziewczyny i odgłos tłuczonego szkła. Nagle nastrój Caro zupełnie się zmienił — wściekle spojrzała w tamtą stronę, jakby wszystkich tu nienawidziła.
— Czas zmienić muzykę — oznajmiła. Z kieszeni wyciągnęła iniektor medyczny. Spojrzała na displej, zaprogramowała parametr i przystawiła sobie iniektor do szyi, nad tętnicą. W Gredel zapaliły się błyski niepokoju.
— Co to takiego? — spytała.
— A co cię to obchodzi? — warknęła Caro. Z jej oczu biły zielone ogniki.
Nacisnęła spust i w jednej chwili cała jej furia zniknęła, a na ustach pojawił się błogi uśmiech.
— Już lepiej — stwierdziła. — Panda ma naprawdę dobry towar.
— Opowiedz mi coś o Zanshaa — poprosiła Gredel. Caro pokręciła głową.
— Nie. Mam stamtąd same złe wspomnienia.
— Więc o Esley.
— Dobrze. Wszystko, co pamiętam.
Opowiedziała o czarnych granitowych szczytach i tumanach białego śniegu, które z gór stale zwiewał wiatr; i o włochatym Yormaku, który żył w górach, hodując równie włochate bydło; i o lodowcach sunących powoli, nie wiadomo jak długo, w dół górskich dolin; i o wysokich łąkach porośniętych wonnymi storczykami; i o rześkich jeziorach przejrzystych aż po dno.
— Oczywiście byłam tylko w tym górskim uzdrowisku przez parę tygodni — wyjaśniła Caro. — Pozostałej części planety nie znam, możliwe, że to rozżarzona pustynia.
Znów przyszedł Kulas, by potańczyć z Gredel, i gdy Gredel wróciła na kanapę, zastała Caro nieprzytomną z iniektorem w dłoni. Dziewczyna jednak normalnie oddychała, uśpiona, z uśmiechem na wargach. Po chwili przyszedł Panda i chciał ją obmacywać, ale Gredel trzepnęła go po rękach.
— O co ci chodzi? — spytał.
— Nie zaczepiaj mojej siostry, gdy jest nieprzytomna — ostrzegła Gredel. Zaśmiał się niezbyt przyjemnie, ale dał spokój.
Impreza dobiegła końca. Caro ciągle leżała nieprzytomna. Gredel poprosiła, by Kulas pomógł jej zanieść Caro do samochodu i odwieźć ją do mieszkania w Maranie Town.
— A jeśli się nie obudzi, by nam podać dokładny adres? — narzekał Kulas.
— Ten środek wcześniej czy później przestanie działać.
— To może potrwać tydzień.
Pojechał jednak w stronę Maranie Town. Gredel na tylnym siedzeniu usiłowała ocucić Caro. Dziewczyna obudziła się na chwilę i wymamrotała, że mieszka w Apartamentach Volta. Kulas gubił drogę, zaczął krążyć po dzielnicy Tormineli — stworzeń nocnych, które miały właśnie okres swojej największej aktywności. Kulas się złościł, gdy gapili się na niego wielkimi oczami.
Gdy dotarli do apartamentów, Kulas był wściekły. Otworzył drzwi samochodu i dosłownie wywlókł Caro z auta na chodnik. Gredel wydostała się z samochodu, założyła sobie na ramiona rękę Caro, by pomóc jej wstać.
Z budynku wyszedł portier.
— Czy coś się stało lady Suli? — spytał.
Kulas spojrzał na niego zdziwiony. Portier patrzył to na Gredel, to na Caro, zaskoczony ich podobieństwem, ale Gredel cały czas obserwowała tylko Caro.
Lady Sula? — pomyślała.
Zatem moja bliźniaczka należy do parów.
Ach. Aha.
Zimny dotyk iniektora medycznego.
Przystawić do szyi.
Potem syk…
Kadet Sula rzucała się, wygrzebując się z koszmarnych wspomnień, jednak ich mroźne szpony wycofywały się z jej umysłu bardzo powoli. Na panelu błyskało światełko przy akompaniamencie cichego dźwięku.
Nadchodzący przekaz. Dobrze.
— Displej — rozkazała Sula.
To był porucznik Martinez, mężczyzna z mocno zarysowaną, wysuniętą szczęką.
— Kadet Sula, zastanawiałem się, czy nie czujesz się samotna. Zdziwienie wpakowało jej do gardła dziki śmiech. Samotna?
Jak mógł coś takiego pomyśleć?
— Przesyłam ci trochę rozrywki — powiedział Martinez. — Ze swoich osobistych zbiorów. Nie wiem, co lubisz, więc przesyłam rozmaite rzeczy. Jeśli mi powiesz, co ci odpowiada, spróbuję to wysłać.
Uśmiechnął się.
— Dobrej zabawy. — Po chwili dodał z wahaniem: — Dziennikarze ciągle mnie nagabują, chcą zrobić z tobą wywiad o akcji ratunkowej Blitshartsa. Lord dowódca dał pozwolenie, więc decyzja należy do ciebie. Stałaś się tu sławna.
Jego twarz znów pojaśniała.